Szwedzki model: wiara i wiedza
Dyskusje na temat modelu szwedzkiego są znacznie utrudnione przez dwa czynniki, zupełnie różnej proweniencji. Po pierwsze, liczni dyskutanci o różnych ideologicznych preferencjach mają do tego modelu stosunek emocjonalny. Po drugie, najczęściej niewiele o tym modelu wiedzą. Spróbuję więc krótko wyjaśnić, skąd biorą się reakcje na jego krytykę.
Intelektualne fascynacje lewicy ponosiły w latach 80. porażkę za porażką. Najpierw Chiny komunistyczne porzuciły lewacki ekstremizm, a ich przywódcy stwierdzili, że „nieważne, czy kot jest czarny, czy biały; ważne, czy dobrze łowi myszy”. I uznali, że bez rynku zostawać będą coraz bardziej w tyle za szybko rozwijającymi się sąsiadami. Potem komunizm upadł ostatecznie w Europie. Marksowsko-leninowska ortodoksja też więc powędrowała na śmietnik historii. „Różowa pantera” upadku komunizmu w Sowietach, Michaił Gorbaczow, stwierdził w tych warunkach, że jego zdaniem Związek Sowiecki powinien wybrać model szwedzki.
Jeśli do powyższego dodać (dość ograniczone) cięcia fiskalne w Europie Zachodniej w latach 80. jako próbę zapobieżenia „eurosklerozie”, można zrozumieć emocjonalne przywiązanie lewicowych intelektualistów (w tym i ekonomistów) do jednego z ostatnich, o ile nie w ogóle ostatniego już lewicowego ołtarzyka, przed którym można było okazywać swą niewzruszoną wiarę w (jakąś) socjalistyczną drogę do społeczno-ekonomicznego postępu.
Wiemy jednak, że między wiarą a wiedzą istnieje ogromna różnica. Gorbaczow i jego naśladowcy (nie brakowało ich też w Polsce w początkach transformacji) mogli sobie wyrażać życzenia, by stać się Szwecją, ale było to zwykłe „chciejstwo”. O realiach w tym względzie pisał w 2006 roku lewicowy emigrant z Chile mieszkający w Szwecji, Mauricio Rojas. Gigantyczny wzrost „socjalu” od lat 60. do końca lat 80. XX wieku w Szwecji był poprzedzony okresem liberalnej, wolnorynkowej gospodarki od liberalnych reform 1864 roku do wielkiego kryzysu lat 30. XX wieku.
W tym okresie gospodarka szwedzka rosła najszybciej na świecie. „Ci, którzy rekomendują zastosowanie >szwedzkiego modelu< w krajach, które nie przeszły podobnych zmian instytucjonalnych, oferują swoim ziomkom ułudę” – pisał prof. Rojas w swej książce Sweden after the Swedish Model [2005].
Dodam od siebie, że wierzący w państwo opiekuńcze nie zauważyli jak gdyby, że w wyniku kryzysu wczesnych lat 90. udział wydatków publicznych w Szwecji spadł o 14 pkt. proc PKB! Było to znacznie więcej niż w jakimkolwiek innym kraju zachodnim. Prawda, że z patologicznego poziomu 70% PKB w 1993 roku do i tak bardzo wysokiego poziomu 54% PKB w 2001 roku, ale dla Szwedów był to niewątpliwy szok.
Wreszcie, niewiedza o istocie szwedzkiego modelu jest bardziej zasadnicza. Nie znając historii, Szwedzi widzą tylko redystrybucję przez „socjal”. Nie dostrzegają bowiem, że szwedzki eksperyment XX wieku, podobnie jak eksperyment sowiecki, był eksperymentem ekonomicznym (nie tylko podatkowym), a także eksperymentem społecznym. Ambicje socjaldemokratów nie ograniczały się do radykalnego zmniejszania różnic w podziale dochodów. Podobnie jak elity sowieckie potrzebowały swojego homo sovieticus, aby skutecznie budować komunizm, tak elity socjaldemokratyczne potrzebowały „inżynierii społecznej”, by uszczęśliwić – prawda, że innymi metodami, ale też ograniczając wolność i prywatność – nazwijmy go przez analogię homo svedensis.
