Miał być nowy ład, potem polski ład, a wyszedł wielki bajzel. Zaskoczenia w sumie nie było, PiS to polska wersja króla Midasa – czego się nie tknie, w ruinę obróci. Bez wyjątku, bo choć rzadko się PiS-owi zdarza zrobić coś dobrego (przypadkiem i niechcący, ale jednak), to takie pojedyncze pomysły były – spaprali koncertowo wszystkie.
Ale od początku…
…od początku Polski Ład promowano jako rewolucję w podatkach i zmianę całego systemu podatkowego. Rewolucja była październikowa, tak dosłownie, jak i w przenośni. Data 1 października pasuje tu jak żadna inna. Nieprzypadkowa zapewne była i sama nazwa – czego by o PiS nie mówić w propagandzie są wybitni. Nazwa nośna i chwytna, jak się okazało nieprzypadkowo kojarząca się z Nową Ekonomiczną Polityką Lenina czy już bardziej wprost z New Deal Franklina Roosevelta. O ile ten pierwszy stanowił delikatny postęp u twardogłowych komunistów, o tyle New Deal nie tylko wydłużył amerykański kryzys lat 20-tych, ale i trwale zniszczył to, co nazywano amerykańskim snem. Tych podobieństw jest zresztą więcej, Roosevelt czterokrotnie został prezydentem USA jako jedyny depcząc zwyczajowy limit dwóch kadencji. Wszyscy poprzednicy to szanowali, on uznał, że nie będzie, skoro literalnego zakazu w konstytucji nie ma. Brzmi znajomo? Amerykanie potem zmienili konstytucję. PiS nie musi, i tak ją oleje.
Polski system podatkowy w dotychczasowej formie pozostawał niezmienny od lat 90-tych. Zmieniano stawki, zmieniano progi, ale nie zmieniano jego zasadniczej konstrukcji. Konstrukcji skomplikowanej i powodującej, że najmniej opłacalnym była praca na umowie o pracę. W zasadzie jedyną próbę kompleksowego zajęcia się tym tematem podjął rząd Buzka z Leszkiem Balcerowiczem w składzie. Zaproponowano wtedy diametralne zmiany z podatkach dochodowych CIT i PIT, wprowadzając liniową stawkę podatkową. Z VAT i CIT się udało, ustawę dotyczącą podatku od osób fizycznych zawetował Aleksander Kwaśniewski, pozbawiając Polaków szansy na jakkolwiek sprawiedliwe podatki. Jakkolwiek, bo podatek liniowy też nie jest sprawiedliwy, taki byłby tylko podatek pogłówny – praktycznie niemożliwy do wprowadzenia. Czym, jeśli nie kradzieżą, jest jednak progresywna stawka podatkowa? Jakie prawo trzymania złodziei w więzieniach ma państwo pobierający taki podatek? Ówczesny prezydent uznał inaczej i postawił się po stronie socjalistycznego prześladowania ludzi sukcesu. Mały hołd należy się także Zycie Gilowskiej, która doprowadziła do likwidacji 40-procentowego progu podatkowego czy obniżenia klina podatkowego.
Wśród istniejących rozwiązań przyjąć można cztery typy opodatkowania dochodów:
- Pogłówny – najstarszy system, opodatkowuje się nie dochody, co niejako samo życie człowieka bez względu na uzyskiwane dochody. Skoro każdy żyje w danym kraju i ma takie same możliwości korzystania z usług państwa, to powinien w takim samym stopniu składać się na jego utrzymanie.
- Liniowy – jednolita stawka procentowa od dochodu niezależnie od jego wysokości. Przy czym stały jest jedynie procent, zarabiający więcej wciąż płaci więcej niż zarabiający mniej.
- Progresywny – stawka procentowa podatku rośnie wraz ze wzrostem dochodu, zatem zarabiający więcej płaci nie tylko więcej z racji wyższych dochodów, ale jeszcze więcej wraz ze wzrostem dochodu.
- Degresywny – niejako przeciwieństwo podatku progresywnego, gdzie stawka maleje wraz ze wzrostem dochodów. Zarabiający więcej wciąż płacą więcej podatku niż zarabiający mniej, ale państwo uznaje, że skoro płacą już tak dużo w bezwzględnych kwotach, to można pobierać mniejszą stawkę powyżej pewnego dochodu.
