Biało-czerwone balkony, auta i sklepowe półki. Szaliki, flagi i koszulki na samochodowe lusterka. Billboardy na wieżowcach i skandowane reklamy w radiu. Bułki z wzorem piłki. Jest jakakolwiek możliwość żeby przegapić trwający Mundial?
Czy – co ciekawe – w ogóle godzi się tym mianem określić jakąkolwiek inną światowej skali imprezę sportową? „Mundial” (hiszp.) skleił się z mundialem futbolowym trwale i nierozerwalnie.
A teraz na dłuższy czas zawładnął zwyczajami i nastrojem niejednego z nas.
Szczęśliwie może, że nie snem (co na przykład dało się we znaki podczas ostatnich Olimpiad), choć przecież trudno całkowicie wykluczyć bezsenność spowodowaną kiepskimi wynikami upatrzonych faworytów.
Lajfstajlowe blogerki (i blogerzy) z zaangażowaniem tworzą dla nie-kibiców poradniki pod wszelkimi wariacjami tytułu „Jak przetrwać mundial”. Wyłania się z nich obraz męskiej głowy rodziny, rozpartej na sofie ze skaju, z orzeszkami i piwem w ręku, z bojowym rysem biało-czerwonych kredek na twarzy, której piękniejsza połowa – korzystając z aktu koncentracji jakże niepodzielnej męskiej uwagi – w tym samym czasie wymienia twardy gospodarski grosz na obuwie, odzież bądź luksusowe usługi. Alternatywnie, w roli bohatera ujawnia się połowa żeńska, w pośpiechu pokrywająca elementarne luki w znajomości zasad gry, historii rozgrywek i składów drużyn, w oczekiwaniu na swego życiowego partnera, który w towarzystwie oddanych mu kolegów z dumą taszczy do zajmowanego lokum iluśtamcalowy, zupełnie nowy i gotowy do odbioru sprzęt typu smart.
Przez media społecznościowe – ku rechotliwej radosze obytych znawców tematu – przewalają się memy ilustrujące niezmienną i kompletną kobiecą ignorancję w zakresie „spalonego”. Mocne lajki i równie wyraziste dislajki zgarniają ustanawiane dla obu plemion na czas rozgrywek regulaminy domowych zachowań, w których strona męska definitywnie zakazuje zadawania pytania „Którzy to nasi?”, a w ramach wzajemności strona żeńska rzuca uszczypliwie: „Wiem gdzie jest pole karne. A ty wiesz gdzie jest punkt G?”. Tymczasem poczytne media skwapliwie i ochoczo dokumentują na sportowych trybunach rywalizację nieoficjalną: na biusty i pośladki Wives and Girlfiends boiskowych gladiatorów.
Pół biedy. Mundialowe macki penetrują przecież głębiej.
Monter kablówki jest zadziwiony, że zamawiam sam Internet, bez telewizji, a przecież właśnie trwają mistrzostwa. Sprzedawca w sklepie bezceremonialnie i ze złością przerzuca kupowany towar, bo przecież nasi już grają, a on może liczyć jedynie na relację ustawionych w ogonku klientów. Zespół projektowy, rozemocjonowany wynikami, połowę czasu kluczowego zebrania poświęca analizie trenerskiej strategii na kolejne spotkanie meczowe. Fryzjer zastyga odwrócony z niedociętym pasmem włosów przy nożyczkach, bo właśnie idzie jakaś obiecująca akcja. Kolega odwołuje popołudniowe spotkanie, wściekły, że mecz jednak przegrany.
Chmurni, bojowo nastawieni biało-czerwoni chłopcy, srożą się na nas z po sufit oklejonych drzwi dyskontu, zapewniając o swej gotowości do walki aż po zwycięstwo. Stwardniałe rysy twarzy odzwierciedlają mozół rozpracowania taktyki przeciwnika. Kanciaste łydki dają gwarancję wytrwałych pogoni, skutecznych zwodów i celnych strzałów. Zewsząd sterczą patriotyczne husarskie i orle skrzydła, napierające z całą mocą w onych obcych – czarnych, metyskich i żółtych, z którymi bój przyszło nam toczyć – jak zawsze – „o wszystko”. W ramach swoistego rewanżu chyba, znów publicznie wywlekane są porażająco wstydliwe historie kadry narodowej w rodzaju „cztery-zejro”, „rezerwejro”. Przywoływane jej wystawne zgrupowania, modowe ekstrawagancje i towarzyskie ekscesy. Nawałka nawala a „cieniasów” zmieniają „cionki”.
Zabawne? Wszyscy, którzy do tej pory sądzili, że futbol to zabawa, powinni się ocknąć.
Jak pisze Marek Migalski, „imprezy w rodzaju Mistrzostw Świata w piłce nożnej (…) wzmacniają, a nie osłabiają, nacjonalizmy, przygotowują mężczyzn do poświęcenia się za ojczyznę. Całym populacjom pozwalają na wyrażenie, choć wcale nie wyładowanie, swoich szowinistycznych upodobań”. „Mundial” jaki obserwujemy, w swej istocie jest nie tyle światowy, ile między-narodowy.
Zresztą nie tylko politolodzy, ale filozofowie i etycy pochylają się nad tematem, akcentując daleko mniej atrakcyjne niż czysta rozrywka aspekty piłki nożnej, jak i sportu w ogóle: rasizm (rozumiany jako rozważanie odmiennych predyspozycji, wynikających z odmiennej budowy ciała u sportowców należących do różnych grup ludzkich) i dyskryminację płci. Stanisław Judycki zauważa, że, „gdyby sport został wymyślony przez kobiety, a nie przez mężczyzn, co faktycznie miało miejsce, to inne czynności i umiejętności uważane byłyby za sport, a więc nie siła, wytrzymałość czy nawet brutalność byłby cechami godnymi prawdziwego sportowca, lecz gracja, zręczność, lekkość”.
Jak zatem przetrwać Mundial?
Zaiste, nie jest to proste, kiedy chce się podjąć próbę nieulegania dominującej i wszechobecnej przecież narracji. Jak w osiedlowym dyskoncie, gdzie obok bułki „codziennej” specjalna półka na te cztery tygodnie zarezerwowana jest dla bułki „futbolowej”, tak i w naszych domach ta postać kultury, ze swą niekoniecznie już ludyczną funkcją, ma swoje wygrzane i wysiedziane miejsce. To przecież oczywiste, jak sekwencja wiadomości – sport – pogoda.
Myślę o społecznym eksperymencie, w którym w miejsce regularnych komunikatów o rozgrywkach lig wszelakich relacjonowano by fluktuacje cen pieczywa, czy pozostałych pozycji podstawowego koszyka zakupowego. „W popołudniowych rozgrywkach Aldi pewnie pokonał konkurentów, osiągając sprzedaż bagietki o 7% wyższą od następnego w zestawieniu Dino. Jednak w tabeli cen od ponad 3 tygodni prowadzi Stokrotka, ze bagietką w średniomiesięcznej cenie 1,29 zł”. Albo: „Za nami emocjonujący tydzień zmagań cen masła z barierą 5 zł za 200 g. Spodziewający się szybkich spadków zostali rozczarowani. Czy kolejna faza gry rynkowej przyniesie w tym zakresie istotne zmiany? Przekonamy się po nadchodzących wynikach eksportu mleka w proszku do Chin.”
A wtedy Mundial mógłby już być jak bułka z masłem.