Darwinowska ewolucja modelu szwedzkiego
Szwedzki model – ten, o którym myślał (czy raczej: roił) Gorbaczow – był modelem dwoistym. Po pierwsze, był modelem zmian ekonomicznych. Oczywiście, najbardziej spektakularnym elementem była ekspansja funkcji państwa opiekuńczego, wymagająca rosnącej redystrybucji. I rzeczywiście od połowy lat 60. do wczesnych lat 90. XX wieku udział wydatków publicznych wzrósł z około 30% PKB do około 70% PKB.
Ambicje egalitarystyczne nie ograniczały się jednak do rosnącego opodatkowania i rosnącej redystrybucji. Socjaldemokraci interweniowali też w strukturę płac, dążąc do zmniejszenia różnic w poziomie płac między osobami o różnym poziomie kwalifikacji. W okresie 1968-81 premia za kwalifikacje osób mających 12 lat kształcenia w stosunku do osób mających tylko 9 lat kształcenia zmniejszyła się o połowę, a premia za wyższe studia w stosunku do osób mających za sobą 12 lat kształcenia zmniejszyła się aż o 3/4.
Ponieważ jednak te egalitarystyczne interwencje miały miejsce w okresie, w którym rolę dźwigni wzrostu gospodarczego przejmowały gałęzie przemysłu charakteryzujące się przedsiębiorczością, innowacyjnością i indywidualizacją (customization), nietrudno sobie wyobrazić, jak negatywny miało to efekt na zmiany strukturalne w kierunku ekspansji takich właśnie gałęzi przemysłu. Oczekiwania, że w warunkach malejących bodźców do podnoszenia kwalifikacji Szwedzi wzmogą swoje wysiłki, aby zwiększać kapitał ludzki, były oczywistym absurdem.
„Majsterkowanie” przy gospodarce z perspektywy egalitarystycznych preferencji dotknęło także tzw. politykę przemysłową. Zakładała ona „racjonalizację” struktury produkcji poprzez ingerencję w poziom płac w poszczególnych gałęziach wytwórczości. Był to przykład typowej mentalności majsterkowicza: zastępowanie naturalnych procesów rynkowych regulacjami, wymuszającymi określone zachowania.
Presja w kierunku jednakowego tempa wzrostu płac w poszczególnych sektorach doprowadziła rzeczywiście do większego niż w innych krajach rozwiniętych spadku produkcji i zatrudnienia w gałęziach przemysłu lekkiego o niższych płacach. Natomiast – z racji braku bodźców dla pracodawców i pracobiorców (o czym wyżej) – nie doprowadziła do zwiększenia zatrudnienia w sektorach nowoczesnych. Sektor przemysłu po prostu zmniejszył się w wymiarze absolutnym i nigdy już nie odzyskał swej relatywnej pozycji w szwedzkiej gospodarce.
Ale, jak stwierdziłem wyżej, ambicje szwedzkich socjaldemokratów sięgały poza gospodarkę. Model szwedzki był też modelem zmian społecznych. Ideolodzy socjaldemokracji, Gunnar i Alva Myrdalowie wytyczali kierunek już w latach 30. w swojej książce z 1934 roku o kryzysie ludnościowym: „Najważniejszym zadaniem polityki społecznej jest. organizacja i sterowanie narodową konsumpcją (sic!) według innych reguł niż tak zwany wolny wybór w konsumpcji. W przyszłości nie będzie społecznie obojętne, co ludzie robią ze swoimi pieniędzmi: jakie standardy mieszkaniowe utrzymują, jaką żywność i odzież kupują. Przyszłe trendy faworyzują społeczno-polityczną organizację i kontrolę nie tylko podziału dochodów.”. Na marginesie: to właśnie przed takimi demokratycznymi socjalistami przestrzegał w swojej książce z 1945 roku Droga do poddaństwa (Road to Serfdom) Friedrich von Hayek!
I rzeczywiście, taki właśnie – też „naukowy”, jak marksowski – socjalizm wprowadzano, w szczególności, od lat 60. w Szwecji. Wspomniany chilijski emigrant, z rodziny zwolenników rządów obalonego w 1973 roku prezydenta Allende, pisze w cytowanej już książce, że gdy przybył rok później do Szwecji, było nie do pojęcia, żeby obywatel miał tam coś do powiedzenia w sprawie tego, do którego przedszkola, czy do której szkoły miałoby chodzić jego dziecko. Jak w komunizmie, nie było też prywatnych szkół i przedszkoli.
