Postrzeganie najnowszej fali protestów jedynie w kontekście zaostrzenia prawa aborcyjnego także nie oddaje w pełni istoty wydarzeń, które dzieją się na naszych oczach. Dokonuje się bowiem spóźniona rewolucja seksualna. Spóźniony rok 1968 dociera do nas z niemalże dokładnie półwiecznym poślizgiem.
Rok 1968 zbliża się do Polski
Narracja obozu władzy, zgodnie z którą protesty będące pokłosiem ostatniego „orzeczenia” tzw. Trybunału Konstytucyjnego to kolejny antyrządowy atak tzw. totalnej opozycji czy też zmasowana akcja rzekomo antysystemowej opozycji, jest oczywistym kłamstwem. Jednakże postrzeganie najnowszej fali protestów jedynie w kontekście zaostrzenia prawa aborcyjnego także nie oddaje w pełni istoty wydarzeń, które dzieją się na naszych oczach. Dokonuje się bowiem spóźniona rewolucja seksualna. Spóźniony rok 1968 dociera do nas z niemalże dokładnie półwiecznym poślizgiem.
Polski rok 1968
Rewolucja seksualna nie dokonała się w Polsce w 1968 r., bo i nie zaistniały dla niej odpowiednie warunki nie tylko polityczne i społeczne, ale przede wszystkim gospodarcze, kulturowe i moralne. Polska była wtedy elementem totalitarno-ideologicznego systemu, którym kierowali rzekomi i rzeczywiści komuniści, zaś elementy kultury zachodniej docierały jednie do niektórych Polaków i wyłącznie kanałami nieoficjalnymi. Tym samym wydarzenia roku 1968 na świecie tylko w nieznacznym zakresie rezonowały sytuacją społeczną i polityczną w Polsce Ludowej. Warunki te zmieniły się po roku 1989. Pierwsze trzydziestolecie III RP było okresem dynamicznego rozwoju gospodarczego, ale również cywilizacyjnego. Polacy stawali się uczestnikami procesu dyfuzji kulturowej, przyjmując zachodnie wzorce i wchodząc na ścieżkę konsumpcji i dobrobytu. Trudno powiedzieć, czy w takich warunkach zajście rewolucji seksualnej było już konieczne. Na pewno jednak stało się możliwe.
Nie jest jednak tak, że w Polsce w 1968 r. nie doszło do kulturowego wrzenia, które moglibyśmy porównywać do wydarzeń w zachodniej Europie i Stanach Zjednoczonych. Wyrastające jak grzyby po deszczu studenckie kluby dyskusyjne, wychodząca z ukrycia „bananowa młodzież”, coraz częściej krytykowana państwowa cenzura i narastająca skłonność lewicowych intelektualistów do rewizjonizmu – to były polskie symptomy nadciągającego wrzenia. Wydarzenia marcowe stały się kulminacją, jednakże istotą totalitarnych i autorytarnych reżimów jest gaszenie w zarodku tego typu zagrożeń bądź też bezwzględne tłumienie, jeśli wydarzenia zajdą za daleko. W 1968 r. władze komunistycznej Polski skanalizowały młodzieńczą skłonność do buntu poprzez uruchomienie antysemickiej nagonki, a rewolucyjnemu zagrożeniu ucięły łeb. Tym samym rok 1968 nastąpił w Polsce jedynie w wersji „okrojonej”, czyli szczątkowej. Nie dokonał się najistotniejszy – jak się wydaje z dzisiejszej perspektywy – element ówczesnego rewolucyjnego procesu, a mianowicie rewolucja seksualna. Władza komunistyczna – pod płaszczykiem moralnego porządku i walki z wszelkimi przejawami demoralizacji – gasiła w zarodku wszelkie przejawy liberalizacji seksualnej, przesuwając je jednocześnie na margines życia społecznego, czyniąc z nich element patologicznego podziemia.
