Podczas gdy w innych krajach świata dyskusja o zaniedbaniach Kościoła doby pontyfikatu Jana Pawła II w sprawie walki z pedofilią duchownych w zasadzie już się przetoczyła, a ocena została dokonana, w Polsce jesteśmy dopiero u progu rozmowy na ten temat.
Życiorys i osiągnięcia Wojtyły stanowią w naszym kraju jeden z największych (i dość nielicznych) powodów do dumy dla wielu ludzi. Nawet jeśli niekiedy jakieś odpryski światowej dyskusji na temat JPII do nas docierały, to sygnały o szybkim upowszechnianiu się tam niepochlebnych ocen pontyfikatu kazały statystycznemu Polakowi szczelnie zatykać uszy. I liczyć – nie wiadomo, na co – na to, że ta debata Polskę ominie? Że możemy ją po prostu zignorować i utworzyć w Polsce enklawę pozytywnych ocen pontyfikatu? Raz jeszcze żalić się, że świat Polski i Polaków nie rozumie, albo wręcz na nas dybie i chce znów wyrwać nam z rąk najcenniejszy element naszej tożsamości i pozytywnego mitu narodowego? Debata o Jedwabnym pozbawiła Polaków wizerunku niewinnej ofiary Hitlera. Debata o pedofilii księży w drugiej połowie XX w. wydrze nam narodowy symbol i sponiewiera polską opowieść o końcu „zimnej wojny”?
Jest w tym dużo histerii, ale i ukrytych celów i instrumentalizacji. I to po obu stronach tego (na razie) mocno nierównego starcia o dalszy kształt narracji o pamięci JPII. Starcie jest mocno nierówne, bo nawet jeśli od 2005 r. zaszła już spora zmiana pokoleniowa, a najmłodsi Polacy z reguły nie czują emocjonalnych więzi z postacią Karola Wojtyły (to logiczne: ja – rocznik 1979 – nie czuję najmniejszych więzi emocjonalnych z postacią Józefa Piłsudskiego, a przecież był to wielki Polak), to jednak najnowsze badania nadal pokazują wyraźną przewagę po stronie tych, którzy – nawet kosztem przymykania oczu i zatykania uszu – chcą trwać w micie Karola Wojtyły jako postaci nieomylnej, krystalicznie dobrej i jednoznacznie świętej. Ta mitologizacja jest dla nich nawet pożądana, bo mity („przedmurze chrześcijaństwa”, „Chrystus narodów”, „ zawsze szlachetna i niewinna ofiara agresji innych państw”, „rycerscy żołnierze wyklęci”) są w Polsce lubiane, a ich kwestionowanie z zewnątrz wręcz sprawia Polakom przyjemność.
Strona obrońców czci Karola Wojtyły instrumentalizuje papieża w sposób nader oczywisty. W fałszywą nutę uderza już samo ubolewanie nad tym, że oto pozbawia się Polaków symbolu jednoczącego naród. Nad tym rzekomym rozkładem jedności narodowej spowodowanej zarzutami pod adresem JPII często ronią krokodyle łzy ci sami ludzie, którzy na co dzień z satysfakcją konsumują materiały TVP brutalnie mieszające z błotem połowę narodu, która ośmiela się nie popierać rządu; którzy klaszczą, gdy politycy partii władzy sugerują odbieranie połowie narodu obywatelstwa, zarzucają jej zdradę, wynarodowienie i marzą o „oczyszczeniu” z niej kraju. Dają upust niesłychanej nienawiści wobec innych Polaków, z którymi rzekomo chcą tworzyć „jedność” i nie reflektują się nawet po doprowadzeniu do samobójczej śmierci nastoletniego syna znienawidzonej polityczki opozycji.
