Była premier rządu, obecnie wicepremier do spraw społecznych, napisała piękne, chwytające za serce tweety do matek w ich dniu, ale jednocześnie ani razu nie zadała sobie trudu spotkania się z protestującymi matkami osób niepełnosprawnych w Sejmie. Nie zadała sobie trudu, aby w normalny, ludzki sposób przyjść i porozmawiać, choćby nawet pocieszyć kolejnym wyświechtanym banałem. Zamiast tego podarowała im wzgardę polityka, który w swoim exposé zapowiadał koniec arogancji władzy. Swoim zachowaniem udowodniła, że wszystko, co mówi i oferuje jej partia i rząd, którym do niedawna kierowała, a obecnie jest jego znaczącą częścią, to dmuchawce rzucone z wiatrem, które bezwładnie lecą dokąd chcą.
Dzisiejszym felietonem chcę Państwu przybliżyć temat osobiście mi bardzo bliski, czyli kim tak naprawdę są dla sporego państwa w centrum Europy osoby z upośledzeniem umysłowym i fizycznym, skazane nie tylko przez to państwo, ale i po części także przez społeczeństwo, na swoisty margines życia – dzisiaj chcę Państwu przybliżyć Warsztaty Terapii Zajęciowej wraz z całą ideą aktywizacji zawodowej oraz społecznej zawartą wokół nich, tak bardzo potrzebną samym niepełnosprawnym jak i ich rodzinom. Zapraszam.
Środowiska pro-life znów wszczęły krucjatę antyaborcyjną, a obóz rządzący wraca do swego chocholego tańca, udając, że, jak zawsze, wybitnie mu ta sprawa nie leży.
Który to już raz? Jest czymś urągającym, żądać od kobiet, aby nosiły w łonach nieuleczalne płody, rodziły je, a potem chowały w ziemi, w imię Chrystusa. Przy czym imię Najwyższego jest tu odmieniane przez wszystkie przypadki wyłącznie tylko na potrzeby polityki. Jest czymś urągającym także zmuszanie kobiet do podjęcia decyzji o urodzeniu niepełnosprawnego dziecka, oferując ochłap w postaci obraźliwych 4 tysięcy złotych, nic nie dając więcej, poza latami samotności w codziennym trudzie i często zwykłym, ludzkim cierpieniu. Tymczasem wolność wyboru, to najważniejsze dobro współczesnego, wolnego człowieka i nie wolno stawiać go ponad jakąkolwiek ideologię.
Warsztaty Terapii Zajęciowej powstały w latach 90-tych ubiegłego wieku, jako sposób na aktywizację społeczno-zawodową osób niepełnosprawnych poprzez uczestnictwo w różnych zajęciach, prowadzonych przez wykształconych i doświadczonych terapeutów, których zadaniem jest przygotowanie uczestników Warsztatów do chociaż częściowego samodzielnego życia. Obecnie funkcjonuje w Polsce 715 takich placówek, w których każdego dnia przebywa blisko 27 tysięcy osób z dysfunkcją ruchową lub umysłową różnego stopnia, od umiarkowanej do znacznej. Etapem kolejnym przystosowania do życia w społeczeństwie są Zakłady Aktywizacji Zawodowej. Tak przynajmniej mówi teoria, ale życie tę teorię mocno weryfikuje, o czym za chwilę.
Jednym z tych 715 Warsztatów są WTZ-y w Owińskach pod Poznaniem.
Placówka ta działa od roku 2004 pod egidą Wielkopolskiego Związku Inwalidów Narządu Ruchu i obecnie skupia 32 dorosłych uczestników w bardzo szerokim przedziale wiekowym oraz mocno zróżnicowanym stopniu niepełnosprawności. Jest tu obecnie 7 pracowni – gospodarstwa domowego, wyrobu świec, plastyczno-ceramiczna, komputerowa, muzyczna, tkacko-krawiecka oraz stolarska.