Aksjologiczna baza
Rok 1968 był na Zachodzie kresem dominacji tradycyjnych struktur społecznych i politycznych, których kręgosłupem był głęboko zakorzeniony patriarchalizm, przejawiający się zarówno w sferze instytucjonalnej, jak też kulturowej. Rządy mężczyzn, którzy dotychczas stanowili gros przywódców politycznych i społecznych, a jednocześnie dowodzili na poziomie podstawowej komórki społecznej, jaką była rodzina, powoli zmierzały ku swemu kresowi. Choć fasadowość tego systemu męskiej dominacji była już widoczna w końcówce lat pięćdziesiątych, to jednak potrzebna była iskra, która uruchomiłaby wybuch seksualnej rewolty. Kobiece ruchy emancypacyjne w Europie, a także ruch praw obywatelskich w Stanach Zjednoczonych, stanowiły symptomy zachodzącej zmiany. Nikt nie spodziewał się, z jak wielką siłą zmiana ta wybuchnie, dopóki wybuch nie stał się faktem. Nikt nie spodziewał się również, jak głębokich zmian rewolta ta dokona, nie tylko na poziomie społeczno-instytucjonalnym, ale przede wszystkim na poziomie mentalno-moralnym. Świat Zachodu po roku 1968 stał się diametralnie odmienny. Polskę ta zmiana ominęła pół wieku temu, jednakże – jak się wydaje – nic jej nie powstrzyma.
Kluczem do wydarzeń rewolucyjnych 1968 r. była zatem aksjologiczna zmiana, jaka dokonała się w mentalności Europejczyków i Amerykanów. Przemiany hierarchii wyznawanych przez nich wartości, jakie nastąpiły na przełomie lat 50. i 60., były przede wszystkim konsekwencją regularnie podnoszącego się standardu życia i bezpośrednio odczuwanego dobrostanu. Dla większości mieszkańców cywilizacyjnego Zachodu czas ten był epoką pracy, ale przede wszystkim konsumowania jej owoców. Nie będzie więc przesadą stwierdzenie, że do seksualnej rewolty dowiozły ich własne samochody osobowe. Życie stawało się już nie tylko łatwiejsze, ale również przyjemniejsze. Kolejne zdobycze rozwoju naukowo-technicznego sprawiały, że przeciętny Europejczyk czy Amerykanin miał już nie tylko więcej czasu dla męża czy żony bądź też dla dzieci, ale przede wszystkim znajdował coraz więcej okoliczności do opuszczania swojego domowego, rodzinnego ogniska. Czas wolny i coraz liczniejsze kontakty towarzyskie sprawiały, że rodzina nie była już jedynym punktem odniesienia. Oczywiście, nadal nim była, ale już nie jedynym, nie tak koniecznym jak jeszcze dwadzieścia lat temu i nie znowu takim „do-grobowo-deskowym”.
Idea wolności w świecie dobrobytu nabrała zupełnie innego wymiaru. Przestała być tożsama z polityczno-państwowym bądź międzynarodowym wymiarem, gdyż coraz większą rolę w życiu publicznym zaczynali odgrywać ludzie, którzy nie dość, że II wojny światowej nie pamiętali, to wręcz urodzili się po jej zakończeniu. Nie trzeba już było o wolność walczyć, nie trzeba było wyrywać jej okupantowi, nie trzeba było słuchać przemówień o niej wygłaszanych przez kolejnych politycznych przywódców. Wolność była przejawem owego zdobytego i „osiodłanego” dobrobytu. Wolność okazała się narzędziem do zamanifestowania siebie i zademonstrowania własnej tożsamości, ale również sposobem na uczestnictwo w procesie gospodarczego rozwoju. Wolności bowiem otrzymywano coraz więcej, ale także oczekiwano jej wciąż więcej i więcej! Realia demokratyczne obejmowały nie tylko porządek władz i ich relacje z obywatelami, ale również wszelkie formy obecności jednostek w sferze gospodarczej i kulturowej. Coraz częściej protestowano przeciwko opresji religijnej i moralnej, protestowano przeciwko opresji tradycyjnych wartości, protestowano przeciwko dominacji anachronicznych struktur społecznych. Rok 1968 r. udowodnił, że protest to skuteczne narzędzie walki z wszelkimi formami opresji starego porządku.
