Wybory samorządowe za nami. Wygrał PiS, Platforma Obywatelska cieszy się z drugiego miejsca. Przełomu nie było. I w tej formie nie będzie. W przyszłym roku czekają nas wybory do Parlamentu Europejskiego wiosną i do Sejmu i Senatu jesienią. Jeśli przetrwa duopol PO-PiSu, u władzy pozostanie PiS. Nadchodzi jednak czas na co najmniej dwie nowe inicjatywy, które wiele mogą w tej układance zmienić
Dwa rzeczywiste sukcesy PO
Platformie Obywatelskiej w tych wyborach udały się niewątpliwie dwie rzeczy: zwycięstwo w pierwszej turze w Warszawie oraz dokończenie „konsumpcji przystawki”, czyli wchłaniania Nowoczesnej.
Zwycięstwo w Warszawie w pierwszej turze wydaje się spektakularne – na wynik powyżej 50% pewnie nawet zwolennicy PO nie liczyli. Przez większość kampanii Patryk Jaki z Rafałem Trzaskowskim toczył wyrównaną walkę. Jaki miał nawet dynamiczniejszą kampanię i (choć zabrzmi to jak herezja dla zwolenników opcji „wszystko byle nie PiS”) lepszy program, bardziej zgodny z oczekiwaniami i interesami warszawiaków, zwłaszcza w odniesieniu do kluczowych aspektów polityki miejskiej, w szczególności transportu. Splot kilku czynników umożliwił jednak Trzaskowskiemu zwycięstwo już w pierwszej turze. Wśród nich wymienić należy:
- Wpadki sztabu PiS, spośród których dwie miały realne znaczenie: nieprzemyślany spot o uchodźcach (co ciekawe, skrytykowany nie tylko przez mainstreamową opozycję ale nawet przez … narodowców, którym zapewne w założeniu miał się przypodobać) i późniejsze porównanie przez samego Jakiego tuż przed ciszą wyborczą wyborów samorządowych do Powstania Warszawskiego
- Przychylność mediów dla Trzaskowskiego, których poziom manipulacji w pewnych momentach przekraczał to co po pisowskiej stronie obserwujemy w telewizji publicznej czy prorządowych portalach. Przykładami były często absurdalne, ale „grzane” przez wiele dni zarzuty o:
– Brak zgody sanepidu dla JakiCafe (dementi ze strony Sanepidu, który wyjaśnił, że taka zgoda w ogóle nie jest tu potrzebna już nie znajdowało się na czołówkach)
– Wykorzystanie wizerunku działacza antysmogowego (w rzeczywistości zastosowano, zgodnie z prawem cytatu, wyrywek artykułu z portalu Nasze Miasto)
– Zestawianie rozsądnych propozycji programowych z histerycznymi atakami tzw. „aktywistów miejskich” (przykład: gdy Jaki zaprezentował pomysł budowy dużego parkingu w tzw. „Mordorze” – miejscu, gdzie niedobór miejsc parkingowych jest niewątpliwym problemem, nagłówek w portalu TVN Warszawa wyglądał tak: „Patryk Jaki chce budować wielki parking na Mordorze. „Absurdalne, nielogiczne„) - Wyraźna też była dysproporcja w reakcjach na megalomańskie propozycje. Zarówno Jaki jak i Trzaskowski przedstawili nierealne plany w zakresie rozbudowy metra. Gdy pierwszy Jaki zaproponował dwie nowe linie, spotkała go powszechna fala (w dużej mierze uzasadnionej) krytyki, że nie ma na to pieniędzy a sam kształt linii jest wątpliwy. Trzaskowski jednak dzień czy dwa dni później przelicytował Jakiego wizją trzech nowych linii metra – i już z taką krytyką (która byłaby równie uzasadniona) się nie spotkał
- Trafniejsza strategia social media u Trzaskowskiego, który skupił się na targetowaniu konkretnych grup odbiorców na Facebooku wobec opartej o Twittera strategii Jakiego. Ten wątek przekonująco analizował portal Polityka w Sieci: https://politykawsieci.pl/analiza-jak-trzaskowski-wygral-internety-w-21-dni/?v=9b7d173b068d
- Kwestia sądownictwa: PiS sobie niewątpliwie strzelił w stopę łamaniem konstytucji i zasad praworządności w kwestii usunięcia sędziów, a wydanie decyzji zabezpieczającej przez TSUE właśnie tuż przed wyborami na pewno pomogło PO a zaszkodziło PiS.
