Nastąpił koniec świata, jaki znaliśmy. Wielu wieszczyło już wcześniej, że koniec nadejdzie, skrupulatnie wyliczając raz po raz kolejne możliwe daty, posługując się różnej maści proroctwami, patrząc w niebo lub zestawiając ze sobą matematyczne formuły i skomplikowane algorytmy. Może zapadną nieprzeniknione ciemności, może niebo się rozstąpi albo strawi nas ogień, przepowiadali. Nic z tych rzeczy.
Ten świat jest opętańczo piękny – nie dlatego, że jest, ale że ja go tak widzę.
Bohumil Hrabal
Stare chińskie porzekadło „Obyś żył w ciekawych czasach” pasuje jak ulał do kolejnego dziwnego roku, z którym powoli się żegnamy. Niektórzy twierdzą, że to raczej przekleństwo niż dobre życzenie i te „ciekawe” czasy pragną jak najszybciej puścić w niepamięć. Nic z tego, w walce pomiędzy status quo a rewolucją, ta druga zdecydowanie wygrywa, a zmiany, jakie przynosi, dalekie są od subtelności. Trudno się łudzić, że wracamy do normalności – zresztą, czym jest normalność? Czy do tej pory, zanim pandemia ścięła nas z nóg, byliśmy zadowoleni, szczęśliwi i pozbawieni lęku? Czy rzeczywiście chcemy, by wróciło to, co było? Kilkanaście miesięcy temu świat stanął na głowie, wywrócił do góry nogami nasze życie i skonfrontował z niespodziewanymi wyzwaniami. Nastąpił koniec świata, jaki znaliśmy. Wielu wieszczyło już wcześniej, że koniec nadejdzie, skrupulatnie wyliczając raz po raz kolejne możliwe daty, posługując się różnej maści proroctwami, patrząc w niebo lub zestawiając ze sobą matematyczne formuły i skomplikowane algorytmy. Może zapadną nieprzeniknione ciemności, może niebo się rozstąpi albo strawi nas ogień, przepowiadali. Nic z tych rzeczy. Koniec tego oswojonego i znanego świata przyszedł po cichu, zastał nas w codziennej krzątaninie, snuciu planów na przyszłość, w naszej zwyczajności. Jak u Czesława Miłosza, w „Piosence o końcu świata”:
W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.
Nie było wyjścia, trzeba było jakoś oswoić tą naszą małą apokalipsę. Różnie sobie z tym radzimy. Albo nie radzimy. Czekamy. Na gwałtu rety wymyślamy sposoby, aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Zaklinamy ją. Albo przeklinamy. Cierpimy, martwimy się, boimy. Ale też szukamy jasnych stron, czegoś pozytywnego i optymistycznego. Wracamy do porzuconych marzeń, przyjaźni, aktywności. Z innej strony, bo można i tak na to patrzeć, w tym zawirowaniu dostaliśmy szansę przyjrzenia się temu, co już od dawna nas uwierało i zweryfikowania różnych aspektów naszego życia, sposobów działania, relacji i sensowności tego, czemu poświęcamy czas i uwagę.
Właśnie rozkręca się karuzela z podsumowaniami, rankingami i plebiscytami. Najlepsza książka, film, spektakl czy piosenka, człowiek roku – nominacje, wskazania, rekomendacje. Wracamy do ważnych wydarzeń – tych z pierwszych stron gazet i krzykliwych nagłówków, do sukcesów, ale i porażek, momentów przełomowych i krytycznych, które zdefiniowały ten nasz dziwny rok. Chętnie rozmawiamy o wielkich sprawach, abstrakcyjnych ideach, a umykają nam sprawy drobne, okruchy, mgnienia. Z nich buduje się nasz dzień, kolejne miesiące, lata. W Dzienniku końca świata Wojciech Bonowicz pisał: „Wiem, że są na tym świecie wielkie problemy, ale te wielkie zazwyczaj zaczynają się od małych: od braku szacunku dla tego, co blisko, w zasięgu wzroku, pod ręką i nogą”. W pamięci chętnie zagnieżdżają się doniosłe zdarzenia, wielkie emocje, mocne doświadczenia. A gdyby tak skierować uwagę na drobiazgi, te „pod ręką i nogą”? Jaki był ten rok dla ciebie? Co chcesz z niego zabrać i zapamiętać na dłużej? Zapytaj siebie – kiedy poczułeś się najmilej? Kto sprawił ci największą radość? Najsmaczniejsze śniadanie? Zdanie, które zapamiętasz na długo? Noc, którą najlepiej przespałeś? A pamiętasz moment, w którym poczułeś spokój i że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli tylko przelotnie? Do jakiej piosenki zacząłeś spontanicznie i głośno śpiewać w samochodzie? A wtedy, kiedy słuchając muzyki w słuchawkach telefonu, poruszyłeś biodrami czekając na przejściu dla pieszych, bo poniósł cię rytm? Albo wtedy, gdy ocierałeś czoło po treningu i czułeś, że twoje ciało aż kipi z wdzięczności? Te wszystkie momenty, które teraz przywołane, wywołują uśmiech na twojej twarzy. Ile ich było, gdzie je przechowujesz, jak często do nich wracasz?
Nie jest łatwo patrzeć w te jasne miejsca, w których mieszka radość i wdzięczność. Bombardowani złymi wiadomościami, nękani kryzysami i troskami, jak siłą grawitacji staczamy się w dół czarnowidztwa, pesymizmu, bezsilności lub gniewu. Nie chodzi o to, żeby udawać, że zło nie dzieje się, ludzie nie przeżywają tragedii, że głupota i nienawiść nie panoszą się wokoło. Nie w tym rzecz, by stworzyć sobie iluzję szczęścia, odwracając wzrok od spraw bolesnych, trudnych i potrzebujących naszej uwagi. W Rzeźni numer pięć Kurt Vonnegut przywołuje słowa modlitwy wiszącej na ścianie gabinetu głównego bohatera powieści – o pogodę ducha, by godzić się z tym, czego nie można zmienić, odwagę, by zmieniać, co możliwe do zmiany i mądrość, aby umieć jedno od drugiego odróżnić. Możemy dokonać wyboru, czemu chcemy i możemy poświęcić uwagę. Zdecydować, co leży w naszej sferze wpływu i możliwości i wziąć odpowiedzialność za swoje zaangażowanie.
Jak zachować spokój ducha w dziwnym roku, w dziwnym świecie? Jak przestać się zamartwiać i karmić strachem? Jak nie ugiąć się pod naporem ponurych, tragicznych, przerażających wiadomości? Zostałby bogaczem ten, który by podał uniwersalną receptę na szczęśliwe, spokojne i dobre życie. Tymczasem każdy z nas szuka na własną rękę. Ja na przykład wybrałam dietę – i to nie z tych, które biją rekordy popularności w noworocznych postanowieniach, ale dietę dla umysłu, serca i ducha. Karmię się wspomnieniami dobrych, czułych, pięknych drobiazgów, które wypełniły mój rok i dzięki którym, jak u Hrabala: „Ten świat jest opętańczo piękny – nie dlatego, że jest, ale że ja go tak widzę”.