Ponieważ pokój i stabilność zostały osiągnięte, toteż zmiana i rozwój stawały się coraz bardziej pożądane. Hierarchiczny porządek instytucjonalny zupełnie nie nadążał już za uciekającym mu społeczeństwem. Symboliczne były wówczas pomarszczone twarze najważniejszych przywódców politycznych państw zachodnich, stające na straży starego ładu i zupełnie nie rozumiejące tego, co działo się wokół. Ci starsi, konserwatywni, heteroseksualni i patriarchalnie nastawieni panowie byli głęboko przekonani, że świat został już przez nich zdobyty i że zdobycz ta nigdy nie wyrwie im się z rąk. Tymczasem wyrwała się, czym panów tych niezwykle zaskoczyła. Co sprytniejsi albo rozumniejsi zdali sobie sprawę, że władzę utrzymają wyłącznie, jeśli zaakceptują zmiany społeczne i aksjologiczne, które w tym ich świecie się dokonały. Musieli zatem zacząć mówić nowym językiem, biegle poruszać się w nowym porządku dyskursywnym, który wyłonił się po rewolucyjnym wrzeniu. Dla niektórych było to trudne, dla innych niewykonalne. Ci drudzy trafić musieli na margines, ci pierwsi czekali zwyczajnie na swoją kolej.
Ku polskiemu Sześćdziesiątemu Ósmemu
Czyż zatem dzisiejsza Polska nie przypomina trochę – a może nawet bardzo! – zachodniej Europy czy wręcz Stanów Zjednoczonych roku 1968? Przecież trzydziestolecie polskiej suwerenności było dla Polski i Polaków przynajmniej tak wielką zmianą, jak dla Amerykanów boom gospodarczy lat pięćdziesiątych i jego owoce, które konsumowano w latach sześćdziesiątych. Era spokoju, harmonii i dobrobytu utrwalona została ponadto przystąpieniem Polski do międzynarodowych struktur zachodnich. Członkostwo w Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego zapewniło Polsce bezpieczeństwo międzynarodowe i pozwoliło uzyskać pozycję w najważniejszym zachodnim sojuszu polityczno-wojskowym, który ma chronić nasz kraj przed zakusami rosyjskich ośrodków wpływu. Z drugiej zaś strony członkostwo w Unii Europejskiej stało się dla Polski bramą do dobrobytu: wzrost eksportu do krajów Unii Europejskiej, poszerzenie działalności polskich firm, spadek bezrobocia w kraju, podejmowanie przez Polaków zatrudnienia i kształcenia się za granicą, migracje zarobkowe, a przy tym większa obecność kapitału zagranicznego w Polsce, duże wewnętrzne inwestycje infrastrukturalne, które stały się ogromnym motorem dla gospodarki. Nowe realia międzynarodowe, geopolityczne i gospodarcze sprawiły, że w Polsce dokonał się gigantyczny skok, który musiał mieć wpływ na warunki społeczne i moralne.
Wraz ze zmieniającym się krajobrazem politycznym i gospodarczym – zmieniało się również polskie społeczeństwo. Polacy – choć nadal stosunkowo apatyczni w porównaniu ze społeczeństwami zachodnioeuropejskich demokracji skonsolidowanych – systematycznie coraz bardziej angażują się w życie społeczne. Organizacje pozarządowe mają coraz istotniejszy wpływ na społeczny krajobraz, a oddolne inicjatywy sprawiają, że zmieniają się polskie osiedla i wioski. Budżety partycypacyjne coraz bardziej wrastają w krajobraz polskich dużych miast, a oczekiwania społeczności nie mogą być już bagatelizowane przez władze lokalne. Wybory samorządowe wygrywa się bowiem nie ideologicznym zacietrzewieniem i partyjniackim pohukiwaniem, ale drogami, chodnikami, eventami i zbiorkomem, czyli po prostu wzrastającym poczuciem dobrobytu obywateli. Te zmiany społeczne znajdują swoje odzwierciedlenie we wskaźnikach i statystykach: Polacy coraz bardziej zadowoleni są z poziomu życia w Polsce, Polacy coraz więcej wydają na urlopy i wydarzenia kulturalno-towarzyskie, Polacy coraz częściej jedzą poza domem, Polacy coraz więcej pieniędzy przeznaczają na organizację świąt i uroczystości rodzinnych. Te wszystkie wskaźniki obrazują, jak bardzo zmieniło się polskie społeczeństwo. Na razie – jak w Europe zachodniej i USA w 1968 r. – obserwujemy na scenie politycznej całkiem szeroką rzeszę nieżyciowych dziadersów, którzy udają, że zmiany tej nie widzą, a w swym bezmyślnym amoku zmianę tą, która przecież już się dokonała, usiłują politycznymi decyzjami zatrzymać. Nie wiedzą oni jeszcze, że już przegrali, choć ich przegraną obejrzymy dopiero jutro.