- Nastroje w Warszawie, która tradycyjnie pozostaje najbardziej skupiona na byciu anty-PiS
- Brak innych kandydatów, spośród których ktokolwiek mógł aspirować do roli lidera trzeciej siły (jaka by ona nie była: liberalna, lewicowa, konserwatywna…)
- Wysoki wynik Trzaskowskiego pociągnął także listy Platformy do Rady Warszawy (40 mandatów dla PO i przystawek na 60 możliwych) i rad dzielnic (wygrana we wszystkich dzielnicach poza Pragą-Północ). Nie zaszkodziła więc warszawskiej Platformie ani wizja kontynuacji pełnych afer rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz ani też brak jakiejkolwiek pozytywnej wizji miasta, a co gorsza nawet flirtowanie z lewicowymi „ruchami miejskimi”, co może oznaczać wizję dalszych utrudnień dla zmotoryzowanych mieszkańców. W Warszawie silniejsza okazała się wizja „cokolwiek, byle nie PiS” a tym najsilniejszym „czymkolwiek” wydał się mocno promowany Trzaskowski i PO.
Drugim niewątpliwym sukcesem PO jest dokończenie „konsumpcji przystawki”, czyli unicestwiania Nowoczesnej. Od powstania Nowoczesnej partia ta – dając wolnorynkową alternatywę wobec skompromitowanej PO – była główną bolączką Grzegorza Schetyny. PO przez wiele miesięcy próbowała Nowoczesną atakować lub wasalizować. Najpierw podbierając posłów, potem nawołując do zjednoczenia pod skrzydłami PO. Ten plan by się nie udał, gdyby nie samobójstwo samej Nowoczesnej: najpierw poparcie Rafała Trzaskowskiego przez Ryszarda Petru, a potem, po zmianie przywództwa, ratyfikacja takiej „koalicji” przez Radę Krajową na wniosek Katarzyny Lubnauer. Od tego czasu Nowoczesna była już powoli faktycznie, nawet jeśli nie formalnie, wcielana do PO (przebrandowionej dla niepoznaki na „Koalicję Obywatelską”). Dla Grzegorza Schetyny był to sprytny ruch nastawiony na eliminację partii, która była największym dla PO zagrożeniem. W „koalicji” Nowoczesna oczywiście straciła swoją podmiotowość. W Warszawie wprawdzie udało się wprowadzić Nowoczesnej pokaźną liczbę radnych (10 do rady miasta i ponad 30 do rad dzielnic), to jednak raczej osobisty sukces Sławomira Potapowicza, który w tym towarzystwie był politycznym wytrawnym graczem tworzącym sobie osobiste zaplecze. Potapowicz przed laty był wyrzucony z Platformy (żaden zarzut – było to w ramach czystki ludzi z otoczenia Pawła Piskorskiego dokonanej swego czasu przez Tuska), wiedział więc zapewne, że w sytuacji, w której Nowoczesna niechybnie jest wchłaniana przez PO jedyną szansą zapewnienia sobie przetrwania w tym tworze jest posiadanie takiego zaplecza – negocjował więc twardo i dlatego jego zaufani dostali biorące miejsca. Myli się jednak ten, kto wierzy, że tych 10 warszawskich czy 30 dzielnicowych radnych zapewni Nowoczesnej jakąkolwiek polityczną przyszłość. Po pierwsze dlatego, że już teraz są oni jedynie frakcją Platformy/Koalicji (niepotrzebne skreślić) Obywatelskiej. Frakcji, której nie łączy już żaden organizm polityczny czy zestaw poglądów a krąg towarzyski właśnie skupiony wokół osoby, której zawdzięczają mandat. Takich frakcji w warszawskiej Platformie było kilka, ot powstała jeszcze jedna. Po drugie: poza Warszawą mandaty osób należących do Nowoczesnej są już zupełnie rozsiane, z reguły pojedyncze w każdej radzie i bez większego znaczenia w większości samorządów. Po trzecie: kampania wyborcza, zapewne zgodnie z wolą Schetyny, sprawiła, że Nowoczesna przestała istnieć w świadomości społecznej jako samodzielna partia. Głównym powodem wyboru Nowoczesnej wcześniej był właśnie fakt, że powstała w kontrze wobec PO, za zasadzie kontrastu wolnościowych idei nowej partii przeciwstawionej bezideowemu partyjniactwu Platformy. Ten główny atut już nie istnieje a raz stracony nie może zaistnieć ponownie.
