Technologia idzie w takim kierunku, że malarstwo tradycyjne, na płótnie warsztatowym, z każdym rokiem oddala się od rzeczywistości, od percepcji. Zaczynamy inaczej postrzegać obraz, inaczej go konsumować – mówi Robert Latoś, Prezes Fundacji Well of Art i pomysłodawca aplikacji GLAZE. Wyznacza nowe ścieżki na rynku sztuki, uwalnia obrazy z ram i sprawia, że każdy może poznać proces malarski. Jak te zmiany mają się do kultury wykluczenia i inkluzywności sztuki?
Alicja Myśliwiec: Gdzie jest miejsce na wykluczenie, kiedy rozmawiamy o nim w kontekście rynku sztuki?
Robert Latoś: Wykluczenie jest esencją rynku sztuki, konstytuuje go. Jeden na dziesięć tysięcy artystów staje się tym rozpoznawalnym, pożądanym. Natomiast cała reszta buduje jego pozycję. Oczywiście starają się doskonalić warsztat, spełniać swoje marzenia, ale koniec końców są tymi, którzy nie zdążyli na właściwy pociąg.
Współczesny rynek sztuki jest rynkiem biznesu czy rynkiem talentów? A może rynkiem talentów biznesowych?
Talentu czy biznesu? Pytanie, gdzie sytuuje się biznes. Talent to de facto bardzo przecenione słowo. Jak działa? Pozwala nie poddać się zbyt szybko. Proces nauki, proces doskonalenia się jest na tyle długi, że jeżeli totalnie nie mamy zdolności w tym kierunku, prawdopodobnie się poddamy. Wtedy talent pomaga. Rynek sztuki działa czysto biznesowo. Galerie nie szukają artystów. Szukają kupujących, kolekcjonerów.
Jak twoim zdaniem się to ma do historii, która buduje mit romantyzujący talent? Gdyby Caravaggio żył współcześnie, możliwe, że nie mówiłoby się o nim geniusz, tylko morderca. Jego prace by były zdejmowane ze ścian.
Zależy, gdzie by się urodził. Nie urodził się w Krakowie ani na północy Europy. W pewnym sensie żył w Nowym Jorku swoich czasów i to było kluczowe. Kiedy spojrzymy na historię sztuki, Ci wszyscy wielcy, których pamiętamy, żyli w centrum świata sztuki. Nie budowali swojej drogi artystycznej na peryferiach.
W centrum wolno więcej?
Tak! Centrum wybacza. Tam są pieniądze, tam są lobbyści… Wszyscy, którzy decydują o narracji. Jeżeli chcą promować, chcą cenić, chcą „mieć” danego artystę, zrobią bardzo wiele. W tamtych czasach papieże licytowali się z królami na temat artystów, a artyści podążali za zamawiającymi.
Kto licytuje/decyduje dzisiaj?
Bardzo dobre pytanie. Dominującą siłą są domy aukcyjne. Ale to, jak naprawdę działa ten system, jest skrzętnie ukryte. Mówimy o sieci galerii, domów aukcyjnych, o artystach. Klienci rosną, rynki azjatyckie pod względem siły zakupowej rosną i to, aby ciężko było się w tym zorientować, jest celowym zabiegiem.
Przypomina to labirynt. Dodatkowo rozszyfrowanie tej struktury jest skazane na niepowodzenie, przez co struktura jest bezpieczna.
Tak. Klienci mają się w tym nigdy nie odnaleźć lub odnajdują się jedynie nieliczni. Galerie może rozumieją to zapewne lepiej, ale też świat się dynamiczniej zmienia, więc pojawiają się trendy, kierunki. Ten rodzaj dynamiki daje nowe możliwości.
Czy twoim zdaniem rynkowi sztuki jest potrzebna inkluzywność?
Porównajmy rynek sztuki do Hermesa. Bond Street, Londyn, najdroższa ulica. Czekamy w kolejce niezależnie od tego, ile mamy pieniędzy. Nie możemy tam po prostu wejść, zobaczyć. Jeśli chcemy coś kupić, to musimy być na liście. To są narzędzia sprzedażowe. To jest absurdalne w ciekawy sposób. Markę zbudowano na niedostępności torebek i szalików, podsycając szał oczekiwania. Ze sztuką działa to dokładnie tak samo. Jeśli mamy do czynienia z czołową galerią i czołowymi artystami, to nie jest tak, że możemy wejść do galerii i kupić obraz. Profil tego, kto może go kupić jest bardzo zdeterminowany przez odpowiedniego marszanda. Finalnie odpowiednie osoby są w posiadaniu dzieł sztuki właściwych artystów.
Kim jesteś dzisiaj na rynku sztuki? I gdzie jest ten rynek, który cię interesuje?
Pierwsza myśl jest taka, że mnie nie ma rynku sztuki, ponieważ wyszedłem z niego umyślnie, żeby tworzyć projekt Well of Art.
Co się dzieje, że artysta wychodzi z rynku?
