„And now, the end is near And so I face the final curtain”
Frank Sinatra „My way”
Divide et impera
Ta przejmująca piosenka Franka Sinatry większości z nas jest zapewne bardzo dobrze znana. Mogę się jednak założyć, że w naszych domach gościła częściej za sprawą płyt winylowych i radia, niż za sprawą polityki. Polityczną, nieco zaskakującą, interpretację piosenki przedstawił na przełomie lat 80. i 90. Giennadij Gierasimow, rzecznik radzieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, nazywając „doktryną Sinatry” nowe otwarcie w polityce zagranicznej prowadzonej przez Związek Radziecki. Mówiąc w skrócie, oznaczała ona liberalizację stosunków ZSRR z innymi państwami bloku wschodniego. Cytowane przez radzieckich polityków słowa „I did it my way” oznaczały, że kraje satelickie otrzymały zielone światło dla kreowania własnej, odrębnej od Moskwy, polityki. Jednak ów „szlachetny” gest Kremla nie był w stanie zmienić nowej, międzynarodowej rzeczywistości – było już po wyborach w Polsce i pierwszych przemianach na Węgrzech, rząd Honeckera w NRD nie mógł sobie poradzić z protestami i masowymi ucieczkami niemieckich obywateli na Zachód. Żadne państwo z tzw. bliskiej zagranicy nie chciało dłużej odgrywać roli przystawki. Nie uwierzyło też, że Związek Radziecki odchodzi od swojego wieloletniego sposobu uprawiania polityki zagranicznej, a mianowicie od „doktryny Breżniewa”. Zapoczątkowane przemiany uświadomiły bowiem podstawowy fakt: nie istnieje coś takiego jak „ograniczona suwerenność”, ponieważ „suwerenność jest jak cnota – albo jest albo jej nie ma”.
Choć mur berliński dawno upadł, Związek Radziecki rozsypał się na kawałki, a znakomita większość byłych państw „zaprzyjaźnionych” faktycznie poszła swoją drogą, nie oglądając się na pomruki Kremla – Rosja ostatnio udowodniła, że wciąż jest mocarstwem, które chce rządzić i po swojemu rozgrywać międzynarodową politykę wśród państw „bliskiej zagranicy” i w dawnych republikach związkowych. Choćby miało to oznaczać postępowanie według nowej-starej zasady „divide et impera”. Rosyjski niedźwiedź budzi się ze snu lat dziewięćdziesiątych, pokazując swoje odnowione, silne oblicze. Analogia do doktryny Breżniewa sama ciśnie mi się na usta. Jednakże współcześnie pojmowana „ograniczona suwerenność” oznaczać będzie nie tyle konieczność prowadzenia polityki pod dyktando Moskwy, co strach przed podjęciem innego wyboru, niż ten akceptowany przez Kreml. Obecnie to nie przywódca państwa takiego jak Gruzja, Ukraina czy Kazachstan decyduje o „ograniczeniu” (de facto pozbawieniu się) własnej suwerenności. Dzisiaj to Rosja zamierza rozporządzać posunięciami dawnych republik radzieckich, bez względu na to czy ma legitymację przywódców tych państw czy też nie. Wydarzenia w Gruzji unaoczniły, jak bardzo Rosja czuje się bezkarna. Zaatakowała wszakże kraj, który umacnia swoje relacje z państwami Unii Europejskiej i NATO, mający ich zapewnienia o pomocy i rychłym objęciu programami partnerskimi. Profesor Staniszkis stwierdziła ostatnio, że Moskwa, angażując się w działania w Abchazji i Osetii Południowej, powiedziała „sprawdzam” wobec wszystkich deklaracji płynących z Brukseli i z Waszyngtonu. Tę partię wygrała. Jednakże gra o wpływy w obszarze postsowieckim trwa nadal i wcale nie jest przesądzone, że to Rosja będzie górą.
