Wystąpienie podczas Igrzysk Wolności 2021: „Wartości naszego pokolenia – power speeches”
Wartości naszego pokolenia… Każda taka analiza jest generalizacją, a każda generalizacja jest niesprawiedliwa.
Naszego, czyli jakiego? W klasyfikacji generalnej jesteśmy millenialsami, choć przecież nie czuję żadnej pokoleniowej więzi z ludźmi urodzonymi w 2000 roku. Zakładam zatem, że „nasze pokolenie” to 1980 plus minus dziesięć lat. Czy w takim ujęciu w ogóle jesteśmy pokoleniem? Czy jakąś intergeneracją, przejściową fazą ewolucji miedzy obywatelem PRL a obywatelem świata, z definicji nieco zagubioną i nieprzywiązaną szczególnie do wartości wpojonych w dzieciństwie, choć przecież jakoś nimi zaszczepioną? Czy przy takiej polaryzacji poglądów i postaw w ogóle można mówić o wartościach pokolenia?
Jedyną przestrzenią, w której taka generalizacja jest w ogóle możliwa, jest ta sala. Zatem: witajcie w naszej bańce!
Jesteśmy pokoleniem wychowanym przez pamiętające wojnę babcie, w strachu przed gniewem bożym i według najważniejszego przykazania: wszystko ma być zjedzone. Pierwszym pokoleniem wychowanym przez rodziców świadomych podmiotowości i praw dziecka. Pierwszym, które jeszcze w dzieciństwie zyskało dostęp do całości plastikowych dóbr tego świata. Pierwszym, którego niemal połowa ma wyższe wykształcenie. Pierwszym, które masowo poznawało języki, jeździło na zagraniczne wakacje i stypendia. Pierwszym, które w czasie rzeczywistym może komunikować się z całym światem. Pierwszym, które może swobodnie pracować i mieszkać za granicą, które w takiej skali wchodzi w międzynarodowe relacje i ma „międzynarodowe” dzieci.
Naprawdę jesteśmy pionierami.
Jesteśmy też pierwszym pokoleniem, które od tego nadmiaru wolności nieco straciło umiar, zasypując własne dzieci rzeczami, doświadczeniami i plastikiem, a siebie samych: wyzwaniami ponad siły. Pierwszym, które reflektuje się, że tę karuzelę trzeba zatrzymać, bo jest okupiona lękiem, zmęczeniem i katastrofą klimatyczną. I bardzo prawdopodobne, że ostatnim, które będzie żyło dłużej, łatwiej i dostatniej niż rodzice i dziadkowie.
Bo przecież nie oszukujmy się: żyje nam się świetnie. Nasze prababki wychowywały dzieci w czasie wojny, babki – głębokiego PRL, rodzice – galopującego kapitalizmu. My mamy na głowie Ministra Edukacji i zdalną szkołę. Nie jest najgorzej.
Dlaczego zatem jako rodzice czujemy, że jest tak trudno? Sądzę, że podważyliśmy większość wartości, które stanowiły fundament naszego własnego wychowania.
Zostaliśmy nakarmieni przez szkołę, harcerstwo i dom „Bogiem, honorem i ojczyzną”. Przez chwilę ktoś nazywał nas nawet pokoleniem JP II. Odeszliśmy od Kościoła jako od autorytetu i jako wspólnoty. Ojczyzna przestała – dla bardzo wielu z nas – być „świętym polskim terytorium, którego trzeba bronić”. Dziś mamy w głowach otwarte granice i małe ojczyzny, których nie chcemy bronić, a które chcemy rozwijać i o które chcemy dbać. Patriotyzm przestał być ofiarą, a zaczął być pracą. Płaceniem podatków, aktywnością społeczną, zbieraniem śmieci w lesie, sprzątaniem po psie. Stracił na romantyzmie, zyskał na wysiłku. To jest trudne.
Przestaliśmy wpajać dzieciom szacunek dla starszych inaczej niż tylko w kategoriach kultury osobistej. Ideę grzeczności, rozumianej jako posłuszeństwo, wysadziliśmy w powietrze. Nasze dzieci nie muszą już być grzeczne tak, jak to było rozumiane w naszych domach i domach naszych rodziców: nie muszą być czyste, skromne i siedzieć cicho – szczególnie, kiedy dzieje im się krzywda. Cnoty rozumiemy inaczej.
Co wolno wojewodzie – dzieciakowi też wolno. Na autorytet trzeba zapracować.
