Dostąpić sakramentu konsekwentności. Zaprojektować umysł i życie tak, aby uczucia, myśli i czyny zazębiały się ze sobą jak trybiki w dobrze naoliwionej maszynie. Uodpornić przeszłość, teraźniejszość i przyszłość na śmiercionośny zarzut hipokryzji. Umeblować sobie osobistą jedność czasu, miejsca i akcji. Trwale osadzić się w przewidywalnym świecie i móc wreszcie odetchnąć: „Mam to ogarnięte.”
Jeśli do takiego właśnie celu – mniej lub bardziej świadomie – dążysz, to czym prędzej przestań. Kult dogmatycznej konsekwentności toczący nowoczesną kulturę i cywilizację to pułapka. Hołdując mu, uciekasz od rzeczywistości – czy raczej stajesz się więźniem okrojonego i zubożałego jej wariantu.
Ludzki umysł i ciało, umysły i ciała innych zwierząt, ekosystemy, które nas żywią, cała trzecia planeta od Słońca – to byty organiczne. Przenikające je zależności i powodujące nimi siły nie kierują się schematami wygenerowanymi przez jeden z milionów powstałych przez miliardy lat gatunków, choćby gatunek ów, w swojej dominującej dziś cywilizacyjnej inkarnacji zapatrzony w siebie i o swojej nadrzędności przekonany, uporczywie próbował ująć istnienie w ramy wykoncypowanego nad papierem i przed ekranem światopoglądu mechanistycznego. Ramy te więcej przesłaniają niż uwydatniają, bez względu na to, jak triumfalnie – i jak wybiórczo – wygenerowane przez ten światopogląd megalomańskie narracje usiłują przyciąć wszystko na wymiar.
Jeśli coś Ci w życiu nie gra i nie styka, jeśli coś Cię w świecie gryzie i gniecie, to znaczy, że jesteś na właściwym tropie i na dobrej drodze. Dlatego nie skręcaj, nie zawracaj. Uciekając od psychicznego dyskomfortu – jak to mamy wpojone i przećwiczone – zamiast przyjrzeć się mu, zgłębić go, oswoić się z nim, tracisz szansę odkrycia uskoku tektonicznego rzeczywistości. Choć przesłonięty odwracającą uwagę infrastrukturą (tak fizyczną, jak pojęciową), to właśnie ten uskok jest najważniejszą cechą rzeczywistości. Jest o niej prawdą. Jest prawdą o Tobie.
Uświadomienie, uzmysłowienie, uprzytomnienie sobie śmiertelności osobistej i cywilizacyjnej, piętrzącego się ryzyka katastrofy, własnego uwikłania w to, co się do niej przyczynia – wszystko to razem wywołuje dysonans poznawczy / konflikt wewnętrzny / sensoryczny rozdźwięk / koncepcyjny zgrzyt, przez który czujesz się nieswojo. Nauczeni, że „nieswojość” jest be, próbujemy poradzić sobie z tym wszystkim zapuszczając się na wiodące ku mirażowi konsekwentności manowce rozumowania, byle tylko o całej tej nieswojości czym prędzej zapomnieć.
Wyobraź sobie siebie w kilku następujących inkarnacjach – i poszukaj, czy na pewno gdzieś tam Cię czasem nie ma. Katastrofę ściąga ponoć na nas obecny model cywilizacyjny, ale ja przecież lubię w nim żyć, a zatem nie może być ów model aż taki zły. Katastrofę ściąga ponoć na nas obecny model cywilizacyjny, ale ja przecież lubię w nim żyć, a zatem nie może być owa katastrofa aż taka straszna. Lubię w tym modelu cywilizacyjnym żyć, a zatem do diabła z tą całą katastrofą, po mnie choćby potop. Potopowi nie zapobiegną działania indywidualne, więc poczekam, aż ktoś się tym wszystkim zajmie od góry, a ja będę sobie w międzyczasie czerpać z tego modelu cywilizacji ile tylko się da. Skoro za tym modelem stoją eksploatacja i ingerencja, w które jako gatunek angażowaliśmy się przecież od zawsze, to widać taka już nasza uroda i nie można nas za to winić ani od tego odwodzić. Skoro eksploatacja i ingerencja dobrze nam dotąd służyły, to dlaczego miałyby akurat teraz przestać. Skoro od zarania czynimy sobie planetę poddaną, to następnym logicznym krokiem jest poddanymi czynić sobie kolejne – zwłaszcza że pierwsza znalazła się na skraju zapaści – choćby wysiłki po temu tylko przybliżały ową zapaść. Zatem do dzieła, ku gwiazdom!
