Zanosi się na to, że rok 2021 będzie kolejnym, który przyniesie rosnącą liczbę książek polskich autorów i autorek na temat kryzysu klimatyczno-ekologicznego. Tytuły, które są już w zapowiedziach, i te, które dopiero się w nich pojawią, będą jednak musiały poradzić sobie z bardzo wysoko zawieszoną poprzeczką, bo oto początkiem roku wyszła chyba najlepsza dotąd polska książka tego nurtu: Początek końca? Rozmowy o lodzie i zmianie klimatu Julity Mańczak i Jakuba Małeckiego.
Siła książki tkwi nie tylko w jej solidnej naukowej i faktograficznej podbudowie. Z treścią synergicznie współdziała forma, na którą składa się oprawa graficzna (piękne zdjęcia Arktyki, ale też mapki, ryciny, itp.) a przede wszystkim – zgodnie z podtytułem – seria przeplatających się rozmów, głównie między Mańczak i Małeckim, ale także m.in. z autorką Książki o wodzie i współautorką Nauki o klimacie Aleksandrą Kardaś. I jest to forma świetna, robiąca dużo więcej, niż tylko uatrakcyjniająca książkę czytelniczo, bo także wpasowująca się w jej przesłanie.
Jedną z myśli książki jest mianowicie to, że – zgodnie ze znaną tezą Olgi Tokarczuk – potrzebujemy nowej drogi komunikacji, nowego rozumienia świata, nowych rodzajów opowieści, by zdać sobie sprawę z naszego położenia i wytyczyć drogę odnalezienia się w nim. Sposób, w jaki Mańczak i Małecki dyskutują ze sobą oraz z zaproszonymi rozmówcami, stanowi świetną ilustrację sposobu, w jaki takie nowe podejście do opowiadania sobie świata można znaleźć – i zrealizować. Innym sposobem jest osobisty ton: książka jest najmocniejsza tam, gdzie słyszymy głosy autentycznego ludzkiego przeżywania. Przykładem jest Małecki, glacjolog regularnie goszczący na arktycznym archipelagu Svalbard, dzielący się w książce swoimi doświadczeniami w badaniu lodowców oraz ich wzajemnej relacji z ludźmi. Właśnie: kolejnym sposobem jest nieprzepraszanie za dobrze dobraną dozę antropomorfizacji, której przejawem jest choćby traktowanie lodowców jako bytów godnych zwracania się po imieniu. Już od pewnego czasu twierdzę, że „nie jest grzechem zobaczyć w świecie przyrody odbicie nas samych”, a rozważna antropomorfizacja – która wcale nie musi być antropocentryczna – pozwala przebić się przez sztuczną barierę człowiek-przyroda, wzniesioną przez kartezjańskie postrzeganie żywego świata jako nieczującej maszyny.
Z rozmów wyłania się obraz lodowców jako nie tylko czynników kluczowych dla klimatu i ekosystemu, ale też klimatów i ekosystemów samych w sobie, tak naprawdę własnych światów rządzących się swoimi prawami, a nawet mających szczególną faunę i florę. Na obrzeżach cywilizacji, tam, gdzie jej przyczółki ścierają się z odwiecznymi żywiołami, skalę wyzwolonych sił widać z unikalnej – w pewnym sensie prawdziwszej – perspektywy. Wraz z Mańczak i Małeckim obserwujemy, jak życie funkcjonuje w skali czasu innej, niż nasza, próbujemy ogarnąć fakt, że to tam właśnie, w dalekich od wygodnych miast regionach polarnych toczy się rozgrywka o stabilność warunków do życia na całej planecie, rozważamy, jak w ramach jednego organizmu, jakim jest Ziemia, wszystkie nasze działania są ze sobą połączone, zastanawiamy się nad zredefiniowaniem luksusu i wygody, obnażamy negacjonistyczne przekłamania, mierzymy się z ludzkim uporem, by przyroda dopasowała się do nas i specjalizacją współczesnej cywilizacji w rozpraszaniu naszej uwagi, konstatujemy, że bez zmiany w mentalności nie przywrócimy planety do znanego nam dotąd stanu – ale i nabieramy przekonania, że zrozumienie przyrody może być nowym początkiem, a każda i każdy z nas ma rolę do odegrania.