Rosyjski wizerunek po liftingu
Niewątpliwie agresja na Gruzję po raz kolejny ukazała prawdziwe oblicze Rosji – państwa, które ma świadomość swojej potęgi, swoich zasobów, które w trosce o własne interesy działa – również zbrojnie – nie czekając na ruch drugiej strony. Rosja już nie jest tym krajem, który w latach 90. nie wiedział jak unieść ciężar dawnego imperium komunistycznego. Era Putina na nowo rozbudziła poczucie wielkości i władzy, tkwiące gdzieś we wnętrzu rosyjskiego narodu, stanowiąc jeden z jego filarów. Kreml pokazuje coraz wyraźniej, że nie będzie dłużej tolerować niesubordynacji, a jedyną „właściwą drogą” państw pozostających w kręgu zainteresowania Moskwy, jest ta ścieżka, którą wytyczyła matka Rosja. „Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam” – stare dobre powiedzenie powraca do łask. Jeśli chodzi o sprawę Gruzji, piosenka Sinatry powinna zostać zamieniona innym utworem, zdecydowanie z niższej półki: „Ooops I did it again”.
Armia rosyjska, przeprowadzając szybką i sprawną akcję w Abchazji i Osetii Południowej, blokując port w Poti, bombardując i zajmując w szybkim tempie gruzińskie terytorium udowodniła, że weszła już na nowy, zaawansowany poziom rozwoju. Alvin Toffler powiedziałby, że pokazała, iż jest armią trzeciej fali, działającą w oparciu o nowoczesne techniki wywiadowcze. Sprawne posuwanie akcji do przodu, zdecydowane i przemyślane działania są dowodem nie tylko na to, że cała operacja była planowana od dawna, ale także, że zachodzą nowe, jakościowe zmiany w rosyjskich siłach zbrojnych. Póki co państwa NATO nie powinny się obawiać militarnej konkurencji Rosji – jednak należy pamiętać o konieczności zachowania równowagi w potencjałach. Brzmi to jak zapowiedź powrotu do zimnej wojny, ale nie sądzę, aby była ona na rękę komukolwiek. Natomiast wzrastająca pozycja Rosji na arenie międzynarodowej, przejawiająca się powrotem do imperialistycznego sposobu prowadzenia polityki zagranicznej, powinna wzmagać czujność innych państw.
Choroba braku solidarności
Tak jak wcześniej wspomniałam – Moskwa wkraczając do Gruzji udowodniła, że wciąż ma ambicje bycia potężnym imperium, które zarządza nie tylko swoim terytorium, ale także innymi, mniejszymi, słabszymi podmiotami. Dla państw Unii Europejskiej powinien być to sygnał alarmujący, iż Rosji nie należy ufać. Tymczasem postępowanie Europy w trakcie konfliktu w Gruzji ukazało jej faktyczną słabość i brak jedności w łonie państw członkowskich. Zarówno UE jak i Stany Zjednoczone udowodniły, że Rosja, mimo międzynarodowych obietnic, może pozwolić sobie niemal na wszystko. Brak zdecydowanego, jaskrawo zaprezentowanego i groźnego stanowiska państw zachodnich dowiódł, że nie są one zdolne do reakcji na postępowanie Moskwy, że jest ona faktycznie bezkarna i ma dużą swobodę działania. To z pewnością dodatkowo rozdmucha jej ambicje mocarstwowe, co w przyszłości może zachęcić do dalszych, bardziej śmiałych posunięć.