Jak to się wszystko zgrabnie układa, prawda? Żadnej z tych postaw nie można odmówić swoistej logiki. Każda z nich jest sensowna w ten czy inny sposób, zgodnie z tym, co nauczyliśmy się – co nauczono nas – szanować. Trudno im zarzucić największy w mechanistycznym światopoglądzie grzech, czyli hipokryzję, obłudę, niekonsekwentność.
A jednak wszystkie one prowadzą do samozagłady.
Dążenie do prostej – prostackiej – konsekwencji w myślach i uczynkach nie przystaje do organicznego świata, którego jesteśmy częścią. Życie nie dba o fetysz krótkowzrocznej konsekwentności. Nie dba o nas. Dlaczego miałoby? Nasza galaktyka jest jedną z niezliczonych w universum, nasz układ planetarny jest jednym z niezliczonych w galaktyce, nasza planeta jest skałą zagubioną w nieobjętej pustce pól siłowych, nasz gatunkowy rodowód jest jednym akapitem jednej księgi na jednym regale w wielopiętrowej bibliotece wszelkich gatunków, nasze indywidualne życie nie jest nawet mgnieniem oka czy uchwyconym na pojedynczej klatce filmu trzepotem skrzydeł kolibra.
A zarazem plastikowa torebka, którą wyrzucisz po dzisiejszych zakupach, może obrzydliwym cudem cywilizacyjnych sprzężeń wylądować w brzuchu oceanicznego ssaka, przyspieszając zagładę prastarego gatunku. Oglądając jednym ciągiem na tablecie cały sezon nowego serialu, możesz wygenerować kłąb dwutlenku węgla, który przybliży chwilę przekroczenia punktu przełomowego oddzielającego sprzyjający nam system klimatyczny od piekła na Ziemi. Spłodzone/urodzone przez Ciebie dziecko może za swojego życia widzieć i doświadczać rzeczy, które dla Ciebie są scenerią filmów post-apo – oraz przyczynić się do nich.
To jest właśnie antropocen – epoka człowieka. Człowieka jako gatunku i jako jednostki. Człowieka jako epizodu w historii życia na Ziemi, a zarazem jako siły determinującej dalsze dzieje tego życia i tej Ziemi. Prochu marnego i boga stwarzającego. Świadomości i nieświadomości. Planu i przypadku. I absolutnie wszystkiego pomiędzy.
Co z tym wszystkim zrobić, jak się w tym wszystkim odnaleźć?
Popularnym wyjściem jest właśnie fetyszyzowanie konsekwentności, jak gdyby (wszech)świat dało się pojąć i ująć funkcjami i formułkami sformatowanego przez słownik zachodniej cywilizacji ssaczego mózgu. Próbując wtłoczyć oszałamiającą złożoność zjawisk, istnień, powiązań w oswojone (i oswajające) narracje, wycinamy i wypaczamy wszystko, co nie pasuje nam do tak uproszczonej kojącej wizji. Uciekając przed zarzutem niekonsekwencji, zamykamy oczy na fakt, że uwięźliśmy w splątanej przez samych siebie ponad wszelką miarę sieci zależności, gdzie każdy ruch pociąga za sobą niepojęte efekty na każdą możliwą skalę. Omotani i omotujący, chcemy przeciąć pętające nas węzły gordyjskie, zamiast pochylić się nad ich złożonością. Systemy organiczne wymagają takiego właśnie pochylenia się, a nie przecinania (jak i nie karczowania, wgryzania się koparkami, wysadzania w powietrze). Uskok tektoniczny, na którym żyjemy w skleconej wspólnie chatce cywilizacji, to ni mniej, ni więcej, tylko (aż) splot tytanicznych mocy, wir współzależnych sił, istny kosmos i Kosmos, dzięki którym istniejemy. W każdej chwili wynieść nas on może pod niebo albo pociągnąć w otchłań – co wyjdzie na jedno. To nie uskok jest dla nas, ale i nie my jesteśmy dla uskoku. Co gorsze: powiedzieć, że ze swoimi zasobami surowcowymi i energetycznymi istnieje dla naszej korzyści, i się ośmieszyć, czy też powiedzieć, że dzięki nam osiągnął swój odwieczny cel, czyli samoświadomość, i zeń zakpić?