Konsekwencje takiego podejścia były w sferze społeczno-politycznej oczywiste. Wszystko musiało być pod polityczną kontrolą państwa. Metody wychowania i kształcenia musiały być jednakowe, podręczniki także. Stąd np. zakaz tworzenia prywatnych przedszkoli; przecież mogłyby wpajać dzieciom jakieś „antywspólnotowe” i antyegalitarystyczne idee. Powstały sektor opiekuńczy rzeczywiście rozdzielał rosnącą paletę świadczeń, ale według tego samego modelu, znanego z pewnego typu odzieży: one size fits all. Był on całkowicie „impregnowany” na jednostkowe preferencje.
Paleta i wysokość rozmaitych świadczeń rzeczywiście rosła przez szereg lat. Dopiero lata 80. ubiegłego stulecia zaczęły sygnalizować początek końca szwedzkiego modelu w wersji fundamentalnej, czyli takiego, jaki opisuję do tej pory. Przyczyny tej zmiany były zróżnicowane. Zewnętrzne, w postaci sygnalizowanej już zmiany motoru rozwoju z branż opartych na ekonomii skali na rzecz branż bazujących na przedsiębiorczości, innowacyjności i indywidualizacji produkcji. Ale i wewnętrzne, w postaci słabej zdolności szwedzkiej gospodarki dostosowywania się do zmienionych warunków dynamiki gospodarczej i konkurencji na rynkach światowych. Brak silnych bodźców do zwiększania podaży pracy, do zarabiania, oszczędzania i inwestowania, spowodował silne spowolnienie zmian strukturalnych. W latach 80., jak 20-30 lat wcześniej, chlubą szwedzkiej gospodarki były Ericsson, Volvo, Saab, ASEA, stocznie i hutnictwo stali jakościowych. Poza Ericssonem wszystkie te firmy były wytwórcami tradycyjnych kapitałochłonnych branż przemysłu ciężkiego. Intensywny interwencjonizm państwa spowolnił przemiany strukturalne. Jeden Ericsson (wyprowadzający się stopniowo ze Szwecji) czy subsydiowani przez państwo producenci samolotów wojskowych nie czynią jednak wiosny
W efekcie oddziaływania wszystkich antybodźców, przedstawionych powyżej oraz innych, relatywna konkurencyjność Szwecji stopniowo słabła. Szwedzki przemysł przetwórczy skurczył się dramatycznie i już w latach 70. był najmniejszy w relacji do PKB ze wszystkich krajów zachodnioeuropejskich. Tak już zresztą zostało: w latach 1976-94 przyrost produkcji przemysłowej wynosił 1/3 średniej dla całego obszaru OECD!
I tu właśnie zaczęły się schody, wedle powiedzenia znanego przedwojennego kawalerzysty. Kiedy gospodarka wchodzi w fazę ostrej recesji, a taka zdarzyła się Szwedom przygniecionym podatkami (w przededniu tej recesji, w 1989 roku, udział podatków w PKB wyniósł 56,2%), dochody spadają, a wydatki – głównie sztywne – pozostają takie same. Recesja lat 1990-94 zredukowała zatrudnienie o pół miliona (10% siły roboczej kraju) i zwiększyła deficyt budżetowy do poziomu znanego Zachodowi z ostatnich lat: 12,6% PKB.
I wtedy szwedzcy socjaldemokraci stanęli przed iście darwinowskim dylematem: zaadaptować się do zmieniających się warunków lub zginąć, jak dinozaury. Większość ogromnych cięć w wydatkach socjalnych (łącznie 14% PKB!!) dokonała rządząca krótko liberalno-konserwatywna opozycja, ale socjaldemokraci musieli podjąć decyzję, czy zaakceptować po zwycięstwie wyborczym okrojony „socjal”, czy też wojować z wiatrakami.
