To będzie drobna prognoza w – wydawałoby się – drobnej sprawie. Sprawie, która jest jednak kluczowa w rozumieniu państwa czy miasta jako zdrowo funkcjonującego organizmu. Wołanie w pustyni i w puszczy miejskiego ośrodka, który prężnie się rozwija, ma aspiracje europejskie i światowe. Ale postawił wyłącznie na rozwój piarowo-komercyjny, z pominięciem niemierzalnej, nieprzeliczalnej na pieniądz tudzież inne kosztowności, lajki, udostępnienia i lansy, więc nieopłacalnej istoty głębi narodu czy lokalnej społeczności. Kultury.
Tak, może to zabrzmieć patetycznie i pretensjonalnie. Ale jak inaczej udźwignąć bagaż doświadczeń, jaki niesie ze sobą kultura? Bagaż, który Łódź prawdopodobnie chce zostawić na lotnisku, też przecież praktycznie nieużywanym, ale utrzymywanym promocyjnie; bo duże miasto musi mieć lotnisko, nawet jeśli z niego za bardzo nie korzysta.
Nie mam złudzeń. Wyzbyłem się oczekiwań. Kultura, a zwłaszcza literatura, ma w tym kraju przyszłość bardzo wątpliwą. Kultura, a zwłaszcza literatura, nie ma w tym mieście przyszłości.
Być może takimi sformułowaniami, jako pracownik miejskiej instytucji, strzelam sobie w stopę. Ale ktoś to musi wreszcie powiedzieć głośno. Gdy próbuję na ten temat rozmawiać na portalach społecznościowych, dostaję wiele wiadomości prywatnych: z uwagami, sugestiami w stylu „napisz mu to”, „wklej ten link” itd. Ludzie mają jedną pracę i w trudnych czasach pandemii boją się ją stracić. A nawet jeśli interweniują wprost, jawnie, to dowiadują się, że tak naprawdę walczą wyłącznie o swoje stołki. Że procesy zachodzące w łódzkiej kulturze są po prostu dla niektórych „niewygodne”. Że kiedy państwo centralizuje studia filmowe, stanowi to zamach na ich niezależność, ale kiedy miasto łączy instytucje kultury, to zamierza nimi skuteczniej i nowocześniej zarządzać.
Istotność roli kultury w kształtowaniu społeczności lokalnych, jak i całego społeczeństwa, obecnie rozumieją wyłącznie radykałowie od żołnierzy wyklętych i polskiej martyrologii oraz od narzucania roli niemiłościwie i niesłusznie nam panującego w codziennym życiu Kościoła katolickiego. Lewicowo-liberalna frakcja rządząca moim miastem – zdecydowanie niekoniecznie. Woli łatwy i szybki PR: stadiony i obiekty sportowe (na których, zresztą, potem organizuje się wielkie różańce i inne imprezy religijne), jarmarki i tanie (w odbiorze), a drogie (pod względem budżetu) błyskotki i światła na ulicach – w święta i nie.
Pandemia sprzyja takiemu wybiórczemu postrzeganiu rzeczywistości. A przecież potrwa jeszcze co najmniej rok. Pod pretekstem oszczędności, kryzysu, niższych subwencji itd. można obciąć każde wydatki. I będzie się obcinać te najdrobniejsze, ponieważ tak jest najłatwiej. Ponieważ kibic może coś zniszczyć albo podpalić, a człowiek kultury co najwyżej wrzuci kilka postów na Facebooku, stworzy kilka petycji w sieci, które podpisze po tysiąc osób. Skrzyknie autorytety uniwersyteckie, aktorskie, muzyczne i literackie, ale w dużej części z innych miast. To nie jest grupa wyborcza, o którą trzeba w Łodzi zadbać, zwłaszcza na dwa i pół roku przed kolejnymi wyborami samorządowymi. Zwłaszcza że w 2023 roku z organizacji kultury, jaką w naszym mieście znamy, mogą pozostać strzępy.
Zasadniczy jest jeden fakt, związany z właśnie uchwaloną centralizacją: jeden ośrodek kultury, zamiast pięciu dotychczasowych, to pięć razy mniej szans na otrzymanie dotacji w konkursach Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Instytutu Książki itd. Konkursach dla funkcjonowania łódzkiej kultury kluczowych.
Instytucje kultury w Łodzi wyjściowo nie mają środków na działalność merytoryczną, choćby takiej jak spotkania autorskie, koncerty, wystawy, spektakle teatralne, pokazy filmowe czy wydawanie niekomercyjnych książek. Muszą je pozyskiwać. Dotacje państwowe, przy coraz mniejszych pulach w konkursach miejskich i niższych grantach w nich przyznawanych, to główne źródło finansowania tej działalności.