Rynek sztuki jest bardzo brutalnym miejscem, szczególnie dla osoby wrażliwej, szczególnie dla osoby tworzącej. Świadomie postanowiłem, że nie chcę być w pozycji tej słabej strony w biznesie. To znaczy, że mamy bardzo mocne, bardzo stabilne finansowo galerie i tego wrażliwego artystę, którego zawsze można nagiąć, ponieważ to on de facto musi płacić swój czynsz. Chciałem zrobić projekt, który sprawi, że odwrócimy proporcje – to galerie przyjdą do mnie i ja będę decydował, z którą galerią będę współpracować.
Co zrobiłeś?

Przekułem fantazję w rzeczywistość, to znaczy stworzyłem projekt, który przenosi do świata cyfrowego malarstwo, którym ja pracuję. Malarstwo laserunkowe, malarstwo dawnych mistrzów, można dużo słów użyć, jak je opisać. Sprowadza się do mojego warsztatu, który był również używany w czasach renesansu. Tak powstała aplikacja GLAZE i projekty, które będą jej towarzyszyć.
Po co?
Z jednej strony, żeby się podzielić tym, jak przebiega proces malarski. Mnóstwo ludzi pytało mnie o co chodzi, dlaczego to wygląda inaczej, dlaczego im się to kojarzy z obrazami z Luwru. Nie dało się tego wytłumaczyć, trzeba to było pokazać i pozwolić innym doświadczyć tego procesu. Dopiero wówczas: po trzydziestu, sześćdziesięciu sekundach klika mu: „ok! O to chodzi”. To trzeba zobaczyć, dotknąć, spróbować. Nie da się o tym opowiedzieć. Z drugiej strony technologia idzie w takim kierunku, że malarstwo tradycyjne na płótnie warsztatowym z każdym rokiem oddala się od rzeczywistości, od percepcji. Zaczynamy inaczej postrzegać obraz, inaczej go konsumować. Obrazek na komórce przedstawiający olejny obraz wielkości kilku centymetrów nie sprawdza się już.
Co się sprawdza?
Sprawdza się doświadczenie. Oglądanie obrazu z perspektywy twórcy, czyli odkrywanie tego, jak obraz mógł powstać: animacja, film. Nie chodzi o sam obraz, który wisi w galerii, na ścianie i tylko nieliczni mogą podejść i go zobaczyć. Chodzi o zobaczenie czegoś, czego nie widzieliśmy wcześniej. Zrozumienie czegoś, połączenie klocków, spojrzenie na historię, na przykład malarstwa europejskiego inaczej, z perspektywą twórcy, który żyje teraz i opowiada o tej twórczości.
Co Cię pociąga w historii, którą opowiadasz?
Z jednej strony, że nie znam jej końca. Jak zaczynałem projekt, okazało się że zrozumienie technologii, którą wydawało mi się, że rozumiem, że tłumaczenie informatykom, naukowcom jest zupełnie inną historią. To również wpływa na to, jak maluję, jak myślę o obrazie, czym dla mnie jest. To warunkuje też współczesną definicję tego, czym jest sztuka. To poniekąd pojęcie, które zawsze jest nieaktualne. Redefiniujemy je za każdym razem, kiedy postanawiamy malować, tworzyć, pisać. Ten projekt sprawia, że również moja definicja sztuki cały czas się formułuje. Zaczyna się konstytuować i znowu się rozpada. Znając życie, przyjdzie siedmioletnia dziewczynka i zrobi coś, co wymyka się percepcji.
Co to jest Well of Art?
To idea, która skupia narzędzia, które pozwolą publiczności doświadczyć sztuki w nowy sposób. Nauczyć się czegoś, czego nie spodziewali się nauczyć.
Jak się ma Well of Art i ta filozofia procesu o której mówisz do definicji wykluczenia i włączenia w pewien obręb sztuki?
W nieoczywisty sposób. W Well of Art koncentrujemy się na edukacji dzieci, ponieważ one nawet nie znają tych pojęć wykluczenia. To ich nie dotyczy. Dopiero w toku socjalizacji doświadczają wykluczenia. Uczą się, czym jest. To pozwala zobaczyć proces, te wszystkie momenty, kiedy nasza kultura, społeczeństwo zaczyna nakładać ograniczenia.
Gdzie teraz widzisz największe ograniczenie dla siebie?
Ja generalnie nie widzę ograniczeń dla siebie. Muszę bardzo uważać na to, co jest de facto możliwe do zrealizowania, a co nie. Jest dużo niewiadomych. Technologia rozwija się w sposób nieprzewidywalny, więc czy rozwijam technologię w dobrym kierunku, zawsze jest niewiadomą. Kolejne pytanie, czy rozwijam ją dostatecznie szybko.
I to są dylematy Nowych Mistrzów, którzy sięgają po dorobek tych Dawnych.
Więcej informacji: www.wellofart.com
Zdjęcia z galerii Roberta Latosia.