Warsztaty posiadają także własną salę do fizjoterapii oraz całkiem nowoczesną salę relaksacyjną. Zatrudniają 12 pracowników, w tym 7 terapeutów, psychologa, fizjoterapeutę, pielęgniarkę oraz pracownika gospodarczego i kierownika placówki. Z racji tej, że jedną z terapeutek jest osoba mi bliska, bywam tutaj od czasu do czasu, bardziej jako uczestnik festynów organizowanych dla wychowanków, ich rodzin a także dla osób związanych z Warsztatami zawodowo. Moje ostatnie dwie wizyty miały jednak charakter zgoła inny – chciałem bliżej przyjrzeć się ich funkcjonowaniu oraz zgłębić problemy z jakimi borykają się na co dzień, także w szerszym i bardziej ogólnym znaczeniu.
Budynek podarowała gmina, ale remont dachu zróbcie sobie sami.
Dobrze pamiętam drogę na Warsztaty. Z głównej ulicy Owińsk skręca się w lewo (lub w prawo, w zależności czy jedzie się do Poznania, czy z Poznania) w ulicę Kolejową – właściwie nie wiem dlaczego w Kolejową, bo nie prowadzi ona na dworzec PKP, a jedynie przecina kolejowe tory tuż za niewielkim wzniesieniem, jakiś kilometr dalej.
Mniej więcej w połowie drogi między skrzyżowaniem, a owym lekkim pagórkiem po lewej stronie, zaczyna się stary, czerwony mur, przecięty szeroką, ciężką bramą, wykutą rękoma jakiegoś miejscowego rzemieślnika. Brama jest zawsze szeroko otwarta, zapraszając swymi podwojami na niewielki dziedziniec. Dziedziniec, to słowo nieco na wyrost, ale konweniuje mi ono z wielką i starą bryłą budynku w kolorze ceglanej czerwieni z przełomu XIX i XX wieku.
Architektonicznie budynek jest piękny i przywołuje na myśl jakieś ciekawe historie, niestety bardziej jest źródłem kłopotów związanych z jego codziennym utrzymaniem, dziurawym dachem i wypaczonymi ze starości oknami, niż wzniosłej fascynacji – chyba że, tak jak ja, ma się wybujałą wyobraźnię i przebywa się w nim okazjonalnie. Wtedy można popuścić wodze fantazji. Budynek ów Warsztaty otrzymały od gminy bezpłatnie, ale ponieważ otrzymała go organizacja pozarządowa, traktowany jest jako prywatny, a to znacznie utrudnia remont niemalże wszystkiego, co jest jego częścią.
Wchodzę do środka. Trafiam akurat na przerwę śniadaniową, co oznacza, że wszyscy uczestnicy i terapeuci są w hallu, zwanym nie wiedzieć dlaczego świetlicą. Witam się ogólnym “dzień dobry”, w odpowiedzi słyszę to samo, ale wypowiedziane w różny sposób.
Nie każdy jest tutaj szczery i otwarty dla przybyszów z zewnątrz.
To typowe zachowanie. Zaraz jednak podchodzi do mnie Mateusz i zdecydowanym ruchem wyciąga dłoń, mówiąc:
– Dzień dobry!
W jego geście jest coś zaskakującego i zarazem szczerego. To pierwsze skojarzenie kogoś, kto nie ma do czynienia na co dzień z osobami funkcjonującymi w odmiennej świadomości.
– Dzień dobry – odpowiadam, witając się. Mateusz ma uścisk mocny i pewny. Nie zna mnie przecież, ale natychmiast obdarza wielkim zaufaniem. Rozumiem, że ma taką potrzebę. Ta szczerość chwyta za serce i jest miła. Akurat trafiam na gorącą dyskusję o naszych piłkarzach na Mundialu w Rosji. Jesteśmy tuż przed meczem o honor.
– Nie wygrają, sieroty! – słyszę.
– Ale gdzie tam, to patałachy! – pada z drugiego końca hallu.
Ta zbitka słów z obrazem osób nie w pełni sprawnych budzi moją szczerą wesołość, ale zachowuję przecież kamienną twarz.
Ze świetlicy kieruję się do gabinetu szefowej Warsztatów.