Okrojony model szwedzki 2.0, czyli albo państwo-niańka, albo „socjal”
Ale okrojony do „zaledwie” 55-60% PKB udział wydatków publicznych to nie był koniec dylematu protagonistów szwedzkiego modelu. Musieli oni podjąć decyzję w jednej jeszcze fundamentalnej kwestii. Zwracałem uwagę, że model szwedzki miał ambicje dokonania zmian nie tylko ekonomicznych, ale też głęboko idącej inżynierii społecznej.
Tymczasem lata 80-90 XX wieku to okres triumfów ekonomii instytucjonalnej, okres badań nad instytucjami sprzyjającymi i szkodzącymi wzrostowi zamożności, międzynarodowych porównań poziomu przeregulowania i wolności ekonomicznej. Do świadomości rządzącej na ogół w Szwecji i innych krajach skandynawskich socjaldemokracji dotarło, że nie można w dłuższym okresie zapewnić wyższego poziomu efektywności gospodarki bez radykalnego zmniejszenia zakresu regulacji, zwłaszcza w gospodarce, ale także w otoczeniu gospodarki. A bez wzrostu efektywności w wyniku deregulacji i wzrostu wolności nie da się utrzymać ukochanego socjalu. I tak też uczynili.
W rankingach wolności ekonomicznej, obok krajów anglosaskich i ich azjatyckich wychowanków (Hong Kong, Singapur), kraje skandynawskie znajdują się w czołowej dwudziestce. W rankingu Heritage Foundation i „Wall Street Journal” w 2007 roku Szwecja zajęła 21. miejsce, mając za sobą z krajów skandynawskich tylko Norwegię, a przed sobą wszystkie kraje kultury anglosaskiej i m.in. Szwajcarię, Holandię, Belgię i Niemcy. Ponad 30 lat wcześniej, w 1975 roku, Szwecja znajdowała się w piątej dziesiątce objętych porównaniami krajów w rankingu Instytutu Frazera z Vancouver (nie było jeszcze wówczas indeksu HF-WSJ) i jej miejsce niewiele zmieniło się nawet w okresie wielkich cięć wydatków publicznych we wczesnych latach 90. Średnia dla lat 1993-95 dała Szwecji nadal odległą 47. lokatę.
Postęp był więc wyraźny. Trzeba było okroić ambicje państwa-niańki (a właściwie surowej, nieczułej na potrzeby jednostek, ochmistrzyni). Nie wystarczyło bowiem dać więcej swobody przedsiębiorcom. Ludziom trzeba było oddać ich prawo do swobody wyboru. I w sporym zakresie prawo to zostało im oddane. Voucher szkolny pozwala rodzicom wysłać dziecko do dowolnej szkoły, państwowej lub prywatnej (tych ostatnich powstało bardzo wiele po zmianach). To zaś spowodowało konkurencję – czego w ogromnej większości tak nie lubią nauczyciele – ale też i poprawę jakości kształcenia podstawowego i średniego.
Suwerenność konsumenta pojawiła się też – w pewnym stopniu – w zakresie ochrony zdrowia. Zmiany w systemie emerytalnym stworzyły redystrybucyjny pierwszy filar, ale każdy pracujący otrzymał prawo do inwestowania 2,5% poborów brutto w celu uzupełnienia w przyszłości podstawowej emerytury.
Tego rodzaju zmiany dały niewątpliwie zastrzyk energii gospodarce szwedzkiej. Poprawa pozycji w rankingach wolności ekonomicznej to potwierdzenie skuteczności zmian. Zauważalne, nieco wyższe tempo wzrostu PKB gospodarki szwedzkiej niż gospodarek kontynentalnej Zachodniej Europy sygnalizowało efekty wzrostowe zmian instytucjonalnych.
Czy okrojony szwedzki model sprawdzi się w dłuższym okresie?
Odpowiedź, zdaniem moim, jest raczej przecząca ze względu na nieusuwalne wady ekonomiczne każdego przerostu „socjalu”. Ogromne wydatki socjalne (a „socjal” w Szwecji znów podniósł się o kilka punktów procentowych i wynosi ok. 60% PKB), wymagają bowiem nieuchronnie ogromnych podatków. I jeśli przeciętnie zarabiający Szwed, nawet po liberalizujących reformach z połowy lat 90., płaci średnio ponad 55% stawki podatku do dochodów indywidualnych, to konsekwencje tego stanu rzeczy są wielorakie – i wszystkie negatywne.
