Władysław Bełza, „Katechizm polskiego dziecka”
— Kto ty jesteś?
— Polka mała.
— Jaki znak twój?
— Lilia biała.
— Gdzie ty mieszkasz?
— Między swemi.
— W jakim kraju?
— W polskiej ziemi.
[…]
— Czy ją kochasz?
— Kocham szczerze.
— A w co wierzysz?
— W Polskę wierzę.
No właśnie, wierzymy w Polskę, czy nie? A może bardziej aktualne są słowa piosenki Taco Hemingwaya: „[…] czym ta ziemia?/To mój zamek z piachu/Czym zdobyta?/Propagandą strachu/Czy ją kochasz?/Bardzo, mówię szczerze/A w co wierzysz?/W nic nie wierzę!”? Jeszcze nie zatarły się w pamięci granatowe fartuszki, białe podkolanówki, wstążki we włosach i ten wierszyk, „Kto ty jesteś…”, jeden z pierwszych wyuczonych, z przejęciem recytowany na szkolnych akademiach. Gdzieś w zakamarkach tli się jeszcze wspomnienie szarych mundurków i z przejęciem wypowiadanych słów harcerskiej przysięgi, „…pełnić służbę Bogu i Polsce”. Z lekcji historii i języka polskiego zachowały się echa nauk o dziejowej niesprawiedliwości, ale też momentach narodowej chwały. Na tych pełnych patosu, dumy z nie swoich zasług i przekonania o niezawinionej krzywdzie narracjach, na tym szczególnym koktajlu poczucia wyższości i kompleksów, wyrastały kolejne pokolenia. Ukonstytuował się porządek spraw, utrwalił wizerunek dobrego Polaka, co to i krew za ojczyznę przelewa i modli się żarliwie, oraz obraz dobrej Polki, matki, opiekunki i strażniczki, która w imię, ojca, syna, męża, w milczeniu znosi swój los.
Maria Janion w słynnym przemówieniu na I Kongresie Kobiet w 2009 roku mówiła: „Od paru wieków tworzy się obraz ciągu pokoleń przekazujących sobie ideę walczącej męskiej wspólnoty aż do współczesnej Solidarności. Dominuje tu patriotyzm wynoszący ponad wszystko braterstwo wytwarzane i podtrzymywane podczas zbiorowych działań. Tworzone są chroniczne narracje o wspólnych bojach. Wszystko pod ciągle ponawiającym się wezwaniem i hasłem: Bóg, Honor, Ojczyzna”.
Pokolenie dzisiejszych czterdziestolatków, które przeżyło schyłek PRL i wiosnę demokracji, wyjęte jest z wiersza Szymborskiej: „Jesteśmy dziećmi epoki/epoka jest polityczna […] Chcesz czy nie chcesz/twoje geny mają przyszłość polityczną//skóra odcień polityczny//oczy aspekt polityczny.” Lata cementowania społecznego, politycznego i religijnego porządku w Polsce sprawiły, że demokracja w naszym kraju nosi spodnie i ma ustalony porządek płci. Zmęczeni poprzednią polityczną epoką, z ulgą oddaliśmy się karnawałowi początku transformacji, z czasem dopiero odkrywając, że z barwnego obrazu Wspaniałego Nowego Świata miejscami brzydko złazi farba, a spod liszajów wyziera ponura rzeczywistość. Zachłysnęliśmy się wolnością i nie zadbaliśmy o siebie nawzajem. Podstawowym naszym grzechem było, i nadal jest to, że porzuciliśmy się i porzucamy nawzajem, każdego dnia. Nie okazując solidarności z naszymi siostrami i braćmi, z tymi, którym wiedzie się gorzej, którzy na starcie nie dostali forów. Nie oglądając się za siebie, kiedy biegniemy – zapominając, że to nie sprint, a sztafeta, a na sukces składa się udział wszystkich. Że jeśli jedni wygrywają, a drudzy ponoszą porażkę, tak naprawdę wszyscy po trochu przegrywamy.
Nasza „epoka polityczna” stała się frontem walki, miejscem kupczenia dobrem jednych w zamian za korzyść innych. Miał być raj, a po kilku dekadach okazało się, że kolejne rozdziały losów Polek wypełniają historie zaniedbań, nieuwagi, pomijania udziału w historycznych przemianach, wreszcie przehandlowane prawa w ustawie zakazującej aborcji i nieustanne próby jej zaostrzenia. Jesień 2020 roku zapisze się w pamięci nie tylko pod znakiem koronawirusa, ale również kolejnej próby uprzedmiotowienia kobiet i ograniczenia możliwości decydowania o sobie. Czego chcesz, Polsko, od swoich obywatelek? Jaki los nam gotujesz? Jak mamy w ciebie wierzyć, jak mamy ci sprzyjać, kiedy odwracasz się od nas plecami? Czego chcecie, wy, podejmujący decyzje, które wyprowadziły tłumy na ulice w słusznym gniewie? Przecież „Płacę abonament/I za bilet płacę/Chodzę na wybory/Nie jeżdżę na gapę/Tylko nie każ mi umierać/Tylko nie każ nie każ mi […] Nie każ walczyć/Nie każ ginąć/Nie chciej Polsko mojej krwi”, jak śpiewała Maria Peszek w „Sorry Polsko”. Strajk Kobiet, do którego dołączyli bracia, ojcowie, przyjaciele, sojusznicy, stał się najwyraźniejszym gestem obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec pogrążającej się w mroku Polsce. W tym głośnym sprzeciwie setek tysięcy gardeł w całym kraju – w miasteczkach i metropoliach – donośnie wybrzmiewa: wypowiadamy służbę patriarchalnemu systemowi, dziaderskiemu porządkowi, nie pozwalamy, nie zgadzamy się, patrzymy wam na ręce. W Strajku Kobiet jest siła i światło błyskawicy, znak końca starego porządku, ograniczania praw, przemocy, nierówności ekonomicznych i rugowania z życia publicznego. Ten znak otwiera też możliwość napisania kolejnego rozdziału w polskiej historii – historii nowej solidarności, nie tej pisanej przez duże „S”, ale znaczącej o wiele więcej, bo scalającej i pełnej mocy, dającej pełnię głosu tym, które za długo milczały lub były niewysłuchane.
Ten dziwny, trudny, pamiętny rok dobiega końca, ale burza pod znakiem czerwonej błyskawicy nie traci na sile. Protesty, które ogarnęły cały kraj, widzę jako swoisty akt wiary – w lepszą przyszłość, sprawiedliwy i równy udział wszystkich obywatelek i obywateli w życiu społecznym, w mądrą politykę, w dobro tego kraju i jego mieszkanek i mieszkańców. Są aktem wiary w szczęśliwe rozwiązanie, głosem nadziei, że nie jest jeszcze za późno. Dzieci swojej epoki, epoki politycznej, kroczą ulicami, bo już nie mogą milczeć, bo już nie zniosą więcej rozczarowania, bo chcą i wiedzą, że możemy się pozszywać, by kolejne lata nie były zapisem zawiedzionych nadziei i straconych szans. By w kolejnych latach mogły powiedzieć – w Polskę wierzę. W jaką? Właśnie taką, w której mieścimy się wszyscy, od lewa do prawa, którą wybieramy i współtworzymy, nawet jeśli różnią nas znaki, pod którymi kroczymy.