Wita mnie sympatyczna i energiczna blondynka w okularach, zapraszając do środka. Siadam na krześle obok biurka i po kilku zwyczajowych zdaniach, zagłębiamy się w rozmowę o Warsztatach oraz wszystkim tym, co Warsztatów Terapii Zajęciowej dotyczy. Małgorzata Wołosz kieruje Warsztatami od 2010 roku i widać, że robi to najlepiej jak tylko można. Szybko znajdujemy wspólny język, okazuje się, że w podobny sposób patrzymy na cały system pomocy państwa osobom niepełnosprawnym, który, mówiąc szczerze, nie powala na nogi od lat. I to niezależnie od zmieniających się ekip rządzących Polską. Pani Małgorzata proponuje mi przyjrzenie się pracowniom z bliska, poznanie uczestników i terapeutów, wie w jakim celu przyjechałem.
– Tak właśnie zamierzam – odpowiadam, pakując laptopa do torby.
Po chwili zanurzam się w świat Warsztatów, a z każdą godziną tu spędzoną uświadamiam sobie, jak bardzo jest to świat z jednej strony fascynujący, z drugiej, przyziemnością problemów, wręcz porażający. Ilu z nas, w pełni sprawnych, ma choćby znikomą wiedzę, jak tak naprawdę wygląda życie osób dotkniętych przez los (lub Boga, w zależności kto w co wierzy) często na skutek zdarzeń losowych?
Dociera do mej świadomości myśl nie tyle odkrywcza, co wręcz oczywista, że każdy z nas, sprawnych, winien choć jeden dzień spędzić obowiązkowo w podobnej placówce.
Nie po to, aby się użalać nad uczestnikami, czy zagłuszać własne sumienie, ale aby poznać ich, tak bardzo pragnących żyć i funkcjonować w społeczeństwie możliwie jak najnormalniej.
Tylko bycie wśród nich uzmysławia, jak bardzo te osoby tego chcą. Ile mają w sobie woli życia, jak bardzo cieszą się z najdrobniejszych sukcesów, jak bardzo czują i pragną bliskości osób zdrowych, czerpiąc od nich tę siłę, która daje im moc wstania każdego ranka z łóżka i przyjechania tutaj, aby pobyć wśród innych, by nie gasnąć samotnie w domu.
Z tobą chcę oglądać świat…
Zaczynam od pracowni komputerowej. Jest tu kilka stanowisk, jak w każdej takiej pracowni. Wita mnie Joanna – terapeutka. Objaśnia mi jak pracownia funkcjonuje i na czym polega terapia uczestników poprzez kontakt z komputerem. Tu poznaję Gabrysię. Gabrysia ma 31 lat, gdy była małym dzieckiem tonęła. Niedotlenienie mózgu spowodowało znaczną niepełnosprawność ruchową i umysłową. Gabrysia siedzi na wózku i skupia się na komputerowych puzzlach. Zajęcie polega na tym, aby odkrywać ukryte znaki parami. Znaki są rozsiane po całym ekranie komputera w różnych miejscach i są niewidoczne.
Chwilę przyglądam się na czym to polega i wkrótce zauważam, że nie dałbym rady tak szybko trafiać w odpowiednie miejsca. Zabawa wymaga dużej koncentracji i niezłej pamięci wzrokowej. Poza tym Gabrysia reaguje na moją rozmowę z Joanną, śmiejąc się momentami w typowy dla siebie sposób. Dodam, w uroczy sposób, jakkolwiek to brzmi. Ponieważ ruchy jej rąk są mocno nieskoordynowane, Joanna przykleja taśmą przewód od komputerowej myszki, dzięki czemu Gabrysia bez problemu porusza kursorem po ekranie komputera. Takich prostych, ale skutecznych sposobów jest na Warsztatach więcej. Wiadomo – potrzeba matką wynalazków.
Z pracowni komputerowej idę do pracowni ceramiki. Tutaj zajęcia prowadzi Dominika. To najmłodsza terapeutka w zespole.
Tu uczestnicy wyrabiają przedmioty z gliny, które potem wypalają w specjalnym piecu.
Dominika wymyśla różne naczynia, widać, że nie jest to tylko sztuka dla sztuki. Rozmawiam z uczestnikami na różne tematy. Niektórzy nadal są jeszcze wycofani, ale zauważam z każdą minutą, że mur niepewności ustępuje coraz bardziej. Tu poznaję też Basię.