Grzegorz Schetyna już wie, że Katarzynę Lubnauer może na konferencjach prasowych stawiać w roli tzw. „paprotki” (podobnie jak Barbarę Nowacką, która za mgliste obietnice miejsc na listach w przyszłorocznych wyborach dała łatwo i bezboleśnie pogrzebać lewicową Inicjatywę Polską). Wiedzą też o tym działacze Nowoczesnej, a zwłaszcza jej posłowie. Ci, którzy w przyszłym roku będą chcieli się znaleźć na listach Platformy Obywatelskiej do Sejmu muszą się wręcz licytować na lojalność wobec Schetyny. I to może tłumaczy, dlaczego dziś niektórzy politycy Nowoczesnej (przypomnę: ta partia w założeniu miała być wolnorynkowa!) wraz z politykami PO chodzą na protesty w obronie związków zawodowych, bo Platforma uznała, że PRowo związkowców poprzeć się opłaca.
Co się Platformie nie udało i nie uda
Wyborów w kraju jednak Platformie wygrać się nie udało. Na poziomie sejmików wygrał PiS z poparciem 34%. Lista Platformy z przystawkami uzyskała ostatecznie 27% głosów, niecały procent więcej niż 4 lata temu bez „przystawek”. Warto więc zwrócić uwagę, że wchłonięcie Nowoczesnej choć pozwoliło wyeliminować konkurencję, nie przyniosło Platformie praktycznie żadnego bonusu jeśli chodzi o poparcie, a już tym bardziej trudno mówić o „premii za jedność”, na którą zwolennicy połączenia liczyli. PO miała w wyborach parlamentarnych 24% głosów, a w sumie z Nowoczesną – prawie 32%. PiS wygrał w 9 na 16 województw, a w co najmniej 6 będzie rządził. Ta liczba może się jeszcze zwiększyć, bo wynik w Sejmiku Dolnośląskim zależy od koalicji, a w kilku innych województwach PiS też nie składa broni przed uzyskaniem większości. Tymczasem po wyborach w 2014 PiS rządził jedynie na Podkarpaciu. W skali kraju PiS uzyskał 254 mandaty, PO z „przystawkami” 194 (poprzednio: PiS 171, PO 179). Podział na poszczególne okręgi wyborcze pokazuje jeszcze większą skalę zwycięstwa PiS. To pokazuje, że prognoza dla opozycji skupionej PO/KO w wyborach parlamentarnych jest fatalna. Należy przecież pamiętać, że w wyborach samorządowych PSL ma znacznie wyższe poparcie niż w krajowych, toteż nie ma co liczyć na siłę koalicjanta. I trudno się dziwić – dawno już przewidywałem, że koalicja skupiona wyłącznie na „anty-PiS” z PiSem nie wygra (por.: mój artykuł w XXIX numerze Liberte: https://liberte.pl/pisowski-anty-pis/ )
Platforma pociesza się, że wygrała w dużych miastach. Z tym też jest różnie. Faktycznie udało się im wygrać m.in. w Łodzi (tu PiS pomógł najbardziej grożąc Hannie Zdanowskiej pozbawieniem mandatu); Poznaniu, Białymstoku czy Lublinie. Ale w innych zaliczyli spektakularne klęski. W Szczecinie i Gdańsku kandydaci z PO nie przeszli do drugiej tury. W Katowicach w pierwszej turze wygrał kandydat popierany przez PiS. W Kielcach Artur Gierada popierany przez KO zajął… 4 miejsce (7% głosów!). W Opolu (gdzie w pierwszej turze zwyciężył niezależny) kandydatka PO dostała ledwie 10%. W Gorzowie Wielkopolskim kandydat PO/KO zdobył 8%, a w Zielonej Górze… 5,61%. Łatwo więc wykazać, że nawet stwierdzenie, iż PO wygrała w dużych miastach jest mocno na wyrost. Oczywiście, nie zawsze PO przegrywa tam z PiS – często z bezpartyjnymi czy innymi przedstawicielami opozycji (nikt nie ma wątpliwości, że prezydentem Gdańska zostanie ponownie Paweł Adamowicz a nie Kacper Płażyński). To pokazuje, że jest duże zapotrzebowanie na opozycję spoza PO właśnie, a strategia przyłączania wszystkiego i wszystkich do PO to poważny błąd strategiczny.