Wartość książki tkwi także w kontrowersyjności niektórych z jej tez – kontrowersyjności, która ujawnia milczące założenia i dominujące narracje. W kilku recenzjach pojawia się otóż krytyka jednej z zawartych w książce rozmów. Wypowiedzi Piotra Pustelnika – znanego himalaisty (czy też „glacjonauty”) – o lokalnych społecznościach, jakie przyszło mu napotkać podczas swoich wypraw, nie przyjęła dobrze ani Renata Lis w Dwutygodniku, ani Kamila Dzika-Jurek w Polityce, oskarżając Pustelnika kolejno o „sarkanie białego człowieka, który uważa się za pępek świata” i o „ton… białego człowieka, który myśli, że ma prawo dzielić ziemię jak swój tort”. Usłyszawszy to jeszcze przed lekturą książki założyłem, że Pustelnik musiał ostro pojechać po bandzie. Gromadzona od setek i tysięcy lat przez lokalne kultury wiedza o miejscu człowieka w ekosystemach jest moim zdaniem zasobem bezcennym, bez którego będzie nam nieskończenie trudniej ogarnąć się w świecie antropocenu – ale wiem też, że przedstawicielom Zachodu (nawet takiego bieda-Zachodu, do jakiego rościć może sobie prawo Polka/Polak) o rdzennych społecznościach niełatwo mówić bez popadnięcia w niepożądane skrajności.
Tymczasem (o czym przekonałem się czytając cały wywiad) relacjonując swoje wyprawy w miejsca wciąż jeszcze oferujące skrajnie intensywne przeżycia istnienia pośród przyrody – czyli najwyższe szczyty świata – Pustelnik wychodzi od postawy szacunku dla innych, niż zachodnie, sposobów budowania więzi między człowiekiem i jego otoczeniem, by podumać nad przemijającą postacią świata oraz dać czytelnikom książki do zrozumienia, że ich domyślny styl życia nie jest jedynym, jaki można prowadzić na planecie Ziemia.
Kontrastując to z recenzjami, zadałem sobie pytanie, skąd bierze się tendencja, by rzucać wobec innych oskarżenia o to, czego samemu jest się tak naprawdę winnym: czyli o wynoszenie zachodniej kultury i cywilizacji ponad inne. Potępianie Pustelnika za podejście godne ponoć „białego człowieka” wykorzystuje język rasistowski do nazywania zjawiska, które z rasą nie ma obecnie nic wspólnego: model cywilizacji konsumpcyjnej jest już dziś ideologią nieznającą granic, a jego krytyką – jak i wychwalaniem – zajmują się ludzie o najprzeróżniejszym pochodzeniu, wyglądzie i statusie. Pustelnik być może mógł sformułować swoje wypowiedzi nieco ostrożniej, by nie ułatwiać krytykom zadania, ale dzięki reakcjom na ten wywiad można zobaczyć po raz kolejny, jak często za głośno afirmowaną troską o dobrostan „autochtonów” (co w niektórych ustach brzmi jak „dzikusów”) kryje się przekonanie, że rdzenne kultury nie mają globalnej ludzkości nic do zaoferowania i powinny czym prędzej się zwesternizować, zostawiając po sobie co najwyżej wzmianki w relacjach etnografów.
Dochodzimy tu do szerszego problemu, czyli sposobu, w jaki dominująca cywilizacja opowiada siebie światu i samej sobie. Czy nagminne zestawianie najgorszych aspektów rdzennych kultur z najlepszymi aspektami cywilizacji zachodniej jest skutkiem błogiej nieświadomości? Maskowania poczucia winy? Czegoś jeszcze innego? Odpowiedź w każdym konkretnym przypadku może być odmienna. Na pewno jednak, bez względu na przyczynę, zestawianie takie jest dowodem przywileju, jaki daje (faktyczna lub deklarowana) przynależność do cywilizacji aktualnie dominującej, która arogancko zakłada, że może sobie pozwolić na przyklaskiwanie zapaści kulturowej różnorodności. I potwierdzeniem, jak ważne jest krytykowanie tej cywilizacji od wewnątrz – tym bardziej, im szybciej tracimy punkty widzenia wobec niej zewnętrzne.
