Odchodzę, bo aktualny algorytm Facebooka zaczął dostarczać mi treści, które mnie nie interesują, gry, w które nie zagram, produkty, których nie kupię. Jestem zmęczona nachalnymi reklamami i całą masą negatywnych emocji politycznych.
Kiedy zawodowo zajmowałam się umiejętnościami cyfrowymi, to dla mnie i dla grona współpracowników było jasne, że rozwój social mediów lepiej niż rządowe czy pozarządowe kampanie spowoduje, że więcej Polaków nauczy się obsługi komputerów, dzieci zaczną kodować, a twórcy aplikacji rozwiążą większość problemów współczesnego świata za pomocą narzędzi cyfrowych napędzanych naszymi danymi.
Faktyczny wpływ na rozwój kompetencji cyfrowych, szczególnie wśród starszych ludzi, miało rozpowszechnienie tabletów i smartfonów. Dla niewprawionych dłoni double click myszką był prawdziwym utrapieniem, a dzięki dotykowym ekranom zaczęli masowo i bez kompleksów korzystać z sieci, a rozwój aplikacji do rozmów video zbliżył rozdzielone migracją rodziny i przyjaciół.
Zaczęliśmy dzielić się swoimi zdjęciami, wakacjami, przeżyciami, na Facebooku ogłaszaliśmy zaręczyny, śluby, ostatnio odejście rodziców chorych na Covid. Hasło: „Jeśli nie ma cię na Facebooku, to nie istniejesz” mogło być dla naszego pokolenia aktualne w 2012 czy 2016 roku, ale wydaje mi się dziś passe, bo i Facebook przestał być dla mnie platformą do wrzucania zdjęć z imprez i liberalnych kongresów.
Nie dotrzymałam noworocznego postanowienia – że nie będę już uczestniczyła w imbach na Facebooku. Okazało się dla mnie za trudne, dlatego łatwej mi odejść z samej platformy, odinstalować aplikację z telefonu, oduczyć się kilkanaście razy dziennie klikać na niebieską ikonkę, która kiedyś obiecywała pozytywne emocje i fajny network, a dziś upodabnia się do Naszej Klasy z ery Pana Gąbki.
Odchodzę, bo aktualny algorytm Facebooka zaczął dostarczać mi treści, które mnie nie interesują, gry, w które nie zagram, produkty, których nie kupię. Jestem zmęczona nachalnymi reklamami i całą masą negatywnych emocji politycznych. Nie chcę brać udziału w polowaniu na czarownice, które odbywa się po kolejnych głosowaniach w Sejmie, w których posłowie demokratycznej opozycji nie biorą udziału. Chociaż nie mam dla nich usprawiedliwienia, bo powinni wykonywać swoją pracę, za która płacą podatnicy i do której skierowali ich wyborcy.
Po pandemii, w zamknięciu i pracy online nie interesuje mnie już powierzchowna relacja w mediach społecznościowych, potrzebuję stymulacji intelektualnej w rozmowie i spotkaniach na żywo. Nie chcę być już oglądaczką reklam w zamian za szczyptę endorfin z lajków. Nie życzę sobie być porywana w wir niechęci, kierowanej do ludzi z poglądami innymi niż moje. Wielokrotnie w historii dowiedzieliśmy się do czego prowadzi mowa nienawiści, jak łatwo zmanipulować do czynienia zła i do jakich koszmarów jest w stanie doprowadzić obojętność na krzywdę i niegodziwość.
Nigdy nie polubiłam Twittera, od razu wydał mi się obcą planetą pełną ludzi szukających poklasku za najbardziej chamskie i brutalne „zaoranie adwersarza”. Nie myląc zaorania z ciętą ripostą, bo czasy ripost w mediach skończyły się kilka lat temu, teraz orzemy i wzajemnie mieszamy się z błotem, a te ziemne skojarzenia nieodmiennie prowadzą mnie do analogii z pogrzebaniem kogoś, czyli wprost życzeniem śmierci.