Co nam mówią wyniki Kukiza, Wolności i Bezpartyjnych Samorządowców
Kukiz’15 dostał ponad 5% do sejmików i… nie otrzymał ani jednego mandatu. Ma natomiast stu kilkudziesięciu radnych niższych szczebli, kilku wójtów i duże szanse na wygraną w drugiej turze wyborów na prezydenta Przemyśla. Wynik do Sejmików i brak mandatów musi być dla ruchu Kukiza dużym rozczarowaniem, z drugiej jednak strony nikt nie miał tu zapewne wysokich oczekiwań. Wielu wróżyło, że ruch ten zdobędzie śladowe poparcie, że nie ma struktur i że wybory samorządowe będą dla tego ruchu końcem. To się nie potwierdziło. Gdy patrzeć na 5% poparcia w najtrudniejszych dla tego typu organizacji wyborach samorządowych jako prognostyk na europejskie i parlamentarne, nie byli na straconej pozycji. Mimo to jasnym jest, że ruch ten szukać musi porozumienia z innymi podmiotami, a przeszkodą mogą być konflikty personalne.
Dość nieoczekiwanie w tych wyborach ruch Kukiza miał podobnie silnego konkurenta, którym okazali się Bezpartyjni Samorządowcy. Organizacja nieistniejąca w polityce ogólnopolskiej wystawiła listy, które przekroczyły próg wyborczy i nawet dostały mandaty w kilku województwach. Ciekawe, czy ten ostatni konkurent w wyborach krajowych nie będzie jednak kandydatem do współpracy w innych wyborach. Bezpartyjni to ruch samorządowy i trudno ocenić możliwość mobilizacji tego elektoratu w wyborach o skali ogólnopolskiej, jednak wpisuje się w trend poszukiwania alternatyw dla PO czy PiS.
Partia Wolność odniosła słaby wynik. Półtora procenta w wyborach do Sejmiku to efekt zdecydowanie poniżej możliwości, a podobnie słaby rezultat Janusza Korwin Mikke na prezydenta Warszawy zwolenników tej partii musiało zasmucić (realistycznie oczekiwali czegoś w przedziale 3-5%). To dla tej partii sygnał alarmowy, że aby przetrwać musi z jednej strony sprawić, by lider nie niweczył wysiłku jej członków nieprzemyślanymi wypowiedziami (te o Hitlerach, te o pedofilii, czy o kobietach). Ale przede wszystkim, że formuła partii skupionej wokół lidera się wyczerpuje, a by wolnościowe idee zaszczepić na żyznym gruncie potrzebna jest szersza współpraca. Trafnym ruchem Partii Wolność w tej kampanii okazała się natomiast współpraca z Piotrem Liroyem-Marcem. 16% i trzecie miejsce (przed kandydatem Koalicji Obywatelskiej!) w wyborach na prezydenta Kielc to wynik jaki z pewnością warto odnotować.
Już po wyborach do partii Wolność przeszedł poseł Jakub Kulesza (był wspólnym kandydatem Kukiz’15 i Wolności na prezydenta Lublina) – co oczywiście daje jej pewne nadzieje na wzmocnienie. Jednak bez konsolidacji sił wolnościowych nie zrealizują one swojego pełnego potencjału. Tymczasem pole dla siły wolnorynkowej jest spore. Elektorat oczekujący postulatów obniżki podatków czy deregulacji został osierocony po wchłonięciu Nowoczesnej, a nie kwapi się do poparcia którejś z obecnych partii tzw. „antysystemu”.
Lewica w rozkładzie
W kompletnej rozsypce jest lewica – ta do lewicowości się odwołująca wprost, bo oczywiście lewicowe postulaty gospodarcze już dawno przejął PiS i w dużej mierze PO. SLD zdobyło najwierniejszy, kilkuprocentowy elektorat, natomiast Razem i Zieloni uzyskali śladowe poparcie. Sukcesów nie odniosły też antysamochodowe „ruchy miejskie” – w Warszawie podzielone na Miasto Jest Nasze i Wygra Warszawa.