Niezależnie od filozoficznej dyskusji o tym, czym jest sprawiedliwość społeczna, podstawowym założeniem systemu podatkowego powinno być równe opodatkowanie dochodów niezależnie od źródła pochodzenia czy formy zatrudnienia. Dotychczasowy system bardzo wysoko opodatkowywał dochody z pracy i relatywnie łagodnie obchodził się z podmiotami prawnymi, szczególnie tymi o wyższych dochodach. Obok tego, co nazywamy podatkiem dochodowym, w Polsce płacimy też ubezpieczenie zdrowotne, składkę emerytalną i składki społeczne. W praktyce są to podatki. W zamian otrzymujemy służbę zdrowia, z której i tak nie możemy skorzystać, gdy jest potrzebna oraz w największym stopniu absolutnie nic niewartą obietnicę emerytury z ZUS.
Do roku 2021 obliczanie podatków w podstawowym systemie wyglądało następująco:
- Umowa o pracę i umowa zlecenie: Pensja brutto – kwota wolna – składki ZUS (do 30-krotności)— składka NFZ – podatek dochodowy (17/32) +7,75% składki NFZ odliczanej od podatku = pensja netto.
- Umowa o dzieło: Kwota brutto – podatek dochodowy = kwota netto
- Działalność gospodarcza: kwota netto z faktury – ryczałtowa składka ZUS – podatek dochodowy
Podane wyżej przykłady to tylko podstawowy system. Więcej zamieszania było z umowami zlecenia, które częściowo podlegały składkom ZUS, a częściowo nie. Istniało też wiele stawek ryczałtowych dla firm czy karta podatkowa. Koniec końców dochodziło do sytuacji gdzie małe jednoosobowe firemki typu ślusarz ledwie zarabiały na ZUS, a duże i dochodowe działalności płaciły podatki w relatywnie znikomej wysokości, dodatkowo mogąc wliczyć sobie w koszty wiele czysto prywatnych wydatków. W praktyce najgorszą i najbardziej nieopłacalną dla pracownika forma zatrudnienia była (i wciąż jest) umowa o pracę.
Ryczałtowa składka ZUS dla przedsiębiorcy przy stawce procentowej dla pracownika powodowała, że jednej i drugiej stronie opłacało się zatrudnienie na czarno. W tym momencie pracodawca płacił już tylko 19% podatku dochodowego, podczas gdy pracownik musiał zapłacić 17% dochodowego, ale dodatkowo wszystkie składki ZUS – w praktyce ok 1/3 wynagrodzenia brutto. Do tego jeszcze doliczmy tzw. klin podatkowy czyli ukrywane przed obywatelami dodatkowe składki po stronie pracodawcy – ok 15% wynagrodzenia. Pensja brutto jest bowiem tylko matematyczną podstawą obliczeń podatkowych, której nie widzi na koncie ani pracownik ani pracodawca. Równocześnie mieliśmy rozkwit jednoosobowych działalności gospodarcychj, które to osoby były zwykłymi pracownikami, jednak bardziej się to obu stronom opłacało niż normalne zatrudnienie.
W mędzyczasie potworka do systemu dołożył Trybunał Konstytucyjny (jeszcze ten prawdziwy, nie przyłębski) uznając kwotę wolną od podatku na poziomie 3089 zł za zbyt niską. Z ekonomicznego punktu widzenia argumentacja o minimum socjalnym była niedorzeczna i świadczyła o całkowitym niezrozumieniu przez sędziów roli kwoty wolnej w systemie podatkowym. Kwota wolna nie jest bowiem narzędziem polityki socjalnej – od tego są inne narzędzia. Kwota wolna to jedynie zalegalizowanie niepłacenia podatków od bardzo małych dochodów, których ściganie czy w ogóle zajmowanie się nimi byłoby nieopłacalne dla organów skarbowych. W odpowiedzi na ten wyrok stworzono prawdziwego potworka legislacyjnego ruchomej kwoty wolnej od podatku uzależnionej od wysokości dochodów.
Od dawna wręcz prosiło się o uporządkowanie tego tematu i stworzenie przejrzystego i prostego systemu podatkowego. Zabrał się za to PiS i dopiero stworzył prawdziwą katastrofę. Zarzuty do polskiego ładu dotyczą zarówno jego treści, jak i formy wprowadzania.
Komuno wróć… ona wraca!