Dodatkowo wspólnota europejska pokazała, że potrafi składać piękne obietnice, czarować szerokimi perspektywami rozwoju – jednakże nie jest w stanie wyrwać się z uścisku wewnętrznych podziałów i odradzających się nacjonalizmów. Rozczarowanie strukturami unijnymi, które pozostało po sierpniu 2008 r., trudno będzie zniwelować. Nie jest to jednakże niemożliwe. Ukraina i Gruzja, państwa o strategicznym znaczeniu zarówno dla Rosji jak i krajów zachodnich, powinny być teraz dwukrotnie mocniej popierane w swoich europejskich i transatlantyckich dążeniach. Dlatego rozwój Partnerstwa Wschodniego jest szansą na silniejsze zespolenie tych podmiotów z Unią Europejską. Należy działać sprawnie i szybko, przełamać impas we wspólnych inicjatywach i solidarnie występować na rzecz Tbilisi i Kijowa. Jeśli bowiem zostawimy te bezbronne państwa na łasce Kremla, szybko stracą one swoją suwerenność, a Europa – perspektywy na korzyści płynące (dosłownie) ze ściślejszej współpracy, ponieważ dywersyfikacja dostaw ropy i gazu dzięki złożom na Kaukazie stanie pod wielkim znakiem zapytania. NATO również nie powinno odwracać się od Gruzji. Militarne wsparcie, ale także pomoc w nowoczesnym wyszkoleniu gruzińskich żołnierzy powinny stanowić część zaangażowania Paktu Północnoatlantyckiego w regionie.
Równocześnie trz
eba zauważyć, iż Rosja nie odda bez walki terenów, które od tak bardzo dawna leżą w jej strefie wpływów i poniekąd stanowią dowód jej wielkości. Należy się spodziewać intensyfikacji rywalizacji o wpływy na tym obszarze między Unią Europejską a Rosją. Rywalizacja nie będzie jednak oznaczała walki militarnej. Obie strony potrzebują siebie nawzajem i muszą utrzymać ze sobą stały kontakt. Zadaniem trudniejszym niż prowadzenie dialogu z Rosją, będzie wypracowanie jednolitego stanowiska przez same państwa członkowskie. Władze w Moskwie pokazały, że potrafią doskonale rozgrywać antagonizmy w łonie wspólnoty europejskiej; wystarczy, że rozpoczną lukratywną współpracę z jednym z najważniejszych członków UE. Rosja przez jeszcze długi czas będzie mogła prowadzić swoją wersję realpolitik bez żadnych konsekwencji ze strony jej największego i jednocześnie najgroźniejszego partnera. Takie postępowanie ma również swoje wady. W tym przypadku można mówić o spadku autorytetu Rosji wśród byłych państw związkowych i Chin, które zdecydowanie sprzeciwiają się wzrostowi potęgi Moskwy.
Wspólnota już nie wspólna?
Warto zwrócić uwagę na reakcję innych krajów Wspólnoty Niepodległych Państw wobec konfliktu w Gruzji. Żadne z nich otwarcie nie stanęło po stronie Rosji. Brak jednoznacznego poparcia dla działań Kremla dowodzi, że zanika jednomyślność dawnych republik radzieckich, a działania Moskwy przestają cieszyć się ich bezkrytycznym wsparciem i poklaskiem. Poza tym działania w Abchazji i Osetii Południowej mają także inne znaczenie dla tych państw. Pokazały bowiem, że Rosja, pomimo swoich demokratycznych przemian z lat 90. jest tą samą Rosją, która podporządkowywała sobie cały obszar postradziecki, tą samą, która stanowiła zagrożenie dla ich interesu narodowego, integralności terytorialnej, suwerenności. Można powiedzieć, że brak wyraźnego i głośnego wyartykułowania słów uznania dla działań w Gruzji, był de facto cichym i skromnym zaprezentowaniem swojej dezaprobaty. Nawet państwa tradycyjnie najmocniej związane z Moskwą, takie jak Białoruś czy Armenia, nie kwapiły się, aby poprzeć tą interwencję. Widać zatem słabnące wpływy Kremla w dawnym obszarze radzieckich republik. Kolejny dowód na to, że nie zawsze siłę militarną można bezpośrednio przełożyć na wpływy polityczne.
