Rządzący Grecją populiści są oczywiście okropni – urządzają w Brukseli gorszące sceny, dogadują się z Putinem, a co najgorsze obiecali wyborcom, że nie zgodzą się na dalsze cięcia wydatków budżetowych. Problem tylko w tym, że mają dużo racji twierdząc, że sama polityka oszczędności nie daje nadziei na uzdrowienie greckich finansów. Zmniejszanie wydatków publicznych spowalnia wzrost gospodarczy, a to powoduje zwiększanie i tak już olbrzymiego długu publicznego (w tym roku osiągnie on rekordowe 180% PKB!). Rząd Grecji nie kłamie twierdząc, że wyjściem z sytuacji jest wyłącznie duży program redukcji długów, a nie dalsze cięcia. Bez doprowadzenia do sytuacji, w której dług Grecji spadnie do wysokości realnej do spłaty nie ma mowy o wyjściu tego państwa z kryzysu, choć i to niczego nie gwarantuje bez trudnych zmian strukturalnych w gospodarce tego państwa. Z tą argumentacją zgadza się zresztą wielu ekspertów m.in. Phillipe Legrain, były doradca przewodniczącego Komisji Europejskiej i autor znakomitej książki o przyczynach kryzysu i możliwych jego rozwiązaniach czy Wolfgang Munchau, czołowy komentator liberalnego przecież „Financial Timesa”.
Przywódcy Unii oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) też to wiedzą. W tym punkcie kończy się jednak ekonomia i zaczyna się polityka, dlatego też politycy europejscy upierają się przy wymuszeniu na Atenach reform, a nie chcą się zgodzić na kolejną redukcję greckich długów. Wyobrażacie sobie Państwo Angelę Merkel i innych przywódców europejskich tłumaczących swoim wyborcom, że po raz kolejny zamierzają zrzec się istotnej część pieniędzy pożyczonych wcześniej Grekom? Tym samym Grekom, którzy od lat są prezentowani w mediach jako nacja leniwych oszustów, rządzonych przez nieodpowiedzialnych populistów. Takiego ruchu nie da się przeprowadzić bez ciężkich strat na wizerunku politycznym i bez społecznych protestów. Przeciętny Europejczyk nie sympatyzuje z Grekami. Uważa, że skoro zawalili to teraz muszą ponieść zasłużoną karę. Bankructwo? OK. Wyjście ze strefy euro? Why not!
Scenariusz bankructwa Grecji i jej wyjścia ze strefy euro, który dziś wydaje się być bardzo prawdopodobny, wcale nie musi być jednak lepszy i mniej kosztowny od największych nawet pakietów pomocowych dla Greków. Już patrząc na sam wymiar ekonomiczny widać, że katastrofa Grecji będzie kosztowała słono również i nas. Można się spodziewać spadku wartości euro i utraty zaufania do tej waluty, ucieczki części inwestorów oraz utraty pożyczonych temu państwu miliardów euro (zbankrutowane państwo tym bardziej ich nie spłaci). Można się też spodziewać spadku wartości złotego, bo w przypadku kłopotów z rynków wschodzących inwestorzy uciekają w pierwszej kolejności. Dokładnego wyliczenia kosztów jednak nie ma – scenariusz wyjścia ze strefy euro, nieprzewidziany nawet w prawie europejskim, niesie ze sobą potencjał tak potężnego wstrząsu, że trudno wiarygodnie oszacować skalę potencjalnych strat.
W warstwie politycznej konsekwencje są jednak jeszcze gorsze. Upokorzona Grecja pozostanie członkiem Unii i NATO, utrzymując swoje prawo veta dla najważniejszych decyzji podejmowanych w tych organizacjach. W sytuacji ostrego konfliktu politycznego z partnerami w Unii z pewnością Ateny będą wykorzystywać veto, aby uzyskać różne koncesje polityczne. Minister spraw zagranicznych Grecji Nikos Kotzias przypomniał zresztą o tej możliwości, zauważając we wpisie na Twitterze, że jego kraj też ma jeszcze w ręku karty i możliwości gry (czyt. politycznego szantażu i paraliżowania pracy unijnych instytucji).
Nie ma wątpliwości, że pierwszym krajem, który będzie chciał wykorzystać politycznie konflikt w Unii będzie Rosja. Moskwa od dawna stara się zwiększyć swoje wpływy polityczne w Grecji i z pewnością przyspieszy „z bratnią pomocą”. Bardzo źle to wróży w kontekście wojny na Ukrainie i konieczności utrzymania jedności europejskiej wobec poczynań Kremla. Utrzymanie jednolitego stanowiska Unii, już dziś przecież trudne, będzie jeszcze trudniejsze.
Co gorsza, jeśli „Grexit” stanie się faktem, to temat ukraiński zostanie w polityce unijnej zepchnięty na plan dalszy. Politycy europejscy będą zwoływali specjalne szczyty, żeby radzić sobie z konsekwencjami rozpadu strefy euro, a nie żeby debatować o sprawach zagranicznych. Ten mechanizm spadku znaczenia polityki zagranicznej w sytuacji kryzysu wewnętrznego był już w przeszłości bardzo dobrze widoczny. Dla Polski oznacza to duże kłopoty w osiąganiu naszych celów politycznych. Osłabienie Unii i skupienie jej politycznej energii na sprawach wewnętrznych może być śmiertelnym ciosem dla naszych marzeń o powstrzymaniu Rosji poprzez gospodarczą presję Zachodu. Nasi partnerzy unijni będą mieli ważniejsze sprawy, a przecież nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy.
Jak słusznie zauważył dziennikarz „Financial Timesa” Tony Barber, dla Europy scenariusz greckiej katastrofy oznacza pierwszy krok w tył, w relatywnie harmonijnym do tej pory procesie integracji europejskiej, który jest zagrożony „bardziej niż kiedykolwiek przez nielegalną migrację, stagnację gospodarczą, rosyjską agresję, ciasne brytyjskie podejście i zatrważająco nieudolne radzenie sobie z problemami w strefie euro”. Ten krok w tył może mieć doniosłe konsekwencje – przez Grecję, to „miękkie podbrzusze Europy” jak obrazowo nazywał Bałkany Winston Churchill, może zachwiać się cała konstrukcja Unii Europejskiej. Czy przez to runie? Tego nie wiadomo, ale czy ktoś z nas ma ochotę to sprawdzić?
Dlatego trzymajmy kciuki, żeby w tym politycznym sporze w Europie jednak zwyciężył rozsądek i poczucie odpowiedzialności, a strony szybko wróciły do przerwanych rozmów. Nawet jeśli nie lubimy populistów to trzymajmy kciuki za greckich polityków, żeby wynegocjowali taką redukcję długów, która wyrwie ich kraj ze spirali zadłużenia i uratuje przed katastrofą. Pamiętajmy przy tym, że my też 25 lat temu byliśmy bankrutem i musieliśmy żebrać na Zachodzie o darowanie nam długów. A jeśli kogoś nie przekonują argumenty odwołujące się do „solidarności europejskiej”, to niech pomyśli kategoriami czystej kalkulacji interesów i odpowie sobie na pytanie, w której europejskiej stolicy otwierają dziś szampany? Podpowiem: w tej gdzie przy placu Czerwonym stoi mauzoleum Lenina.