Od początku swoich rządów PiS prezentuje filozofię gospodarczą spomiędzy Kim-Ir-Sena i Lwa Trockiego. Mamy państwowy Orlen, mamy państwowe gazety regionalne, mamy wreszcie państwowy holding nieruchomości. W końcu, w narodowym interesie strategicznym leży to, aby żadne Putiny czy inne Tuski nie zobaczyły, gdy nasze prezesiątko narodowe będzie hasać w kąpielówkach. Po brodziku rzecz jasna, nie wannie z kaczuszką. Nie był żadnym zaskoczeniem kształt zmian stanowiący w istocie niewielkie ulgi dla najmniej zarabiających i solidne dokręcenie śruby zarabiającym więcej. Jednak tak jak wstawanie z kolan kończy się, gdy trzeba w Waszyngtonie błagać, aby sprzedali nam samoloty o połowę drożej niż innym, tak i tu pisowskie Dżucze skończyło się na własnym bólu. Ulga Pałacyk+ pozwalała partyjnym kolekcjonerom nieruchomości odliczyć te wydatki od dochodu. Wyrównania polskoładowych strat dla parlamentarzystów i ministrów pewnie też pojawiły się czystym przypadkiem. Władza zawsze się wyżywi.
Polski Ład promowano jako obniżenie podatków. Czy tak zrobiono? Nie! Co z tego, że podniesiono kwotę wolną czy próg stawki 32%, jeśli dodano inny 7,75%. Do 2021 roku składka zdrowotna prawie w całości polegała bowiem odliczeniu od podatku. W praktyce PiS przywrócił 40% próg podatkowy, zniesiony przez ten sam PiS staraniami Zyty Gilowskiej, gdy PiS rządził z Lepperem i Giertychem. Podsumowując, głównym celem była podwyżka podatków lepiej zarabiającym.
Jedną z podstawowych zasad dobrego prawodawstwa jest jego wprowadzanie w sposób przejrzysty i dający szansę zainteresowanym na jego wdrożenie w życie. Można się spierać jakie powinny być stawki podatków, kto powinien ile płacić, ale prawo powinno się wprowadzać transparentnie i przede wszystkim z głową. Dać wszystkim zainteresowanym czas na analizy, dyskusję, przedstawienie swoich argumentów i wypracowanie wspólnej treści przepisów nawet przy pogodzeniu się z ich głównymi założeniami. Od lat kulą u nogi polskiej gospodarki są niskie inwestycje i brak stabilnego prawodawstwa jest jedną z głównych tego przyczyn.
Założenia do polskiego ładu opublikowano na wiosnę 2021 – założenia, bez żadnych konkretów. W zaciszu ministerialnych gabinetów zlecono przygotowanie ustawy ludziom, którzy może i nawet byli zdolnymi studentami, ale nigdy w życiu nie mieli do czynienia z realną pracą przy podatkach. Mistrzowie teorii nieskalani praktyką. Projekt ustawy pojawił się w Sejmie we wrześniu 2021 i ekspresowym tempem przeszedł ścieżkę legislacyjną – dokonując największej zmiany podatkowej od lat, dopychano ustawę kolanem, aby zdążyć przed grudniem – ostatnim terminem uchwalenia ustawy umożliwiającym jej wejście w życie w styczniu 2022. Zero refleksji, zero słuchania ekspertów, zero pomyślunku, jak to zrobić, aby zrobić dobrze. Kwintesencją polskiego bajzlu, jak szybko nazwano ustawę, była ulga dla klasy średniej. Pomijając że w pisowskich oczach klasą średnią są zarabiający w okolicach średniej krajowej, konia z rzędem temu, kto umiał powiedzieć, ile ona wynosi. Część pracowników odmawiała przyjęcia premii i podwyżek ponieważ straciliby ulgę i w efekcie zarabiali mniej. Oglądając polskoładowy koszmarek przypominały mi się kabarety Smolenia i Laskowika, przy których w żaden sposób nie mogłem zrozumieć, czemu moi dziadkowie śmieją się zamiast płakać i załamywać ręce. Dzięki PiS-owi zrozumiałem.
Czemu to nie miało prawa działać?
Ani wynagrodzenia, ani zaliczki na podatek nie są dziś wyliczane przez księgowe w zeszycie. Duże firmy korzystają z systemów kadrowych, które w automatyczny sposób wyliczają składniki wynagrodzenia i przesyłają dane do systemu bankowego w celu wysłania paczki przelewów. Mniejsze firmy korzystają z usług biur rachunkowych wyposażonych w takie systemy i proces odbywa się półautomatycznie. Polski ład nie był prostą zmianą stawek, tylko zmianą całego systemu – to wymaga czasu dla dostawców oprogramowania na jego dostosowanie. Nie dnia czy tygodnia, a wielu tygodni. Stopień skomplikowania systemów informatycznych powoduje, że przysłowiowy przecinek w kodzie może spowodować, że pracownicy nie dostaną wypłat na czas. A szukanie tego przecinka czasem trwa dłużej niż pisanie kodu od nowa… PiS dał na to wszystko niecały miesiąc, ale to był ledwie początek koszmaru.
