—
„Wszystko mija” –
ta myśl z goryczą towarzyszy każdej stracie.
„Wszystko mija” –
to także obietnica pocieszenia.
Smutek i nadzieja
dwa końce skakanki,
córki-bliźniaczki niecierpliwości.
Jedna w wełnianej sukience, druga – w bawełnianej.
Wszystko mija, Jane Hirshfield
tłum. Magda Heydel
„Słowa są obecnością”, powiedziała M. Te padły w ważnej chwili, kiedy rozmawiałyśmy o żegnaniu odchodzącego przyjaciela. Strata, odejście ważnej osoby, przyjaciela, trudna do wyobrażenia, a jeszcze trudniejsza do przyjęcia. Śmierć. Wielkie słowo, złowrogo, natrętnie brzęczy wokoło. Kilkanaście ostatnich miesięcy było ćwiczeniem z utraty – swobody, wolności w planowaniu i realizowaniu swoich planów, marzeń, potrzeb. Cierpliwa sanitariuszka w tych trudnych manewrach – nadzieja, pomagała wierzyć w skończoność tego ćwiczenia. W to, że pokonamy pandemię, że wywiniemy się niebezpieczeństwu, że będziemy znów żyć, jak dawniej. Ale gdzieś w pobliżu zawsze czaił się lęk, że coś można stracić nieodwołalnie. Bliskich.
„Nie wymagaj za wiele od tego czasu”, powiedział G, kiedy roztrząsałam przebieg ostatnich miesięcy, a fala nagromadzonych emocji wzbierała, pieniąc się raz po raz nieutulonym żalem, że nie zdołałam się pożegnać tak, jak bym chciała. Cóż po krótkich rozmowach telefonicznych, cóż po smsach, kiedy serce wyrywało się, by jeszcze spojrzeć w oczy, uścisnąć dłoń, usiąść tuż obok. Taki czas, okrutny, który skazał wielu na samotne odchodzenie w sterylnych szpitalnych pokojach, a ich bliskich na bezsilne wyczekiwanie na wiadomości.
Mądre słowa przyjaciół pozwalają powoli godzić się ze scenariuszem, jaki napisało życie. Z pożegnaniem, które musiało zawrzeć się w kilku słowach. „Najważniejsze, że nie masz długu”, powiedział W. Długu zaciągniętego w niewypowiedzianych słowach. I tu jest miejsce na wdzięczność, że nawet jeśli urwane, niedoskonałe, odległe na rozpiętość dwóch słuchawek telefonu, to pożegnanie było. I miało swoją moc niesioną w paru słowach.
O tym, jak ważne są słowa, pisał w swoich książkach Adam Wodnicki: „Słowo! No tak, wszystko przez słowo! Ono stwarza i unicestwia, pobudza i obezwładnia, potrafi zakładać i zdejmować czary, rzucać zaklęcia. Jest nośnikiem energii; sprawia, że to co nazwane istnieje”. I jeszcze o słowach: „nasi sprzymierzeńcy, świadkowie, sędziowie; żyjemy z nimi, obok nich, widzimy, jak się rodzą, jak żyją, jak umierają. Jedne, choć czas ich minął, opierają się, walczą o przetrwanie, inne odchodzą cicho niezauważenie. Ileż słów odprowadziliśmy na zawsze”. Wodnicki pisał o słowach jak o ludziach, obecnych, pełnych życia i odchodzących, „odprowadzanych na zawsze”. Przyznawał im sprawczość – rozpoczynania i kończenia. Przyjaźni, kłótni, uniesień, nierozsądnych potyczek i wielkich intelektualnych rozważań.
„To już”, powiedziała A. i tak skończyło się pełne nadziei i lęku oczekiwanie, tak rozpoczęła się żałoba. Rusza wtedy kolejna lawina słów, pełnych współczucia, pocieszenia i wsparcia. Wiele z nich jest właśnie obecnością – stoję tu i widzę twój ból, jestem świadkiem, jestem, jeśli mnie potrzebujesz. Niektóre próbują smutek i ból osłodzić, jakby nie dając mu prawa do istnienia. Tymczasem żal po stracie jest i nie da się go wymazać najczulszymi słowami. Nie rządzi się logiką, nie daje się wyplenić, nawet gdy myślimy, że ci, którzy odeszli, już nie cierpią. Jest jak ból fantomowy po odjętej kończynie, doskwierający brak w miejscu, gdzie kiedyś było życie.