Pierwszą i niezwykle ważną konsekwencją jest trwały uwiąd przedsiębiorczości. Wzorzec powstawania nowych firm jest wszędzie dość zbliżony. Są to oszczędności własne i rodziny, plus pomieszczenie na rozpoczęcie produkcji dóbr czy usług (przysłowiowa firma w garażu). Garaże, oczywiście, Szwedzi mają, ale znacznie gorzej sprawa wygląda z oszczędnościami. Przy takich stawkach podatkowych możliwość oszczędzania jest niewielka, a skłonność do oszczędzania jeszcze mniejsza (bo świadomość czekającego „socjalu” od kołyski po grób dodatkowo zniechęca do oszczędzania!).
Tabela 1
Poziom przedsiębiorczości w wybranych krajach w latach 2000-04
(mierzony „ogólnym wskaźnikiem nowej przedsiębiorczości” a
na 100 mieszkańców kraju)
Kraj/Rok | 2000 | 2002 | 2004 | 2007 | 2009 |
USA Australia Nowa Zelandia Wielka Brytania Francja Niemcy Włochy Belgia Hiszpania Dania Finlandia Szwecja Polska Węgry | 16,6 15,2 6,9 5,6 7,5 7,3 4,8 6,9 7,2 8,1 6,7 10,0a 11,4a | 10,5 8,7 14,0 5,4 3,2 5,2 5,9 3,0 4,6 6,5 4,6 4,0 4,4 6,6 | 11,3 13,4 14,7 6,3 6,0 4,5 4,3 3,5 5,2 5,3 4,4 3,7 8,8 4,3 | 9,6 … … 5,5 3,2 … 5,0 3,2 7,6 5,4 6,9 4,2 … 6,9 | 8,0 … … 5,7 4,3 4,1 3,7 3,5 5,1 3,6 5,2 … … 9,1 |
a Wskaźnik tworzy liczba „raczkujących” przedsiębiorców, które są w trakcie otwierania
firmy oraz tych, które rozpoczęły działalność gospodarczą nie później niż 42 miesiące przed
przeprowadzeniem ankiety.
… Brak danych.
Źródło: Global Entrepreneurship Monitor: 2004 Executive Report, London-Boston 2005.
Sama deregulacja tutaj wiele nie pomoże, czego najlepszym dowodem są raporty Global Entrepreneurship Monitor z lat 2000-09. Wynika z nich wyraźnie, że poziom przedsiębiorczości Szwedów jest dość niski (patrz Tab.1). Jak widać w tabeli, poziom przedsiębiorczości, mierzony liczbą nowych przedsiębiorców na 100 mieszkańców, nie tylko jest niższy niż np. w krajach anglosaskich, ale także wykazuje tendencję spadkową (właściwie we wszystkich krajach skandynawskich i krajach „starej” Unii, nie tylko w Szwecji).
A przecież słaba dynamika przedsiębiorczości to nie jedyny negatywny efekt tak horrendalnie wysokich podatków. Podstawą rozwoju gospodarki są oszczędności, a te są w Szwecji, kraju wysokiego „socjalu”, niskie. Ktoś mógłby zaooponować i powiedzieć, że w dobie globalnych rynków finansowych dobre pomysły mogą zostać sfinansowane z zagranicznych oszczędności. Tyle że kraje o wysokich podatkach odstraszają obcy kapitał. I to raczej Szwedzi inwestują u nas, niż np. Amerykanie u Szwedów.
Emigrują też całe firmy. Po żadnej fuzji międzynarodowej siedzibą główną połączonej firmy nie stał się Sztokholm czy inne miasto szwedzkie. A nawet jeśli siedziba główna czysto szwedzkiej firmy pozostaje w Szwecji, to ważne działy, wymagające dobrze opłacanych fachowców przenosi się tam, gdzie podatki są niższe, jak np. cały kilkusetosobowy dział finansowy firmy Ericsson, który przeniesiono do Wielkiej Brytanii.