Basia to uczestniczka o najbardziej zaawansowanej niepełnosprawności. Kiedyś była całkowicie oderwana od życia, dzisiaj, także dzięki Warsztatom, rozumie chociaż najprostsze słowa i polecenia. Chwilę jeszcze rozmawiam i przechodzę do pokoju obok, gdzie mieści się pracownia wyrobu świec. Warsztaty wyrabiają świece niemalże w ilościach produkcyjnych, oczywiście z zachowaniem odpowiedniej skali. Świece są tu wyrabiane na różne okazje, święta a także na co dzień. Niewielki dochód z ich sprzedaży przekazywany jest wyłącznie na działalność Warsztatów. Wszystkie WTZ-y w Polsce, to instytucje non profit.
Przy dużym stole siedzą dwie osoby, trzecia stoi obok. To Milena – terapeutka oraz Michał – uczestnik. Obok stoi Ania, także uczestniczka. Michał ma czterokończynowe porażenie mózgowe i całkowity bezwład nóg. Ręce, mocno nieskoordynowane, pozwalają mu jedynie na proste czynności i to wyłącznie przy pomocy kogoś sprawnego.
Gdy wchodzę, Michał rysuje swój kolejny obrazek przy pomocy kredki doczepionej do specjalnej opaski na głowie.
To jedyny sposób, aby Michał mógł się realizować plastycznie. Milena zachęca go, aby pomógł jej przy przeplataniu knotów przez formy do świec. Michał ochoczo się zgadza, wiem, że mimo swej ułomności bardzo chce być aktywny i sprawia mu to wielką przyjemność.
Ale przeplatanie sznurka przez małą dziurkę w dnie formy przy pomocy specjalnego oczka z rączką jest naprawdę wielkim wyzwaniem dla Michała z jego mocno niezharmonizowanymi ruchami rąk. Mimo naszej pomocy przygotowanie jednej formy trwa kilkanaście minut. Czynność przeplatania knota trzeba powtarzać po kilka razy, ale mimo to Michał nie traci animuszu. Żyje tym, że może coś robić. Później dowiaduję się, że największym dla niego koszmarem jest czas, gdy nie ma go na Warsztatach, gdy jest urlop lub gdy są święta i weekendy. Ania decyduje się siąść z boku i przycinać sznurki do świec. Siedzi sobie przy stole obok i uśmiecha się do siebie po każdym ich przycięciu. To jej świat.
Moim ostatnim celem jest pracownia muzyczna, ale przedtem zachodzę jeszcze do pracowni tkacko-krawieckiej. Ucinam sobie krótką rozmowę z opiekunką pracowni, Beatą, podczas której oglądam wyroby zrobione tutaj. Moją uwagę przykuwa obraz namalowany przez Marysię. Marysia uwielbia malować i robi to naprawdę dobrze, mimo swej ułomności. Obraz Marysi bez problemu porównałbym z jakimś obrazem impresjonisty lub z czasami wczesnego kubizmu. Jestem naprawdę pod wrażeniem i żałuję, że nie mogę tego powiedzieć autorce obrazu – niestety dzisiaj jest nieobecna.
Poznaję za to Stanisława. Stanisław uwielbia segregować obrazki, a oprócz tego prowadzi zeszyt z różnymi zestawieniami. Do tego ma rozległą wiedzę geograficzną i historyczną, która zadziwia swą szczegółowością. Przez chwilę przyglądam się, jak Stanisław układa kartoniki na różne kupki i usiłuję zrozumieć jego schemat działania. Po chwili dociera do mnie, że brak schematu, to jest to, co wyróżnia Stanisława.
Ten brak schematu jest jego schematem właśnie.
Dla mnie niezrozumiałym, bo ja w utartym porządku żyję, jak większość ludzi, Stanisław jest od niego wolny. Zapewne dlatego właśnie na swój sposób szczęśliwy.
Wreszcie docieram do pracowni muzycznej. Terapeutka, także Beata, siedzi przy elektronicznym pianinie i przygotowuje jedną z uczestniczek do konkursu wokalnego dla osób niepełnosprawnych, na który jadą za kilka dni. Ta pracownia jest najliczniej reprezentowana przez uczestników.