Nie ma alternatywy dla tych środków. Nie było przed pandemią, tym bardziej nie znajdzie się jej nagle i cudownie podczas pandemii. Już w zeszłym roku łódzka kultura dostała mocno po kieszeni, a przecież – jak prognozują eksperci – najgorsze ma dopiero nadejść. Dochody samorządów spadają. Lotnisko za kilkadziesiąt milionów trzeba utrzymać, stadion za jeszcze więcej zbudować, nawet jeśli będzie stał pusty i wymagał kolejnych środków na konserwację, nieużywany.
Oszczędności najlepiej znaleźć tam, gdzie krzyk jest najcichszy i gdzie negatywne skutki będą pozornie mało odczuwalne. Pozornie, ponieważ rezygnacja z kultury, zwłaszcza kultury wysokiej (a świętej pamięci łódzkie instytucje kultury miały w tej materii ofertę bardzo różnorodną i bogatą), odbija się na narodzie, społeczności lokalnej w perspektywie kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat.
Władza centralna zdaje sobie z tego sprawę, dlatego serwuje nam swoje szopki przy okazji celebrowania uznawanych przez siebie świętości. Władza lokalna nie proponuje alternatywy – protestując przeciwko nadużyciom centrum, lokalnie sama zwija interes. To, co się według niej nie opłaca, ginie.
Nie mówię o niuansach; o tym, że dotacja na festiwal / cykl wydarzeń może też mieć wpływ na podniesienie jakości i dostępności pracy u podstaw, warsztatów dla najmłodszych czy seniorów, prowadzonych przez domy kultury własnym sumptem (to jest jeszcze możliwe, dopóki istnieją pełne etaty instruktorskie, nawet przy bardzo niskim wynagrodzeniu). Że mogą mieć one oryginalniejszy i bardziej ekspercki charakter, że można je wzbogacić o dodatkowe atrakcje i wydarzenia. To sieć naczyń połączonych, która – odchudzona finansowo – zacznie przeciekać i w końcu przestanie działać.
Dlatego kultura, która zaczyna się centralizować, będzie się powoli zwijać. Coraz mniejsze nakłady na nią odbiją się na liczbie osób, które czerpią dochody z działalności kulturalnej. Na ich miejsce nie pojawi się nagle grupa dwudziestokilkuletnich zapaleńców na utrzymaniu rodziców, którzy zechcą za wszelką cenę łódzką kulturę reanimować. To już nie to pokolenie, które daje sobie kilka lat na „wstępowanie”; późne roczniki dziewięćdziesiąte chcą od razu mieć realny zarobek, konkretną sytuację zawodową; nawet jeśli, dziennie, ciągną dwa kierunki studiów.
Praca dla idei nie wchodzi w grę, zwłaszcza gdy coraz mniej autorytetów potrafi jakieś idee proponować.
Nieco od nich starszych, ale jeszcze naiwnie idealistycznych, władza skutecznie zniechęci do angażowania się w kulturę, zabierając nawet możliwości pozyskiwania środków umożliwiających realizację dotychczasowych działań, choćby w stopniu podstawowym. Cierpliwość ludzka ma swoje granice i jeśli ktoś rzuca tyle kłód pod nogi, w końcu spowoduje wiele upadków.
Nie tylko ja powoli tracę wiarę w funkcjonowanie kultury w Łodzi. Mam, niestety, ku temu poważne podstawy.
Prognozuję, na podstawie rozmów z ludźmi zaangażowanymi w sprawę i dotkniętymi cięciami oraz znającymi bardzo negatywne skutki centralizacji, że chodzi o zmianę modelu funkcjonowania kultury na możliwie najtańszy: oto kilka-kilkanaście lokali z minimalną liczbą etatowców będzie udostępniać przestrzenie do realizacji małych projektów przez NGO-sy. Jeśli, oczywiście, organizacje pozarządowe dalej będą decydowały się na realizację projektów na warunkach: działamy za grosze, po pracy zarobkowej (zdecydowanie poza kulturą), i cieszymy się, że w ogóle możemy coś zrobić, nawet jeśli do tego dokładamy.
Prognozuję, na podstawie rozmów z ludźmi kultury z innych miast, że ten proces będzie przebiegał wszędzie. Łódź zaczęła pierwsza, jest w awangardzie – i tym razem to nie jest pozytywne hasło. Druga, podobno, ma być Częstochowa. Efekt domina może wywrócić cały system.
Reasumując: było źle, będzie jeszcze gorzej.