Każdy żałobę przechodzi inaczej, bo każda strata jest inna. Bywa, że osoba bliska odchodzi niespodziewanie, po ciężkiej chorobie, albo w dramatycznych okolicznościach. Bywa, że nie ma szans na pożegnanie, bywa, że pozostają nierozwiązane konflikty, nigdy nie wypowiedziane słowa, które głucho odbijają się od tej nieobecności. Ci, którzy zostali, przeżywają żałobę na swój indywidualny sposób. Nie ma na to recepty, nie ma magicznego zaklęcia, które uśmierza ból. Joan Didion w Roku magicznego myślenia opisuje swoją drogę po śmierci męża: „Żal po stracie jest inny. Nie jest daleki. Nadchodzi w postaci fal, paroksyzmów, nagłych napadów lęku, od których uginają się nogi, zaćmiewa wzrok i zanika powszedniość. Praktycznie każdy, kto go kiedyś doświadczył, wspomina o zjawisku fal. Erie Lindermann, w latach 40. szef oddziału szpitala psychiatrycznego w Massachusetts General Hospital, rozmawiał z wieloma rodzinami ofiar pożaru w Cocoanut Grove w 1942 roku i w słynnym studium z 1944 roku zdefiniował to zjawisko z całkowitą precyzją: «uczucie fizycznego cierpienia nadchodzącego falami, trwającego jednorazowo od dwudziestu minut do godziny; wrażenie ściskania w gardle, dławienia się krótkim oddechem; potrzeba, by westchnąć, i uczucie pustki w piersiach, brak siły mięśniowej oraz intensywnie subiektywnie odczuwana udręka opisywana jako napięcie lub ból psychiczny». Ściskanie w gardle. Dławienie; potrzeba, by westchnąć” (tłum. Hanna Pasierska). Ta przeraźliwie smutna lektura, choć w tytule sugeruje „magiczne myślenie”, nie przynosi ulgi, nie podaje zaklęcia, dzięki któremu łatwiej byłoby znieść brak bliskiej osoby. W tym dzieleniu się swoim bólem po stracie słowa pomagają. Pięknych pożegnań dostarczyła nam literatura – z ostatnich lat warto wspomnieć choćby książki Mariusza Szczygła Nie ma, Miry Marcinów Bezmatek, Marcina Wichy Rzeczy, których nie wyrzuciłem i wreszcie Ingi Iwasiów Umarł mi – bo przecież to boli, że ‘oni’ umierają ‘nam’, pozostawiając bezradnych w obliczu nagłej czy nienagłej nieobecności.
Nasza kultura nie lubi smutku, my nie radzimy sobie z innymi, opłakującymi stratę. Instynktowne dążenie do tego, by wymazać trudne emocje, pogodzić się, poradzić sobie z żalem, skutecznie pocieszyć pogrążoną w smutku osobę nie daje miejsca na przeżycie ważnego doświadczenia. Dla pocieszających to także zmaganie – mimo wysiłku, jakże często nie są w stanie rozgonić ciężkich chmur smutku. Tymczasem to żadna porażka. Żal, jak każda wielka emocja, jest żywiołem, nie słucha ani pocieszycieli, ani tego, którego porywa. Czy to oznacza, że nie potrzebujemy w czarnej godzinie wsparcia? Wręcz przeciwnie, ale niech to będzie wsparcie, które widzi ból, a nie próbuje go uciszyć, wymazać. Trudno jest znaleźć słowa, kiedy ktoś cierpi. Niektóre banalne, inne nietrafione, jeszcze inne zbyt napuszone, żeby wyrazić współ-czucie. Obecność zaś jest kluczowa, nawet milcząca – być i nie wymagać za wiele. Przyjąć, że to jest ok nie być ok, jak pisała w swojej książce – studium żalu i straty Megan Devine. A jeśli słowa mają paść, niech będą to te, które dowodzą obecności, a nie próbują ukryć nieobecność tych, którzy odeszli. „Jest mi przykro z powodu twojej straty”. Słowa, które pozwolą czuć, nie wyznaczając granic tego przyzwolenia. Ani granic żalu.
***
Jest granica. A za tą granicą
bezgranicznie się roi od granic,
jakby każda granica
miała inną granicę
za igraszkę, zabawkę lub za nic.
Dotrzeć do niej się nie da,
i w tym cała jest bieda,
bo gdy tylko poczujesz,
że na nią następujesz
stopami obiema –
to tam granicy nie ma.
Bezgraniczny. Bez miary.
Zdany na zamiary.
Leonard Neuger (1946-2021)
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.