Nie dziwi mnie to, wszakże terapia muzyczna jest jedną z najbardziej oczekiwanych i miłych terapii.
Poznaję tu: Alę (tę od konkursu), Agatę, Mariusza, Pawła i Ryśka. Z każdym z nich rozmawiam. Mariusz, chory na schizofrenię, prowadzi ze mną całkiem poważną rozmowę na temat muzyki, której słucha i którą lubi. Podaje mi przykłady a capella, śpiewając fragmenty swoich ulubionych kawałków. Jest tu i The Beatles, i Depeche Mode. Mariusz często miewa, jak sam mówi, “omamiczki” i “spadziczki formiczki”, ale stara się tym nie przejmować.
Rozmowa z Pawłem jest bardziej pogłębiona. U Pawła trudno dostrzec problemy, choć wiadomo przecież, że nie jest od nich wolny. Paweł lubi głównie muzykę polską. Rysio natomiast siedzi sobie przy ławie i rysuje obrazek kredkami, choć trudno nazwać to rysowaniem. Jest tu jeszcze Agata. Agatka ma także porażenie mózgowe, ale twardo bierze udział w zajęciach. Chwilę później grupa prezentuje mi piosenkę, którą wspólnie przygotowali jakiś czas temu. Jej fenomen polega na tym, że do bardzo chwytliwej melodii i fragmentu oryginalnego tekstu uczestnicy dodali swoje własne słowa. A ponieważ ich skojarzenia są niesamowite, szybko proponuję, aby piosenka ta została hymnem Warsztatów. Kto wie, może tak się kiedyś stanie.
Niepełnosprawni żyją wśród nas, ale żyją też ci, którzy im pomagają.
W czasach słusznie minionych władza skrzętnie ukrywała inwalidów. Nie współgrali oni z systemem powszechnej szczęśliwości społecznej, którą głosił socjalizm. Ale powiedzmy sobie szczerze i otwarcie, Polska demokratyczna też nie zajmowała się nimi jakoś szczególnie dosadnie. Mimo, że WTZ-y zostały wymyślone i wprowadzone w życie lat temu kilkanaście, do dzisiaj nie stworzono jednorodnego systemu pomocy, aktywizacji, zachęt do finansowania przez przedsiębiorców, ale przede wszystkim godnej płacy dla terapeutów. Wysoce wykształcony terapeuta, po wyższych studiach pedagogicznych i koniecznych szkoleniach zarabia od lat… najniższą krajową. To po prostu skandal.
Trzeba wiedzieć do tego, że obowiązki terapeuty, jakie musi wykonywać, są bardzo szerokie. Gdy to konieczne, a konieczne jest często, trzeba uczestnika przenieść, podnieść, przewinąć i wykąpać, gdy się pobrudzi fizjologicznie. Pensja na poziomie 2300-2500 zł brutto to wstyd zarówno III jak i IV RP. Zresztą tak niskie uposażenia są przyczyną braków kadrowych, ale także bardzo dużej rotacji pracowników, która źle wpływa na uczestników. Przy wyższych pensjach można by też było utworzyć więcej pracowni, a zapotrzebowanie jest.
Ale nie tylko to jest problemem. Problemem są też środki, jakie państwo przekazuje na jednego uczestnika Warsztatów.
Przez długie lata było to 14.796 zł rocznie. Rząd PO/PSL kilka lat zamrażał tę kwotę (pamiętajmy jednak, że na większość czasu ich rządów przypadał światowy kryzys), ale i kolejne rządy PiS niewiele z tym robiły.
Wielkim sukcesem środowiska okazało się wywalczenie podwyżki o 100 zł miesięcznie w 2016 roku do kwoty 15.996 złotych rocznie, a ostatnio strony doszły także do porozumienia w kwestii corocznej waloryzacji tych świadczeń, która jest niezbędna. Jak to będzie działać, na razie nie wiadomo. Pamiętać przy tym trzeba, że z kwoty tej Warsztaty muszą utrzymać się same. Pokryć wszystkie koszty działalności i zapłacić pensje pracownikom. W czasach, gdy rosną średnie krajowe, ale rosną też koszty utrzymania, podwyżka świadczeń o 100 zł miesięcznie na jednego uczestnika trąci makabreską. Warsztaty w Owińskach mają to szczęście, że bogaty powiat poznański pokrywa ok. 15% budżetu. Inne WTZ-y takiej możliwości nie mają.