Zmiana dokonała się również na poziomie mentalnym i aksjologicznym. Nie zachęcam, ale wystarczy przyjrzeć się skali wzrostu liczby rozwodów w Polsce w ostatnich dwudziestu latach, żeby zobaczyć, jak bardzo tradycyjna polska rodzina przechodzi do lamusa. Nie niszczą jej ani biegający po ulicach w tęczowych wdziankach przedstawiciele środowisk osób nieheteronormatywnych, nie zniszczył jej również czyhający na heteroseksualnych tatuśków potwór dżender! Ba! Jestem przekonany, że polskiej rodziny również nie dopadła unosząca się w powietrzu tęczowa zaraza – nie czerwona, a tęczowa! – ani rozlewająca się po społeczeństwie ze smrodem gnojówki ideologia singli! Tradycyjne wartości – w tym „zdrowa, polska, katolicka rodzina” – stają się ofiarą konsumpcyjnego modelu życia, indywidualistycznych i hedonistycznych wartości, które promowane są przez media masowe, reklamę i wielkie korporacje, a także wzrastającej skali mobilności i coraz wyższych oczekiwań Polaków, dotyczących ich dobrobytu i dobrostanu. Nie aborcja dokonywana w podziemiu aborcyjnym stanowi przyczynę demograficznego niżu, ale decyzje Polek i Polaków, którzy raczej wybierają zawodową karierę, nie zaś życie w otoczeniu prywatnej drużyny piłkarskiej biegającej po trzypokojowym mieszkaniu kupionym za zaciągnięty na 30 lat hipoteczno-niewolniczy kredyt. Ta mentalna i aksjologiczna zmiana w głowach Polek i Polaków już się dokonała, a najmłodsi członkowie naszego społeczeństwa są już zupełnie innymi ludźmi niż ci, którymi my byliśmy jeszcze dziesięć lat temu.
Tej siły nikt nie zatrzyma!
Socjologiczno-kulturoznawczy analfabeci, którzy rządzą dzisiejszą Polską, nie rozumieją zmian, które już się w Polsce dokonały, a ponadto uwierzyli w swoją moc sprawczą, która rzekomo kolejne zmiany skutecznie zatrzyma. Bronią Kościoła katolickiego i wzywają bandycko-naziolskich osiłków, by ci stawali pod kościołami i straszyli spieszące do nich starsze panie, bo tak trzeba! Bronią polskiej rodziny przed tymi, którzy decydują się na nieformalny nieheteroseksualny związek, zamiast biegania po brukselskich orgiach kryptohomoseksualnych pseudokonserwatystów, bo tak trzeba! Bronią religii w szkołach, bo nie rozumieją, że nieprzygotowani metodycznie, niezdolni do rozmowy z młodym pokoleniem i niekiedy zupełnie nierozumiejący chrześcijaństwa księża-nauczyciele sami wypychają młodzież z lekcji religii, ale przecież takiej religii też trzeba bronić! Bronią życia poczętego, bo zapewne nie czytali żadnej naukowej publikacji czy też raportu organizacji pozarządowych, które precyzyjnie omawiają problem szarej strefy i podziemia aborcyjnego, a także aborcyjnej turystyki, ale przecież tak też trzeba! Bronią szkoły przez rzekomymi ideologami, którzy wędrując od miasta do miasta, od szkoły do szkoły, od klasy do klasy, od lekcji do lekcji, uczą dzieci masturbacji, każą się chłopcom przebierać w sukienki i przygotowują dziewczynki do prowadzenia burdelu. Bronią też przed edukacją seksualną, licząc, że jak dzieci nie usłyszą o homoseksualizmie, to nie będą homoseksualne, a jak nie usłyszą o antykoncepcji, to nie będą się „antykoncepcjonować”! Tak, trzeba nas przed tym wszystkim bronić!