Oczywiście instrumentalizacja „obrony papieża” dla celów kampanii wyborczej partii władzy jest jeszcze bardziej czytelna. Ci sami ludzie, którzy po wielokroć prześwietlali życiorysy swoich oponentów i krytyków, wyciągali najróżniejsze „brudy”, często je wyolbrzymiając lub przypisując oponentom winy ich przodków czy krewnych, nagle z rezygnacji z ich przecież sztandarowego „dążenia do nawet bolesnej prawdy” – w sprawie przeszłości kardynała Wojtyły – czynią ultymatywny test polskości i patriotyzmu. „Prawdziwi Polacy” różnie się w przeszłości definiowali. Kiedyś musieli być katolikami i najlepiej równocześnie także antysemitami. Potem przeciwnikami integracji europejskiej. Dzisiaj muszą być zwolennikami konserwacji mitu i częściowo fałszywej legendy o papieżu. To odwrotność podejścia zaprezentowanego przez tych ludzi wobec Lecha Wałęsy, drugiego globalnie największego Polaka drugiej połowy XX w. Na usta ciśnie się, retoryczne pytanie: skąd ta różnica?
Druga strona łatwo może ulec frustracji wobec takiego postawienia sprawy. Krytykom papieża wydawało się może (jakże naiwnie!), że materialna, obiektywna i udokumentowana prawda nie ma polityczno-ideologicznych barw, że powinna być zbadana, ukazana i przyjęta jako fakty przez wszystkich. Ale każdy, kto tak myślał, chyba przeoczył losy „badania katastrofy smoleńskiej” w naszym kraju po 2010 r. Fakty nie są kluczowe, gdy na horyzoncie lśnić poczyna „polityczne złoto” prawicy.
Krytycy Kościoła są w Polsce coraz bardziej sfrustrowani. Niby polskie społeczeństwo bije rekordy tempa laicyzacji, lecz towarzyszy temu równie rekordowy proces klerykalizacji sfer rządowych. Czy Polska rzeczywiście musi być nadal najbardziej katolickim krajem w Europie? Czy musi pozostać jedynym krajem na kontynencie z w zasadzie całkowitym zakazem aborcji? Czy będzie ostatnim bez instytucji związków partnerskich dla osób LGBT? Czy będzie jedynym, w którym instytucje są niezainteresowane rozliczeniem duchownych za skandale pedofilskie?
Polscy biskupi, zrezygnowani i skuleni w sobie, już poczynali – oczywiście na dyktat Watykanu – szykować się do otwarcia archiwów i rozliczenia się z tych przestępstw wzorem innych krajów cywilizowanego świata. Ze wszystkimi konsekwencjami. Aż dostrzegli, że na stole jest niewypowiedziana wprost, ale czytelna oferta rządu kontrolującego w pełni prokuraturę, aby pomóc im przetrwać nawałnicę, większość afer zataić, ukryć i przemilczeć. Wtedy ich postawa się zmieniła i obecnie nikt z Episkopatu nie sugeruje rozwiązać sporu o papieża poprzez pełne otwarcie teczek i oddanie ich pod nadzór prac niezależnej od Kościoła komisji.
Zwolennicy Polski laickiej i progresywnej wiedzą, że jej „status specjalny”, mimo galopującej laicyzacji może jeszcze długo się utrzymać, i ma to swoje źródło w legendzie Jana Pawła II. Jest tutaj pewien zakres instrumentalizacji i cel dodatkowy w tym, aby wykonać kolejnych krok w procesie pozbawiania Kościoła siły społecznej, a zwłaszcza politycznej. Uderzenie w papieża – fundament katolickości polskiej – jest chyba konieczne, aby liberalne reformy społeczne wreszcie stały się powszechnym konsensusem, aby liberalizacji aborcji lub związków partnerskich nie popierało 50-60, a 80-90% ludzi i by to w końcu zostało po prostu wymuszone na wiecznie konserwatywnych polskich politykach wszystkich niemal partii. Także temu służy mówienie o cieniach życiorysu Wojtyły. To nie tylko walka o wizję przeszłości (boleśnie prawdziwą czy cukierkowo zafałszowaną), to istotny element walki o przyszłe prawa Polek, Polaków i osób polskich do swobodnego kształtowania ich prywatnego i intymnego życia.
Na dłuższą metę papież nie utrzyma się na pomnikach. O tym zdecyduje zmiana pokoleniowa, a tutaj prawica jest na przegranej pozycji. Jednak wydarcie jej mitu JPII z rąk nie będzie łatwiejsze niż wydarcie strzelby z rąk Charltona Hestona. Raczej będzie trudniejsze. Ale nastąpi.
Autor zdjęcia: Grant Whitty