Diagnoza tej sytuacji jest dość jasna. Gospodarczy socjalizm stał się domeną PiS, który pozyskał już dawno praktycznie cały elektorat tradycyjnej lewicy: osób, które wolą żyć na koszt podatnika niż zarabiać na siebie. Liczne programy rozdawnictwa też zrobiły swoje, a szkodliwość tej polityki (skutkującej nieuchronnie podwyżkami podatków, a więc i długofalowo dramatycznie niższym rozwojem gospodarczym) nigdy nie była dla tego elektoratu łatwa do zrozumienia. PiS przez długi czas ideologię socjalizmu (którą nazywał „solidaryzmem”) promował równolegle z wartościami tradycyjnymi, ludowością i religią, konsekwentnie zaszczepiając taki socjalizm narodowo-konserwatywny. Gdy socjalne hasła („nie odbierzemy 500+”, „nie podwyższymy wieku emerytalnego”) przejęła jeszcze Platforma Obywatelska, dla innych nurtów socjalizmu nie zostało wiele miejsca. Różnica między PiS a Razem czy Zielonymi sprowadza się przecież do jednak niszowych (to nie znaczy, że nie ważnych) tematów światopoglądowych, a w nich system tradycyjny proponowany przez PiS trafia w polskich warunkach kulturowych na podatniejszy grunt. Razem raczej nie powtórzy już więc sukcesu (i dobrze, bo ideologiczny radykalizm socjalistyczny byłby skrajnie niebezpieczny i w niczym nie lepszy od PiS), a elektorat lewicowy wybierać będzie między bardziej tradycyjnym PiS a postępową PO (przy kurczącym się ledwie akcencie eseldowskiego sentymentu za PRL).
Czy na lewicy jest jakaś nadzieja? Nie jestem lewicowcem, więc nie powinno mnie to wiele przejmować, ale na pewno swoją szansę ma Robert Biedroń. Jego poglądy gospodarcze, choć dalekie od wolnorynkowego kapitalizmu, nie są jednak także socjalistycznym radykalizmem pokroju Razem czy PiS. Poglądy Biedronia mogą więc stać się atrakcyjne dla osób o liberalnym światopoglądzie i centrowych czy centrolewicowych przekonaniach gospodarczych. Dla zmęczonych kompletną bezideowością Platformy Obywatelskiej; tych, którzy chcą związków partnerskich czy legalnej marihuany ale niekoniecznie poparli by aberracje pokroju 75% podatku Zandberga. Czas po wyborach samorządowych to okres, który Biedroń na pewno będzie wykorzystywał na stworzenie swojego ruchu. Jest na fali – wskazana przez niego kandydatka na prezydenta Słupska łatwo wygrała w pierwszej turze. I jeśli to Biedroń stanie się hegemonem na lewicy to będzie to zła wiadomość dla Zandberga, Czarzastego i oczywiście dla Grzegorza Schetyny, ale całkiem dobra dla sił wolnościowych. Z taką lewicą bardziej wolnorynkowa siła polityczna nie będzie tworzyć nigdy jednej organizacji czy nawet stałej koalicji, ale będzie mogła prowadzić konstruktywny dialog w konkretnych sprawach.
Przyszłość
Wybory samorządowe potwierdziły więc, że Platforma vel Koalicja Obywatelska nie jest w stanie pokonać PiS w skali kraju i obrazu tego nie zmienia nawet jej warszawski sukces. Platforma to numer dwa w polskiej polityce. Teraz jednak pojawiają się dwie okazje do przetasowania na scenie politycznej. Ewidentnie są dwie strefy oczekujące na rewolucję: miejsce na siłę wolnorynkowo-wolnościową (której ja sam najbardziej oczekuję), oraz na wspomnianą wyżej w kontekście Biedronia centrolewicę (z którą się nie utożsamiam, ale wobec której jestem o wiele bardziej życzliwy niż wobec lewicy Zandberga i Czarzastego). Jeśli się zorganizują, jest szansa, że Platforma Obywatelska nie tylko straci zaszczytne drugie miejsce, ale się całkowicie rozpadnie. Oba te dwa nowe bloki, nieobciążone rządami PO-PSL będą mieć znacznie większe szanse, by zmienić sposób narracji w debacie publicznej – obecnie zdominowany przez przekaz PiS, do którego potem odnosi się PO. A to dopiero pozwoli pozbawić PiS władzy.