Ktoś mógłby zapytać w takim razie, czy rządzą nami idioci? Ale chyba tak jednoznacznie pesymistyczna ocena nie byłaby zbyt sprawiedliwa, a w każdym razie nie w odniesieniu do wszystkich. Rządzi nami twardy sojusz cyników i trzęsidupców. Cynicy liczą sobie elektorat i wychodzi im, że osób starszych, o konserwatywnych poglądach i zarazem nieufnie reagujących na wszelkie społeczne zmiany, jest w Polsce nadal więcej i że to oni nadal rozdają karty w kolejnych wyborach. Cynicy przestaną być medialno-fejsbukowymi katolikami, jak tylko widmo sekularyzmu ogarnie większość wyborców. Szybko staną się zwolennikami państwa świeckiego, a religia stanie się ich sprawą prywatną. Ich sojusznikami są trzęsidupcy – ludzie, którzy boją się zmian. To ci, którzy po angielsku potrafią tylko „sory”, nie słyszeli nigdy o londyńskim Soho, skrót LGBT zdaje się im tak samo śmiercionośny jak NSDAP. Ci właśnie trzęsidupcy – często naiwni, czasem szczerze zatroskani losami cywilizacji – zwyczajnie nie rozumieją otaczającego świata, a polsko-martyrologiczna narracja szczerze przekonała ich, że w ich rękach leży los świata. Oni uwierzyli, że są mesjaszem narodów, Winkelriedem narodów, przedmurzem chrześcijaństwa, ostatnim bastionem, redutą Ordona, że imię ich czterdzieści i cztery! Ci właśnie staną u drzwi, bo trzeba krwi! Ci drudzy kiedyś znikną, ci pierwsi pewnego dnia przekonywać nas będą, że przecież Oceania zawsze walczyła z Wschód-Azją, a oni zawsze byli zwolennikami światłego konserwatyzmu!
Tak czy siak, zmiana już zaszła! Podmiot tej zmiany – wolnościowo i tolerancyjnie zorientowane otwarte społeczeństwo – jeszcze nie osiągnął stanu samoświadomości, więc nie stał się jeszcze podmiotem politycznej rozgrywki. Jednakże ów proces wzrastania w samoświadomości cały czas się dokonuje, a – wbrew pozorom – tą samoświadomość wymuszają kolejne działania eurosceptyczno-ksenofobicznej większości, która rządzi dziś Polską. Ona bowiem nie zdaje sobie sprawy z dychotomicznych mechanizmów dziejowych. Nie rozumie, że wyciągając coraz cięższe oręże – budzi samoświadomość dotychczas uśpionych! Początek zmiany społecznej i mentalnej już zaszedł – potrzeba czasu, aby zmiana ta została przekuta w zmianę polityczną. Rok 1968 nie dokonał się w trybie natychmiastowym i nagłym, był raczej konsekwencją wieloletniego procesu, który socjologowie i kulturoznawcy dostrzegali, a jak zwykle ślepi politycy – przespali. Rok 1968 dokonuje się już w głowach Polek i Polaków, dokonuje się w polskim społeczeństwie, a za jakiś czas dokona się również na polskiej scenie politycznej. To tylko kwestia czasu.
Pocieszę jednak wszystkich pseudokonserwatywnych ksenofobo-homofobów – mam dla was wszystkich dobrą wiadomość! Już niedługo nie będziecie musieli okłamywać wszystkich wokół, że jesteście osobami wierzącymi i siadać w pierwszej ławce w kościele podczas niedzielnej sumy tylko po to, by dostrzegł was ksiądz proboszcz i po mszy pozwolił się ucałować w rękę! Już niedługo nie będziecie musieli zawierać fikcyjnych heteroseksualnych małżeństw, bo w tolerancyjnym i otwartym społeczeństwie będziecie mogli formalnie związać się z waszym „kolegą od tenisa” czy „wspólnikiem w biznesie”! Już niedługo nie będzie trzeba wyjeżdżać do Niemiec czy Francji, żeby – jak sami mówicie – zabić dziecko nienarodzone, bo w mądrym państwie nastolatków uczy się antykoncepcji i kształtuje w nich postawę odpowiedzialności przy okazji decyzji o współżyciu seksualnym! Już niedługo nie będziecie musieli umawiać się na tajne orgie seksualne, bo zwyczajnie w szczęśliwym związku – homo czy hetero – takiego dreszczyku emocji nie będziecie musieli poszukiwać i tym bardziej za niego płacić.