Na wszystkich platformach komentariackie, bańkowe plutony egzekucyjne wydają wirtualne wyroki śmierci na wyimaginowanych wrogów – ludzi, którzy ośmielają się wątpić w jaśnie objawione dla danej bańki prawdy. Ten trybalizm, pompowany negatywnymi emocjami nie jest dla mnie niczym zachęcającym i nie chcę brać w nim dłużej udziału. Nie muszę się dowartościowywać poprzez zohydzanie innym ludziom dnia złymi emocjami.
Te niekończące się imby internetowe o bzdury, różnice ideologiczne, o różne wersje tych samych ulicznych historii (bo na ulicach dzieje się to, co lat temu 40 działo się na styropianach). Pytanie, kto znajdzie się w klubie OKP, a kto pozostanie w wiecznie kontestującej Solidarności Walczącej i kolejne 30 lat będzie knuł i narzekał, że nie dano mu wiary, odsunięto i wykluczono z publicznej debaty.
Nie wiem, czy to kilka lat obserwacji prac w Parlamencie Europejskim, czy młodzieńcza fascynacja Okrągłym Stołem, ale dla mnie kompromis nie jest kompromitacją dla żadnej ze stron danego konfliktu, tylko bezpiecznym i skutecznym rozwiązaniem trudnej sytuacji, z której można wyjść z twarzą i zapałem do wspólnego wygaszania konfliktu.
Jak znaleźć drogę do kompromisu? Może warto zacząć od zmiany sposobu prowadzenia polityki w mediach społecznościowych? „Walczący” z internetowym hejtem już dawno zjedli własny ogon i ten sam hejt, z którym kilka lat temu walczyli, teraz w najlepsze uskuteczniają, bo wiedzą, że negatywne emocje sprzedają się świetnie. Dzięki kontrowersyjnym tweetom są cytowania w mediach, a szery, lajki i komentarze rozlewają się i tak przez pięć miesiący żyjemy „cnotami niewieścimi” w sieci, zamiast w realu zapisać się do Komitetu Rodzicielskiego w szkole swojego dziecka. Oczywiście na każdym fanpage’u politycznym można wprowadzić moderację komentarzy, ale po co? Przecież biznes polityczno-medialny musi się kręcić, niekończąca się kampania wyborcza musi trwać.
Czuję bezsilną złość, kiedy widzę, że jedyną aktywnością polityków na Facebooku jest publikacja kolejnych okolicznościowych grafik ze słowami „skandal”, „szacunek”, „afera”. Mnie to nie przekona do pójścia na wybory, prędzej odrzuci mnie od danego polityka, który z pieniędzy podatników zatrudnia social mediowych partaczy bez pomysłów.
Myślę, że moje poczucie bezsilności politycznej byłoby mniejsze, gdybym nie znała szeregu obecnych posłów, radnych czy byłych polityków. Kiedyś tłumaczyli mi tę wieczną walkę odgrywaniem roli w politycznym teatrze. Tylko że nie potrafią już wyjść ze swoich ról i przenoszą polityczne animozje na relacje rodzinne, koleżeńskie, nie mogąc znieść i nie chcąc zrozumieć odmiennego zdania na różne tematy.
Angażując swoich wyborców/followersów w konflikty polityczne nie tylko nie spełniają swoich wyborczych obietnic zakończenia wojny polsko-polskiej, ale wręcz pogłębiają podziały społeczno-polityczne, które osłabiają kraj. Szczególnie jestem uczulona na pseudo-inteligenckie przytyki i śmieszki z elektoratu politycznego przeciwnika. Jest to co najmniej krótkowzroczne, jeśli partie chciałyby poszerzyć swój własny elektorat o kilka punktów procentowych, a poza tym wyjątkowo okrutne i niepotrzebne.
Życzę Wam powodzenia w kolejnych projektach, programach w mediach, aktywnościach naukowych i zawodowych. Ja się z tego seansu nienawiści wyłączam, bo chcę pozostać sobą, a nie sztucznie nakręcanym fantomem.