Jeden z najbardziej intymnych i osobistych obszarów życia kobiety – decyzja o posiadaniu potomstwa – od dłuższego czasu jest jednym z głównych tematów debaty społecznej w Polsce. W ostatnich miesiącach głównie w kontekście drastycznego zaostrzenia prawa aborcyjnego. Obok, odrobinę między wierszami, toczy się inna dyskusja: czy jako kobieta mam prawo głośno powiedzieć „Nie chcę mieć dzieci”?
Czy to w ogóle możliwe? Kobieta, do tego Polka, nieodczuwająca instynktu macierzyńskiego, który powinien, to przecież jasne, pojawić się wraz z pierwszym oddechem. Z drugiej strony, o pewnych tematach, tematach stanowiących niezwykle głęboko zakorzenione kulturowo-społeczne tabu, po prostu się nie rozmawia.
Nie rozmawia się o seksie, chyba, że w żartach lub ze wstydem wymalowanym na twarzy. Przecież, co szczególnie wyraźnie widać w obecnym krajobrazie politycznym Polski, seks jest synonimem dla słowa „rodzina”, a wychowanie seksualne to tak naprawdę przygotowanie do życia w rodzinie. Czyli innymi słowy, dla kobiety oznacza przygotowanie do spełniania się w jednej roli, do jakiej została powołana – roli matki. Nie rozmawia się o depresji poporodowej, wiadomo przecież, że jest to wymysł zachodnioeuropejskich liberałów i lewaków, dążących, jak powszechnie wiadomo, do unicestwienia narodu polskiego i tradycyjnych wartości, których to naród ten broni dzielnie i w zasadzie w pojedynkę, bo wszyscy inni dali się już omamić brukselskim ideologom. Nie mówi się głośno, że nie w każdej kobiecie są pokłady miłości do dzieci. W końcu, nie mówi się głośno, że instynkt macierzyński, nie musi z całą mocą wybuchać w każdej kobiecie, i że nie każda z nas za największe osiągnięcie w życiu uznaje wydanie na świat potomstwa. Za wygłaszanie takich herezji można co najwyżej usłyszeć, że jest się egoistką, niezasługującą na miano kobiety osobą o jałowym łonie, czy samolubnym stworem, niezdolnym do miłości, który, na koniec życia, pożałuje swojej decyzji, kiedy nie będzie obok nikogo gotowego podać mityczną szklankę wody.
Uwielbiamy zaglądać w życie innych i poddawać je dogłębnej analizie, roszcząc sobie przy tym prawo do oceny podejmowanych przez innych decyzji, czy wybranych ścieżek życia. Należy dodać, że w znakomitej większości przypadków, ocena wyborów innych osób jest w zasadzie krytyką. Mniej lub bardziej zawoalowaną. Temat posiadania dzieci wzorcowo nadaje się do wygłaszania sądów przez osoby postronne. Każdy przecież kiedyś się urodził, czy to już nie jest wystarczająca legitymacja do oceny planów innych? A uniwersalnym hasłem, które z pewnością usłyszała nieraz w swoim życiu kobieta, mówiąca głośno, że nie pragnie zostać matką, jest „Będziesz tego żałowała”. Dlaczego nikt równie głośno i zdecydowanie nie mówi, że również możliwe jest, że „Będziesz żałowała macierzyństwa”?
