To opowieści o magii, która zdejmuje kostium, porzuca zabawę i przechodzi do świata praktyk, stając się sposobem na życie w czasach, kiedy odbiera się nam prawo do decydowania o sobie.
Rytuały uwalniają się z łazienek i salonów kosmetycznych, kapłanki porzucają domowe ogniska, czarownice i czarodziejki zakładają konta na YT i piszą newslettery z zaklęciami. Wnuczki kobiet, których kiedyś nie udało się spalić, nie tylko dochodzą do głosu, biorą megafony i wychodzą na ulice, krzycząc. Mamy do czynienia z rewolucją z potrzeby serca i siły rozumu. Kobiety zaczynają czytać z gwiazd. Z ośmiu gwiazd. Reakcyjne ideologie użyźniły grunt dla praktyk magicznych. Upolitycznione byty astralne zamieniły bycie na stosie, w bycie „ON FIRE”. Stawką jest to, co podstawowe – poczucie ochrony przez wspólnotę i odzyskanie bezpieczeństwa. A Ja jestem częścią tej historii. Dlatego powstał cykl „Hokus-pokus”. To opowieści o magii, która zdejmuje kostium, porzuca zabawę i przechodzi do świata praktyk, stając się sposobem na życie w czasach, kiedy odbiera się nam prawo do decydowania o sobie.
Adeptki współczesnej „miejskiej magii” łączą hasztagi: #witchyvibes #czarymary #magia #medytacja #samoświadomość #wysokiewibracje #energia #czarodziejki #wiedźmy #czarownice #siostry #magia #charmedagain. Magia to jednak coś więcej niż followersi i statystyki. Jednorazowe doświadczenia z miesiąca na miesiąc zamieniają się w nowe, świeckie tradycje. Trafnie ilustruje to tekst rodem z lat 90. „W bezsensie sens jest jedynym awansem. Balansem w naturze. Równowagi korekta. Unoszę się ponad to. Na specjalnych efektach”. Właśnie tak działa miejska magia – daje poczucie sensu, przywraca moc, wskazuje, że miejscem, gdzie należy szukać równowagi, jest natura, uczy na nowo szacunku do kobiecego Ciała. Odrabia lekcję, którą zlekceważyły popkultura i Kościół.
Magia stała się ekumeniczna. Buduje więzi między wyznawczyniami monoteizmu, łączy chrześcijaństwo, islam, judaizm, zaprasza agnostyczki, poganki i neopoganki. Daje niepraktykującym możliwość praktyki, wierzącym alternatywę, samotnym możliwość poczucia się częścią większej, kobiecej wspólnoty, która w odróżnieniu od innych ruchów nie ma – na razie – oczekiwań i zobowiązań. Ideologia zajmie się nimi już wkrótce. Na razie spokojnie się przygląda. Na ten moment praktyki są kwestią umowy. Czasem sprowadzają się do medytacji aktywnej, tańca intuicyjnego, pracy z roślinami i żywiołami. Mogą odwoływać się do tajemnic słowiańskich, ale nie muszą. Uczestniczek rytuałów nikt nie rozlicza. Magia daje im ukojenie i możliwość bycia wysłuchanymi – czasem w ramach coraz popularniejszych kręgów kobiecych, innym razem na zamkniętych grupach „Szamanki”, „Winiary”, „Mandragory”. Środowisko staje się coraz silniejsze z każdym kolejnym wystąpieniem rządu Prawa i Sprawiedliwości, z każdym kolejnym nieporadnym oświadczeniem opozycji.
Są w tym środowisku nurty, które odnoszą się do znanych nam postaci i symboli. Ciekawie pisze o tym Jean Shinody Bolen w książce „Boginie w każdej z nas”. Hera używa retoryki spod znaku passive agresive, będąc ambasadorką jednego z ulubionych pytań singielek: „Kiedy wreszcie wyjdziesz za mąż?”. Demeter idealnie odnajduje się w świecie blogów parentingowych. Z kolei Afrodyta stawia na hedonistyczne „żyj tak, jakby jutra miało nie być”. Kiedy z uśmiechem opowiadałam o tym przyjaciółce, od razu uruchomiła swoje ajurwedyjskie pokłady komentując, że dosadność i siła głosu bogini, które do nas dochodzą, to kwestia ajurwedyjskich dosz, określających nasz typ osobowości.
Jeden prosty przykład pokazuje, że na magiczny bigos nie istnieje jeden przepis. Wariantywność jest kusząca i zadowoli każde potrzeby. Pozwala też wyleczyć wiele ran. Łączy kobiety, które z taką siłą starały się wejść w męskie wzorce, że pojęcie „kobiecej solidarności” częściej pojawia się w nonsensopedii niż w codziennym życiu.
Mona Chollet w swoich Czarownicach zwraca uwagę, że granica, która dzieli rozwój osobisty bazujący na duchowości od feminizmu i politycznego uprawomocnienia, jest bardzo cienka. W tej szczelinie rozwijają się podwaliny nowego zjawiska. Na łamach „Liberté!” będziemy się przyglądać temu umagicznieniu. Prześledzimy moc zaklęć od tych rzucanych nonszalancko przez bohaterów opowieści o przygodach Harry’ego Pottera, po „Czarodziejki” i reaktywowaną „Sabrinę”. W kolejnych tekstach chcę Wam przedstawić bohaterki kultowe, tzn. zajmujące się kultem. Zabiorę Was na północ Polski, gdzie będziemy przyglądać się Mokoszy, będziemy „motać” życzenia. Zabiorę Was na spacer po zaułkach przemysłowej Łodzi. Wrócimy tam do etymologii słowa „Czarodziej”. Odwiedzimy miejskie szamanki. Będziemy leczyć ciało i dusze. Czasem narzędziem będzie maszynka tatuatorki i tusz, innym razem ogród wypełniony leczniczymi ziołami czy kamerton. Zabiorę Was do Krakowa, gdzie w sąsiedztwie czakramów działa Nowa Psychologia i z ciałem pracuje się inaczej – wyjaśnimy jak. Będzie czas i miejsce na Savasanę, ale też na pozycje Wojownika. Wejdziemy na matę, wykąpiemy się w zimnej wodzie (nie mylić z morsowaniem), sprawdzimy, jak i po co zrobić bęben rytualny. Przyjrzymy się rewolucji. Jej ciekawsze fragmenty nie będą pokazywane w zwolnionym tempie w opcji instant replay, trudno też szukać powtórek, bo rewolucja jest na żywo – śpiewał w latach siedemdziesiątych Gil Scott-Heron. Jego poemat opowiada o rewolucji, która nie będzie transmitowana w telewizji, ponieważ nie ma nic wspólnego z ofertą „społeczeństwa spektaklu”[1]. Historia się powtarza. Magiczny przewrót jest nie tyle televised, co relationed, obserwowany w czasie rzeczywistym – tu i teraz, przez Nas!
Hokus-pokus!!!
[1] G. Debord, Społeczeństwo spektaklu oraz rozważania o społeczeństwie spektaklu, Warszawa 2006.