Państwo też do tej pory nie stworzyło systemu zachęt w kwestii finansowania (sponsorowania) WTZ-ów przez prywatny biznes. Kiedyś pamiętam, funkcjonował system odliczeń podatkowych, ale został on wycofany kilka lat temu. Przekazywanie 1% z rocznej deklaracji podatkowej kompletnie niczego nie załatwia. Nie działa też poprawnie przechodzenie uczestników z WTZ-ów do ZAZ-ów, czyli Zakładów Aktywności Zawodowej – kolejnego etapu integracji inwalidów ze społeczeństwem.
Wszystko to razem wygląda dość mizernie, zwłaszcza przy ogromnym rozpasaniu władzy, która funduje sobie lewe nagrody lub stawia namiot za milion złotych na jednodniową imprezę dla wybranych.
Robi to partia, która obiecywała wielką empatię i pomoc potrzebującym.
Żadne 500+, czy 300+ nie wymażą tego wielkiego wstydu, jakim jest brak systemowej pomocy państwa dla rodzin i opiekunów osób niepełnosprawnych. Swoistym memento jest też ostatnia decyzja minister Zalewskiej. Zgodnie z jej nowym rozporządzeniem niepełnosprawnym dzieciom nie będzie już przysługiwać nauczanie indywidualne w szkołach, co de facto oznacza po prostu odcięcie ich od integracji ze społeczeństwem. Rodzice nazywają to wprost dyskryminacją.
Tymczasem wszyscy niepełnosprawni chcą po prostu normalnie funkcjonować i cieszyć się z każdego małego sukcesu. Żyją w swoim świecie, ale to nie może być dla nas, pełnosprawnych, świat obcy. Każdy z nich ma swoje uczucia, myśli i obawy, a największą z tych obaw, jest strach przed samotnością i przed tym, co się z nimi stanie po śmierci rodziców. Wiedzą przecież, że ich najbliżsi nie będą żyć wiecznie. To najczęstszy temat rozmów z terapeutami w zaciszu pracowni…
Pojedziemy w świat daleki…
Po całym dniu spędzonym w tym intrygującym miejscu, wychodzę z budynku Warsztatów, a w głowie gra mi bez przerwy piosenka z pracowni muzycznej ze słowami zmienionymi przez uczestników:
Pojedziemy w świat daleki
Poza góry, lasy, rzeki
Pojedziemy w świat łaciaty
Tam gdzie rosną piękne kwiaty
Pojedziemy gdzieś za góry
Tam gdzie mieszka Fred Mercury
Pojedziemy za pagórki
Tam gdzie niedźwiedź zjeżdża z górki
Pojedziemy w świat różowy
Tam gdzie huczą mądre sowy
La la la la la, la la la
La la la la la la la la
La la la la la, la la la
La la la la la, la la la
La la la la la la la la
La la la la la, la la la
Kilka dni później dowiaduję się, że Agatka jest w szpitalu. Pogotowie zabrało ją z Warsztatów nagle. Leży na oddziale neurologii, ale nie wiemy jeszcze, co jej dolega. Trzeba być jednak dobrej myśli. Wszyscy na Warsztatach wierzą, że Agata do nich zaraz wróci. Nie wyobrażają sobie, aby mogło być inaczej…
Felieton ten dedykuję wszystkim, którym świat osób niepełnosprawnych jest bliski, w szczególności wszystkim pracownikom WTZ w Owińskach, także tym niewymienionym z imienia, jak również pracownikom WZINR w Poznaniu.
Jeśli czujesz potrzebę pomocy, zajrzyj pod adres: http://www.wzinr.org.pl/o-nas-2/
Imiona uczestników Warsztatów w Owińskach zostały zmienione.