Naiwnym może wydawać się przekonanie, że pochód cywilizacji zachodniej przez świat wynika li tylko z jej obiektywnej przewagi i wartości, gdy tymczasem w wielu przypadkach bierze się także – a może przede wszystkim – z wpisanego w logikę systemu niszczenia alternatyw, z brutalnej siły tkwiącej w uproszczonej wizji świata, ze stygmatyzacji odmienności, z kneblowania innych narracji, z grania na instynktach i uzależnieniach, z naskórkowej acz kuszącej atrakcyjności. Wbrew tej naiwności jest zatem przekonaniem groźnym, bo za jego pomocą dominująca cywilizacyjna monokultura zwalcza krytykę i konkurencję. Jeśli ktoś jest tu winny „białoczłowiekizmu”, to nie – a przynajmniej nie wyłącznie – Piotr Pustelnik.
W ostatnim rozdziale Mańczak wypowiada słowa, które moim zdaniem oddają istotę dramatu współczesnej cywilizacji techno-konsumpcyjnej: „Otoczyliśmy się szańcem z betonu i szkła, co wpływa na fałszywe poczucie niezależności od świata natury”. Ja dodałbym od siebie, że ów betonowo-szklany (a także cyfrowo-ekranowy) szaniec przynosi zarazem fałszywe poczucie wyższości. A przecież żadna inna kultura ani cywilizacja w dziejach nie zdołała zagrozić istnieniu planety Ziemia w postaci takiej, jaką znamy – i dzięki której sami w ogóle istniejemy.
Jak mogą wyglądać konsekwencje upartego trwania w fałszu? To temat książki jako całości, ale pod sam koniec Mańczak i Małecki poświęcają im fragment zatytułowany „Co może się stać, jeśli nie spowolnimy ocieplenia klimatu? Jedna z wersji naszej przyszłości”, gdzie kreślą scenariusz na kilka najbliższych dekad, oparty o utrzymanie się dotychczasowych trendów. Mógłby ów scenariusz być jednym z najmocniejszych punktów książki. Niestety nie jest.
Problem tkwi nie w treści – zawartym tu rozważaniom trudno zarzucić coś od strony naukowej – ile w formie. W książce, która z takim powodzeniem sięga po skuteczne metody dzielenia się z czytelnikami swoim przesłaniem, scenariusz ten jest rezerwatem (by nie rzec skansenem) utrzymanego w publicystycznym tonie infodump, czyli znanego z kiepskich powieści czy filmów chwytu polegającego na zarzucaniu odbiorcy masą informacji budujących świat przedstawiony. Przemykają oto daty i nazwy państw, przewija się parę znanych i nieznanych osób (Greta Thunberg, pani Janina), ekstremalne zjawiska atakują, wojny wybuchają, gospodarki podupadają, ale brak całej tej narracji jakiejś głębi, emocjonalnego trzeciego wymiaru, który jest przecież ewidentny w wielu innych miejscach książki. Można śmiało sobie wyobrazić, jak ów scenariusz wyświetla się w postaci wiadomości telewizyjnych w czyichś czterech ścianach, wywołuje ochy i achy, a potem schodzi na dalszy plan, bo trzeba obejrzeć nowy sezon ulubionego serialu albo odbębnić spotkanie w firmie na Zoomie. Wszystko przecież i tak dzieje się po drugiej stronie ekranu.
Nowe rodzaje opowieści, których potrzebujemy, by zrozumieć istotę naszej sytuacji i stawić jej czoła, czekają gdzieś na skrzyżowaniu sił i zjawisk, które nauczyliśmy się rozdzielać intelektem, choć przetrwanie naszego ciała zależy od natury ich połączenia. Książka Mańczak i Małeckiego przybliża nas do zrozumienia na nowo wartości tego połączenia i w tym sensie może być – wbrew tytułowi – początkiem początku.
Julita Mańczak, Jakub Małecki. Początek końca? Rozmowy o lodzie i zmianie klimatu. Znak 2021.
__________
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest do nabycia w SKLEPIE LIBERTÉ! oraz księgarniach internetowych.
Autor zdjęcia: Annie Spratt