Szwecja jest też – z tych samych, podatkowych powodów – krajem odpływu netto kapitału ludzkiego. Co bardziej przedsiębiorczy Szwedzi (np. co trzeci, co czwarty inżynier) emigrują z kraju na stałe. Nie chcą pogodzić się z faktem, że płace realne netto w ich kraju nie wzrosły od 1975 roku!
Badania naukowe też nie przyspieszą wzrostu PKB
(bo ten zależy od czegoś innego…)
Nieudaczna Strategia Lizbońska zaleca krajom Unii, by zwiększały wydatki na B+R do poziomu 3% PKB, pokazując właśnie Szwecję (czy Finlandię) jako model w tym zakresie. Tyle tylko że jest to model chybiony. Socjaldemokratyczni „postępowcy” nie bardzo rozumieją, że postęp techniczno-organizacyjny nie zależy od ilości wydanych pieniędzy na prace badawcze i rozwojowe, lecz od struktury bodźców zachęcających do innowacyjności, czyli przekuwania pomysłów w produkty, usługi i procesy produkcyjne.
Podobny poziom rozwoju gospodarczego, mierzony PKB per capita można osiągnąć przy bardzo różnym poziomie wydatków na B+R. Irlandia wydaje na badania niemalże trzy razy mniej niż Szwecja, a mimo to osiągnęła poziom rozwoju Szwecji.
Składa się na to kilka przyczyn. Po pierwsze, większą niż w Szwecji część wydatków stanowią w Irlandii wydatki firm, a nie wydatki państwa, które z reguły mają znacznie mniejszy wpływ na innowacyjność. Ponadto, o czym pisałem, Szwecja i inne kraje skandynawskie mają jeszcze jeden problem, mianowicie spłaszczoną strukturę dochodów. Premia za wiedzę i umiejętności, czyli relacja różnicy dochodu do różnicy lat edukacji, jest tam najniższa w Europie – i szerzej: najniższa wśród krajów OECD. W rezultacie skandynawskiej urawniłowki słabnie bowiem (jak w komunizmie!) zainteresowanie podnoszeniem kwalifikacji. W tych warunkach nawet owe 4% PKB wydatkowane przez Szwecję na B + R w niewielkim stopniu przyczynia się wzrostu udziału produkcji high-tech w szwedzkim przemyśle.
Szwedzi są na ogół nadal konkurencyjni w tych samych gałęziach, w których byli 20, 30, czy 40 lat wcześniej. Np. prof. Claes Eklund oceniał, iż mimo starań szwedzkim firmom – z niewielkimi wyjątkami – nie udało się spenetrować sektorów wysokiej technologii. Szwedzka gospodarka znajduje się więc w zagrożonej pozycji z punktu widzenia konkurencyjności. Szwecja konkuruje często na rynku światowym – pisał Eklund – w segmentach niskiej i średniej technologii, co powoduje, że jest ona narażona na rosnącą konkurencję kosztową ze strony krajów mniej zamożnych. Ostatnie przejęcia Volvo i Saaba przez chińskie koncerny są tego kolejnym sygnałem.
Zamiast konkluzji, czyli dlaczego Pomperipossa nie napisała już ani jednej książki?
W odróżnieniu od lewicujących poszukiwaczy zaginionej arki (socjalnego) przymierza, wnikliwi obserwatorzy nie wykazują optymizmu, jeśli idzie o przyszłość szwedzkiego czy w ogóle skandynawskiego modelu. Sławna autorka powieści dla dzieci, Astrid Lindgren, wielce krytyczna wobec ekonomicznych i społecznych konsekwencji szwedzkiego modelu, napisała kiedyś pouczający esej o Pomperipossie.
Otóż Pomperipossa w nieodległej przeszłości pisała wiele książek, czytanych przez dzieci na całym świecie. Ale Pomperipossie zabierano coraz więcej owoców jej pracy, a jednocześnie zwiększano rozmaite zasiłki i inne formy pomocy państwa. W rezultacie, jak w bajce, Pomperipossa żyła długo i szczęśliwie z zasiłków społecznych, ale nie chciało się już jej poświęcać czasu na pisanie książek. Czytelnicy będą teraz łatwiej mogli ocenić, co czeka Szwedów i innych idących tą drogą w przyszłości: owoce rzekomej elastyczności czy „efekt Pomperipossy”.