Ponadto stanowisko Białorusi wobec konfliktu na Kaukazie pokazuje, że istnieje szansa dla Polski i Unii Europejskiej na rozpoczęcie procesu normalizacji stosunków z tym państwem i tą drogą osłabianie lub choćby równoważenie pozycji Rosji. Prezydent Łukaszenka już wcześniej wysyłał pozytywne sygnały w stronę Brukseli. Władzom w Mińsku zależy zapewne na tym, aby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – pozostać w dobrych relacjach z Moskwą i jednocześnie bardziej otworzyć się na współpracę z Unią Europejską. Można zatem spodziewać się niewielkiej zmiany białoruskiego ustroju politycznego, co de facto będzie oznaczało nieznaczną liberalizację systemu wyborczego czy większą swobodę mediów. Pomoże to zapewne reżimowi w wywieraniu wpływu na Rosję, zwłaszcza przy negocjowaniu cen gazu. ZBiR (Związek Białorusi i Rosji) przestaje oznaczać dwa państwa, połączone braterską, bezinteresowną przyjaźnią, a zaczyna przypominać rozgrywkę dwóch szachistów. To z kolei okazja dla Brukseli na wywieranie większego wpływu na polityczną i gospodarczą sytuację Białorusi. Rosja nie jest zapewne zadowolona z takiego scenariusza, nie spodziewała się pewnie tak słabej postawy swoich tradycyjnych sprzymierzeńców. Tu uwidacznia się pewnego rodzaju słabość rosyjskiej dyplomacji, która nie potrafiła przekonać do swojego postępowania tak bliskiego partnera.
Rosja dostała policzek także od jednego z największych graczy na arenie międzynarodowej – od Chin. Jednak patrząc na konflikty wewnętrzne Państwa Środka nietrudno się dziwić, że nie poparły one pseudomesjanistycznej interwencji armii rosyjskiej w Abchazji i Osetii Południowej. Zabiegi dyplomatyczne okazały się nieskuteczne wobec realnego problemu separatyzmu i dążeń niepodległościowych, z którymi musi zmagać się Pekin. Poza tym władze chińskie mają świadomość jak wielką i niebezpieczną potęgą może stać się Rosja, zwłaszcza, jeśli we wszystkich swoich działaniach będzie wspierana przez innych aktorów sceny międzynarodowej.
Koniec złudzeń, czyli nowa doktryna Rosji
W ciągu kilku dni Moskwa osiągnęła spektakularny sukces militarny w Gruzji. Sprawna operacja, nowoczesne techniki i urządzenia. Pewnego rodzaju spektakl i widowisko, jednakże okupione cierpieniem tysięcy ludzi i milionowymi stratami. Demonstracja siły, która niewiele może wnieść do porządku międzynarodowego, bowiem niepodległość Abchazji i Osetii Południowej raczej nie zostanie zaakceptowana. Rosja próbowała udowodnić, jakim potężnym i zdeterminowanym jest graczem. Próbowała pokazać, że oto powraca silne imperium, które będzie broniło praw słabszych (szkoda, że argumentacja do złudzenia przypomina tę przedstawianą za czasów ZSRR).
Faktycznie, państwo rosyjskie jest niezwykle silnym podmiotem – ma ogromne zasoby surowcowe, potencjał gospodarczy, bardzo korzystne położenie geograficzne. I tę bezczelną bezkompromisowość w rozwiązywaniu spraw kluczowych dla swojego raison d’etat. Jednakże nadal brakuje jej niezbędnego elementu wykończeniowego – sprawnej, wyszkolonej, nowoczesnej dyplomacji, która potrafiłaby przekonać inne państwa do słuszności rosyjskiej polityki. Brak wyraźnego poparcia ze strony swoich sojuszników nie jest w stanie osłabić rosyjskich aspiracji mocarstwowych, podobnie jak słaba reakcja Unii Europejskiej, która nie potrafiła stanowczo i jednoznacznie odpowiedzieć na imperialistyczną politykę Kremla. W przyszłości kolejne posunięcia Rosji mające na celu utrzymanie i ochronę swoich interesów w regionie będą zapewne tłumaczone: „I did it my way”. Jednakże po odarciu propagandowej argumentacji z pseudoideologii pozostanie jedynie wątpliwy jakościowo tekst „Ooops, I did it again”.
Wykorzystane zdjęcie jest autorstwa: random_j ., zdjęcie jest na licencji CC