Wracając z tych niebotycznych wysokości do kwestii przyziemnych (jak gdyby taka dychotomia miała w ogóle – poza wymiarem czysto retorycznym – rację bytu), spójrz na te wszystkie sytuacje, gdy dążenie do konsekwentności sprawia, że jakąś swoją inkarnacją tracisz kontakt z rzeczywistością. Może masz w pewnej kwestii zdecydowany pogląd i chcesz, by inni się z Tobą zgodzili, ale gdy tylko przychodzi do rozmowy z kimś o odmiennym nastawieniu, spuszczasz z tonu i prezentujesz łagodniejszą wersję – jednak zamiast zastanowić się, skąd bierze się ten rozziew między intencjami a praktyką, wmawiasz sobie, że to w sumie dobrze, bo antagonizowanie innych tylko by sprawie zaszkodziło. Popierasz jakąś ideę/ideologię, ale ręce Ci opadają, gdy ludzie, którzy stoją po Twojej stronie, okazują się niekonsekwentni – by więc się od owej niekonsekwentności zdystansować, tłumaczysz sobie, że ludzie po stronie przeciwnej może i wyznają okropne poglądy, ale są w nich przynajmniej „uczciwi”. Chcesz prezentować odpowiedzialną obywatelską postawę, ale podczas zakupów czujesz, jak zasypuje Cię konsumpcyjna lawina – zamiast jednak próbować się z niej choć trochę wygrzebać, mościsz się w niej z przekonaniem, że skoro konsumenckie decyzje same nie uratują świata, to możesz swoje obywatelskie przekonania z czystym sumieniem zostawić za drzwiami supermarketu. Mieszkasz w kraju autorytarnym i nie czujesz się z tym dobrze – ale wiedząc jednocześnie, że na tym korzystasz, wzruszasz ramionami, że ten reżim aż taki zły nie jest, a przecież i kraje demokratyczne mają swoje za skórą, więc na jedno wychodzi.
W każdym z tych przypadków zakłamujesz rzeczywistość, by uchronić się przed domniemanym grzechem hipokryzji.
Czy hipokryzja to hołd, jaki występek składa cnocie? Nie o rozstrzygnięcie tej kwestii chodzi tym, którzy chcą przytępić swój dysonans poznawczy, lub zaostrzyć go u innych. Tak czy owak, siła zarzutu niekonsekwentności jest przeceniana – i przez tych, którzy nim szermują, i tych, którzy się przed nim uchylają – a posługiwanie się nim pokazuje rozbrat z rzeczywistością. Fałszywe dychotomie spod znaku „Jak ci się nie podoba, to wyjedź!” odbierają szansę na trudne lecz cenne rozważania i rozmowy. Każdy i każda z nas jest w mniejszym lub większym stopniu uwikłany/a w katastrofę klimatyczną przez sam fakt, że żyje w warunkach dominacji materialistycznej cywilizacji konsumpcyjnej. Niemożność bycia w stu procentach „czystym” lub „dobrym” nie oznacza, że nie warto nim być choćby w procentach pięćdziesięciu jeden – ani, że jedynym „konsekwentnym” wyjściem jest przestać „czystością” i „dobrem” w ogóle zawracać komukolwiek głowę. Niestety, wymuszając konsekwentność na sobie i na innych po to, by zapewnić sobie spokojny sen lub złośliwy uśmieszek na ustach, edytujemy własne poglądy i uczucia tak, aby przystawały do arbitralnego i oderwanego od realiów wzorca. Więcej czasu spędzając na cyzelowaniu opinii niż na zgłębianiu faktów, byle tylko ktoś nie wykazał luk w naszym postępowaniu, luzów w mechanizmie naszych ideologii, nielinearności naszych wniosków, uwiedzeni efektywnością psychologicznych i retorycznych sztuczek uładzających nasz ogląd rzeczywistości, dzięki którym jesteśmy sobie w stanie wszystko zgrabnie wytłumaczyć, nadać sens, zracjonalizować – nabieramy przekonania, że oto sama rzeczywistość została w ten sposób uładzona. Że okiełznaliśmy jej chaos, ujarzmiliśmy nieprzewidywalność. Że oto zoptymalizowaliśmy mechanizm żywego świata.