Dla kobiety wkroczenie w pewien wiek, osiągnięcie pewnego progu dojrzałości oznacza, że każdy w jej otoczeniu czuje się uprawniony do zadania pytania „Kiedy dzidziuś?”, „Kiedy planujesz powiększyć rodzinę?”, „Kiedy dasz rodzicom wnuka?”. W momencie, gdy na te pytanie padnie odpowiedź „Nie chcę mieć dzieci.”, dyskusja się nie kończy – wręcz przeciwnie, dopiero wtedy się rozkręca i nabiera rumieńców. A zadanie pytania „Ale dlaczego nie chcesz mieć dzieci?” wydaje się być absolutnie obowiązkową, naturalną i uzasadnioną reakcją, bo to przecież nieprawdopodobne, aby cokolwiek innego – kariera zawodowa, podróże, alternatywny plan na życie – mogły być ważniejsze od prawdziwego powołania kobiety, czyli rodzenia dzieci. Nie traktujemy takiego pytania jako brutalnego wejścia w najbardziej intymne obszary życia i pasywno-agresywnej wścibskości. Ciekawe, jaka byłaby reakcja, gdyby w odpowiedzi na czyjąś deklarację, że potomstwo, owszem, chce posiadać, zapytać „Ale dlaczego chcesz mieć dzieci?”? Zakładam, że człowiek mający odwagę je zadać, zostałby uznany za smutną, sfrustrowaną osobę, która swoje niepowodzenia i klęski odreagowuje na tych, których życie odpowiada społecznym oczekiwaniom.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że presja w obszarze posiadania, bądź nieposiadania dzieci i przyjętego w wyniku tej decyzji modelu życia, ogniskuje się na kobietach. Jakiejkolwiek decyzji byśmy nie podjęły, musimy liczyć się z oceną i diagnozą wygłoszoną przez osoby nam bliskie lub zupełnie obce. Jak wspominałam wcześniej, najbardziej intymny obszar życia kobiety, jest równocześnie tematem najbardziej zażartych dyskusji. A więc, chcesz zostać matką i poświęcić się wychowaniu dzieci? Zapewne jesteś leniwa, nie chce ci się iść do normalnej, uczciwej pracy, wolisz tylko rodzić kolejne dzieci i żyć z 500+, które dostajesz dzięki pracy uczciwych ludzi. A może chcesz zostać matką i kontynuować karierę zawodową? Przecież wiadomo, że nie można mieć wszystkiego! W efekcie, ty zaniedbasz pracę, a dzieci i tak będziesz wychowywać niewłaściwie, bo przecież czas, który powinnaś im poświęcić spędzasz w pracy. A jeśli nie chcesz być matką i mówisz o tym głośno? Z pewnością jesteś rozpustną egoistką, której w życiu zależy tylko na przyjemności, bez konsekwencji. Jakąkolwiek decyzję podejmiesz, nie wygrasz. Zawsze znajdzie się ktoś, gotów wytłumaczyć ci, dlaczego Twoje postępowanie jest złe (z dużą dozą prawdopodobieństwa, będzie to mężczyzna).
Bez wątpienia płodność i reprodukcja były, są i będą kwestiami politycznymi. Rodzenie dzieci bywa postrzegane jako patriotyczny obowiązek kobiety, która w ten sposób dokłada swoją cegiełkę do budowy silnego i zdrowego społeczeństwa. Pisze o tym socjolożka Orna Donath w książce Żałując macierzyństwa, przywołując przykład państwa Izrael, które prowadzi politykę pronatalistyczną, a więc mającą na celu jak najwyższy przyrost naturalny. Za Donath: „Macierzyństwo w Izraelu zajmuje honorowe miejsce w dyskursie publicznym. (…) Obowiązek bycia matką jest obecny w przykazaniach religijnych, (…) uzyskał także świeckie uzasadnienie, gdyż jest obecny również w militarnych, nacjonalistycznych i syjonistycznych dekretach ideologicznych. (…) Innym wyznacznikiem centralnego znaczenia rodzenia dzieci w społeczeństwie izraelskim jest stosowanie technik reprodukcyjnych[1]”.
Polityka prorodzinna, intensywnie promowana przez obecną ekipę rządzącą, sprawia wrażenie dążenia do nadania macierzyństwu właśnie tego centralnego znaczenia i niejako zobligowania kobiet do czucia się w obowiązku do wydawania na świat kolejnych małych Polaków. Inaczej, co wielokrotnie podkreślają rządzący, życie polskiej kobiety traci sens. W tym tonie wypowiadał się, jeszcze przed powołaniem na stanowisko ministra edukacji narodowej, Przemysław Czarnek. Mówiąc o przesuwającym się wieku, w którym Polki decydują się na pierwszego potomka, mówił, że „jak się pierwsze dziecko rodzi w wieku 30 lat, to ile ich można urodzić? To są konsekwencje mówienia kobietom, że nie muszą robić tego, do czego zostały przez Pana Boga powołane”. Pomijając protekcjonalność tej wypowiedzi, założenie pozostaje niezmienne: jesteś kobietą, a więc w pewnym momencie zostaniesz inkubatorem, który działa w imieniu, w interesie i na rzecz kraju.
Czy kiedykolwiek zatem świadome nie-macierzyństwo przestanie być traktowane jako egoistyczny wybór, a stanie się po prostu jedną z możliwości, wedle której chcemy żyć? Z niecierpliwością oczekuję momentu, kiedy deklaracja nieposiadania dzieci nie będzie wywoływać gorących sporów, dyskusji i obrażania, a będzie jedynie kwitowana komentarzem: do diabła z wymuszoną miłością, wspieram twój wybór i życzę ci dużo szczęścia!
[1] Orna Donath, Żałując Macierzyństwa, Wydanie I, Białystok 2017, Wydawnictwo Kobiece