PiS-owska machina propagandowa ruszyła informując obywateli, jakie to niebywałe korzyści osiągną. Bezczelność tej partii była tak duża, że ulotki wrzucała wszystkim na oślep, także do mojej skrzynki. Mnie, okradzionemu tymi zmianami na wiele tysięcy w skali roku. Pobudka z amoku dopadła PiS dużo szybciej niż ktokolwiek się spodziewał – już w pierwszych dniach stycznia, gdy poszkodowanymi okazali się nauczyciele i urzędnicy państwowi. Jakim cudem? Przepracowani 17-godzinnym tygodniem pracy nauczyciele dość powszechnie dzielą pracę na dwie szkoły. W rezultacie nie mogli oni korzystać z odliczania kwoty wolnej na etapie zaliczek podatkowych, a jedynie przy rozliczeniu rocznym. O ile w starym systemie miało to znaczenie marginalne, o tyle w polskim ładzie oznaczało ponad 400 zł wypłaty miesięcznie mniej. Prawdą jest, że odzyskaliby te pieniądze przy rozliczeniu rocznym… za rok. Warte o 16% inflacji mniej. PiS nie dość, że swą absurdalną polityką gospodarczą doprowadził do rekordowej inflacji, to jeszcze postanowił kredytować się kosztem obywateli. W panice rozpoczęto szukanie winnych i łatanie dziur rozporządzeniami wprost sprzecznymi z ustawą. Oczywiście rozporządzenia regulowały jedynie zasady poboru zaliczek, więc nikt nie wiedział, co będzie przy rozliczeniu rocznym. Czasem rozporządzenia ukazywały się w piątek o godz. 22 przed poniedziałkowymi wypłatami. W końcu, 72 godziny spędzone ciągiem w pracy to wymarzony pomysł pracowników księgowości na weekend. Wprowadźmy podatek od energetyków, podnieśmy na nie popyt, wyślijmy inspekcję pracy, a na koniec dociśnijmy innymi karami. Biznes w ministerstwie finansów się kręci.
Co nowego od lipca?
W końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i uznał, że polskiego ładu po prostu nie da się naprawić – trzeba go napisać od nowa. Niestety nie zmieniły się główne zasady, wciąż istota sprowadza się do podwyżki podatków dla lepiej zarabiających. Przynajmniej jednak usunięto najgorsze komplikacje, a próg straty na polskim ładzie poszedł nieco w górę. Tylko… czy nie dało się tak od razu? Czy pisanie prawa podatkowego jest równie skomplikowane jak lot na Marsa?
W wyniku zmian w podatkach od lipca zniesiona zostaje ulga dla klasy średniej oraz obniżona pierwsza stawka PIT z 17% na 12%. Dla niewielkiej grupy podatników, którzy byliby na tej zmianie stratni w 2022 roku, ulga będzie obowiązywać.
Podatki w 2022:
- Umowa o pracę i umowa zlecenia: Pensja brutto – kwota wolna – składki ZUS (do 30 krotności) – składka NFZ – podatek dochodowy (12/32) = pensja netto.
- Umowa o dzieło: Kwota brutto – podatek dochodowy (12/32) = kwota netto
- Działalność gospodarcza: kwota netto z faktury – ryczałtowa składka ZUS – 4,9% składki NFZ – podatek dochodowy = „pensja”
Powyższe przykłady opisują jedynie podstawowy system. Wciąż zachowano wiele ulg oraz wyłączeń, których nie sposób opisać w tym artykule.
Co najważniejsze, zmiany weszły w życie od lipca, ale ze skutkiem za cały 2022 rok. Oznacza to iż pobrane w pierwszej połowie roku zaliczki z ewentualnymi nadpłatami względem zmian zostaną zwrócone przy rozliczeniu rocznym. Podatnicy, którzy zapłaciliby mniej podatku korzystając z ulgi dla klasy średniej, będą mogli rozliczyć się za rok 2022 wedle pierwotnej wersji polskiego ładu.
Ocena
Czy na polskim ładzie ktoś zyskał? Pojedyncze grupy podatników tak. Po pierwsze zyskali zatrudnieni na umowach o dzieło – w ich przypadku zmiany są tylko na plus, bo składek zdrowotnych i tak nie płacili. Zyskują także osoby zarabiające w okolicach płacy minimalnej oraz, po lipcowych zmianach, zarabiający w okolicy dawnego II. progu podatkowego.