Ale życie z samej swej istoty pełne jest luk, luzów, nielinearności. Ba, życie powinno być ich pełne. Równowaga żywego systemu nie bierze się ze statyczności współtworzących go elementów, tylko z dynamiki ich interakcji. To zresztą słownictwo nieodpowiednie, niestosowne. By urodzić organiczne opowieści, zdemontujmy mechanistyczne narracje. Żywe systemy otóż nie „funkcjonują”, nie „działają”, nie „świadczą usługi”, nawet nie „podlegają procesom” – tylko właśnie żyją. W tym zwykłym słowie więcej jest głębi i złożoności, niż w nim słychać, gdy wypowiadamy je tak często i tak lekko, jak to mamy w zwyczaju. Walcząc z dysonansem poznawczym poprzez kult konsekwentności, sprawiamy tylko, że coraz mniej rozumiemy żywą i żyjącą rzeczywistość (gorzej: coraz bardziej jej nie rozumiemy) w całej jej nieoczywistości, którą jednocześnie swoimi działaniami i zaniechaniami współtworzymy. Zatruci miazmatami mechanistycznej logiczności, stajemy się istotnie bardziej „konsekwentni”, ale w sposób nijak nie przybliżający nas do prawdziwych zrozumień – i prawdziwych rozwiązań.
Zamiast tracić energię na próby pozornego wygładzania nieoczywistych zawęźleń świata – tego, który stwarzamy i tego, który nas stwarza – lepiej przeznaczyć ją na ich odczucie i docenienie. Z pokorą, odkładając na bok rojenia o wszechwiedzy i wszechwładzy. Wykorzystując dysonans poznawczy jako narzędzie poznania, otwierasz przed sobą większą, szerszą, głębszą panoramę świata – oraz siebie w tym świecie. Bez zamykania oczu ale i bez ich wytężania, przyjrzyj się swojemu udziałowi w tej cywilizacji, swojej huśtawce od obaw do nadziei i z powrotem, swojemu czerpaniu korzyści z nadciągającej katastrofy, swoim usprawiedliwieniom, racjonalizacjom, nieswojościom. Obserwuj swoje myśli i czyny (oraz swoje nieuniknione pospieszne wnioski i pobieżne oceny) niejako z boku i poczekaj, dokąd Cię to zaprowadzi. Przewodnikiem w tej drodze będzie Ci dyskomfort – i dysonans.
Napięcia i naprężenia powodujące dysonans poznawczy są napięciami i naprężeniami tektonicznego uskoku rzeczywistości: próby ich rozładowania zakłamują prawdę o nim. Nie wymuszaj zatem sztucznej harmonii, nie wyciszaj dysonansu. Posłuchaj go – i pokochaj. Odebranie sygnałów ostrzegawczych, jakie wysyła Ci własna świadomość, to pierwszy krok do połączenia się na nowo z rzeczywistością we wszystkich jej bezładach i nieładach – tych kreatywnych i tych niszczycielskich, pięknych i ohydnych. Dzięki temu masz szansę poczuć, że inna relacja ze światem i ze sobą jest możliwa. Że można, warto, trzeba rozwiać iluzję bezalternatywności obecnego modelu cywilizacyjnego. I że zamiast daremnie roić sobie spektakularne opuszczenie domu, w którym przyszło Ci otworzyć oczy, lub też gruntowną jego przebudowę podle najnowszej mody, lepiej pomóc mu odbudować się samemu. Życie to potrafi, na swój nieobjęty mechanistycznym rozumowaniem organiczny sposób. Trzeba mu tylko pozwolić.
__________
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest do nabycia w SKLEPIE LIBERTÉ! oraz księgarniach internetowych.
Autor zdjęcia: Martijn Baudoin
_________________________________________________________________
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.
