–
Planowanie bez działania jest jak śnienie na jawie,
a działanie bez planowania jest jak nocny koszmar
(przysłowie japońskie)
Planujemy. Taki czas. Podobno jedna minuta spędzona na planowaniu pozwala nam zaoszczędzić dziesięć minut pracy. Coś w tym jest… Układamy długie listy niezaprzeczalnych faktów, rozkładamy rzeczywistość na czynniki pierwsze, by następnie skomponować z nich nowy, jakże układny świat. To ma być tu, a to tam. Określone role, przeznaczenia, terminy, kolejność zdarzeń, to na co pozwalamy sobie, a na co innym. Tu jest dom, stół, pies; wtedy pojedziemy na narty, wybierzemy się do teatru, zrobimy cotygodniowe zakupy, dokończymy czytać/pisać kolejny rozdział książki, zaprosimy znajomych na kolację, spędzimy wieczór zanurzeni w pianie. W poniedziałek rozmowa z szefem, we wtorek z podwładnymi, we środę… I tak w kółko, zawsze coś. Dopychamy planery kolanem, byle zmieścić coś jeszcze; coś, co może się przydać/posłużyć/zaprocentować w przyszłości. Z kalendarzem, z przypomnieniami podsyłanymi przez smartphone’a, z cotygodniowym planem wywieszonym na lodówce, z oficjalnym firmowym „rozkładem jazdy”. Z tą upiorną pewnością, jaką chcemy mieć o samych sobie, a która niewiele ma zwykle wspólnego z faktami. Z usztywnionym perfekcjonizmem, wyszkolonym pracoholizmem, tą nieznośną tendencją do prokrastynacji. Ze wszystkim, co planom sprzyja, ale też z każdym – najmniejszym nawet czynnikiem – który stawia ich realizację pod znakiem zapytania. Z własnym uporem bronienia się przed zmianą rutyny, do której przywykliśmy. Z uporem bronienia tego koszmarnego status quo, które zamienia nas w posłuszne, a jednocześnie wewnętrznie rozdarte automaty. Te, co planowalnego „trzeba” trzymają się… niczym tonący brzytwy.
I nagle świat robi nam psikusa. Planujemy, planujemy, a tu… sypie się cały ten misterny plan. Bo przychodzi niespodziewana miłość, albo wielki strach. Bo przewrócony kieliszek zalewa komputer winem i… jak tu pracować? Bo samolot nie doleciał na czas, bo w domu seria awarii, bo choroba, bo śmierć, bo absolutna niemoc twórcza, bo złamany ząb, bo dziecko połknęło śrubkę, bo samochód podejrzanie mruczy, bo… jakiś poświąteczny pracowy rozruch opóźnia się i opóźnia… Bo nagły telefon rozrywa planowalność i trzeba iść, biec, spieszyć w zupełnie inny kierunku. Trzeba przeplanowywać, niejednokrotnie opierając się na wątpliwych danych, szukać nowych ludzi, nowych opcji, innych rozwiązań dla sprawy/problemu, który wydawał się już tak dobrze opanowany. Nie lubimy tego, prawda? Wyzwanie, lekcja życiowej pokory, prezent od losu, czy… po prostu psikus. Świat, który puszcza do nas oko, jakby chciał powiedzieć: „Wszystkiego nie przewidzisz”. I trudno puścić ten głos mimo uszu, szczególnie teraz, gdy niespodziewana przecież pandemia wywróciła nasze plany, prognozy, a nawet pobożne życzenia do góry nogami. Przetestowała nasz świat i nie zawsze wyszliśmy z tego obronną ręką. Nie o to zresztą chodziło. Ale nie chodzi też o wpuszczanie do życia wątpliwej prawdy, że nie zgubisz się, jeśli nie wiesz dokąd podążasz…
Planowanie okazuje się być przecież specyficznym rodzajem relacji – z sobą samym, ze znanym lub całkiem nowym człowiekiem, z każdym w naszym otoczeniu, czy wreszcie z otoczeniem jako takim. Relacją, w której musimy, a przynajmniej chcielibyśmy móc wierzyć, że druga strona nie zawiedzie. Że celowo nie wprowadzi nas w błąd, że nie będzie kluczyć między „okolicznościami łagodzącymi”, że uda się jemu/jej wydusić: „Nie dałam rady”, „Zapomniałem” albo – całkiem szczerze – „Zmieniły mi się priorytety”. Bo i to się zdarza. Ale wieczne uciekanie w taki „okoliczności” dezorganizuje życie nam wszystkim. A to, może szczególnie dziś, w świecie oswajającym pandemiczne okoliczności, w nieodłącznym trwaniu rzeczy pod znakiem zapytania, okazuje się być wartością nie do przecenienia. I nie żeby to czyniło nas odpornymi na zachwianie czy nawet rozpad planów, ale przynajmniej da nam miękkie lądowanie. I taki spokój, że w tym zwariowanym świecie, w skrajnie nieprzewidywalnych możliwościach, jednak możemy na kogoś liczyć… Na koniec warto pamiętać, że – jak powiadał Dwight Eisenhower – „Plany okazują się być do niczego. Natomiast planowanie jest niezastąpione”.