Czy wszystko inne jest złe? Trudno stwierdzić inaczej, choć usprawiedliwione może zostać pewne podniesienie podatków dla przedsiębiorców. Dotychczas z racji ryczałtowego oskładkowania ZUS była to grupa osób nieporównywalnie łagodniej traktowana niż osiągające podobne dochody pracownicy na umowach o pracę czy zlecenia. Wprowadzenie procentowej składki zdrowotnej powoduje, iż przestanie być opłacalnym zatrudnianie pracowników na czarno – przy tej samej kwocie „do ręki” taki przedsiębiorca zapłaci mniej podatków od pracownika niż zapłaciłby sam płacąc podatki za siebie, a pracownikowi dając gotówkę do ręki.
Niestety jest to jedyna korzyść jakiej potrafię się doszukać w polskim ładzie w porównaniu ze starym systemem. Jest to kolejny, po 500+, trzynastkach i innych dziewiętnastkach, krok w tworzeniu w Polsce państwa socjalistycznego. Państwo da, państwo zabierze, państwo powie, jak masz żyć. Opiekuńczo-opresyjny potwór, który – o zgrozo – odpowiada wielu moim rówieśnikom rozmarzonym w skandynawskich zasiłkach. Czy naprawdę chcemy zoo dla ludzi zamiast wolności, o którą tak walczyliśmy? Socjalistycznego więzienia, gdzie będziemy mogli demokratycznie wybrać klawiszy? Bo tak właśnie wygląda krajobraz po drugiej stronie Bałtyku.
Czy zarobki są sprawiedliwe? Nie znam człowieka, który twierdził, że zarabia za dużo. Oczywiście można dyskutowa,ć czy dający w istocie rzeczy rozrywkę sportowcy czy aktorzy powinni dziennie zarabiać tyle co ratująca życie pielęgniarka przez całe życie. Nawet jeśli dotyczy to niewielkiego odsetka tych pierwszych (Messich czy Lewandowskich jest garstka na tle tysięcy piłkarzy), to wciąż budzi to pewną frustrację – może nawet słuszną, choć zarobki pielęgniarek czy nauczycieli nie zmieniają się od lat i każdy kandydat do tego zawodu doskonale wiedział, na co się decyduje. Słusznie czy nie, tak daną pracę wycenia rynek i choć jego wyroki mogą nam się nie podobać, to system rynkowy jest jak demokracja. Zły i fatalny, najgorszy możliwy – tylko nikt do dziś nie wymyślił lepszego. I nikt nie wymyślił nic bardziej niszczycielskiego dla rozwoju ludzkości niż sterowanie gospodarki przez państwo. Im mniej państwo wtrąci się w nasze życia, tym mniej w nich zepsuje.
Nie od dziś wiemy, że PiS to partia lewicowa, taka jeszcze gorsza wersja PZPR. Szukając w historii gorszej władzy nad Wisła, trzeba się cofnąć do sanacji Piłsudskiego i czasów okupacji. Na tle Kaczyńskiego nawet Jaruzelski z Gomułką wydają się porządnymi ludźmi. Nie jest jednak prawdą, że PiS jako jedyny podniósł podatki. Prawdziwą ironią jest, że podatki w Polsce obniżała tylko oficjalna lewica, a od rządu Mazowieckiego najbardziej liberalnym rządem był rząd SLD i PSL Leszka Millera. W sumie był to zarazem jedyny liberalny rząd, bo nazywanie liberałami PO zakrawa na obrazę intelektu przeciętnego przedszkolaka. Tak, tej „starej” PO Tuska też. To Tusk podniósł VAT, składkę zdrowotną czy o 40% zwiększył zatrudnienie w budżetówce. To także Tusk ukradł oszczędności emerytalne z OFE, powielając w istocie dekret Bieruta. Jednak nikt we współczesnej historii nie wprowadził do systemu prawnego takiego burdelu, jak PiS. Nazywajmy rzeczy po imieniu – nie chaosu, nie bałaganu – a burdelu. Można zrozumieć pośpiech ustaw covidowych, można wytłumaczyć specustawy dla Ukraińców. Nie można jednak usprawiedliwić w żaden sposób skali błędów i partactwa przy zmianach podatkowych, przy wprowadzeniu których nie było żadnej presji czasu. Po raz kolejny zmarnowano szansę na zrobienie czegoś dobrze i porządnie.
Czy ktoś za poniósł konsekwencje za chaos, jaki spowodowano? Może zdymisjonowany minister finansów Tadeusz Kościński? W zeszłym miesiącu mianowano go sekretarzem stanu w kancelarii premiera. Kurtyna.