Dzieci i ryby – mają głos! Badania wskazują zaskakująco wysoką decyzyjność nieletnich jeśli chodzi o rodzinne decyzje: zakup samochodu, wakacji, mieszkania. Wychowujemy pierwsze w historii pokolenie, które ma więcej praw niż obowiązków. Świadomie unikamy egzekwowania tych ostatnich w sposób siłowy.
Jeszcze jedno powiedzenie, które wszyscy słyszeliśmy do znudzenia: nie chciało się nosić teczki, trzeba nosić woreczki. Wyszliśmy z domów przekonani o znaczeniu wyższego wykształcenia i świetnych ocen. Życie pokazało, że w XXI wieku noszenie woreczków ma większą wartość niż niejeden bullshit job. A kilkadziesiąt procent naszych dzieci będzie pracować w zawodach, których jeszcze nie ma.
I jeszcze: mięsko zjedz, ziemniaki możesz zostawić. Dziś mięsko jest passé. A my wyrzucamy co roku 10 milionów ton żywności.
Co zatem dajemy oferujemy dzieciom w zamian za wartości, które sami dostawaliśmy? Moim zdaniem następuje zwrot ku wartościom uniwersalnym: miłości, bliskości, dialogowi, naturze – trudniejszym przecież, bo niepoddającym się bezkrytycznej akceptacji. Jesteśmy pierwszym w historii pokoleniem w takim stopniu zdeterminowanym, by wychowywać dzieci do szczęścia, a nie do wieczności. I pierwszym, które w ogóle przestało uważać małżeństwo i dzieci za konieczny element życia.
To dlatego rodzicielstwo naznaczone jest dziś nieustającym poczuciem winy: projekt dziecko – jeśli już go podejmujemy – ma być świadomy, nowoczesny, radosny i zwieńczony sukcesem, a my przecież wciąż jesteśmy rozerwani między… „ziemniaczkami” i „mięskiem”.
Wartością, symbolem, przekleństwem i źródłem siły naszego pokolenia jest ZMIANA. Zmiana sposobu widzenia świata. Niespotykana wcześniej zmiana warunków życia, pracy, komunikacji międzyludzkiej. Zmiana myślenia o człowieku. Zmiana następująca w bezprecedensowym tempie. Ale też przecież dająca wyjątkowy potencjał i wyjątkowe możliwości do zmieniania świata. Tu, teraz, zaraz, w domu, w szkole, codziennie.
To nie partie polityczne mają tę moc. To my ją mamy. Rodzice, dziadkowie, nauczyciele i wszyscy, którzy nam towarzyszą. To od nas zależy, czy nasze dzieci będą ciekawe świata, kreatywne, wolne. Czy będą otwarte na inność, aktywne i zaangażowane. Czy będą szczęśliwe.
Ale długofalowo może się tak stać tylko wtedy, kiedy otworzymy bańkę.
Niestety – często, kiedy rodzi się koncept zmiany systemowej: w edukacji, w zachowaniu; zmiany wymagającej wyjścia ze strefy komfortu, pojawia się żelazny argument tych, którzy się w tej bańce umościli. „MY sobie poradziliśmy w takiej szkole, to i nasze dzieci też muszą sobie poradzić”, oraz: „Bez przesady. Jakoś MOJE dzieci dały sobie radę”. Te same argumenty towarzyszą dyskusjom o pracy kobiet: „Ja sobie poradziłam, więc ty też możesz zostać prezeską”. To prawda!
Jeśli nasze dzieci nie będą nadążały za przeładowanym programem, mamy zasoby, żeby im pomóc. Damy sobie radę! Jeśli nie będziemy chcieli mieć dzieci wcale albo więcej – damy sobie radę! Jeśli zajdziemy w niechcianą ciążę albo okaże się, że dziecko może urodzić się śmiertelnie chore – damy sobie radę niezależnie od tego, jaką podejmiemy decyzję. Jeśli wychowanie dzieci w tym kraju stanie się nieznośne – damy sobie radę!
A przecież nie o to chodzi. Wartością takich spotkań jak Igrzyska Wolności jest energia, jaka rodzi się we wspólnocie ideałów i doświadczeń – choćby pokoleniowych. Wartością jest siła do działania, są inspiracje i pomysły. Które jednak muszą wyjść poza bańkę.
To my, jak tu siedzimy, musimy walczyć o nowoczesną edukację dla wszystkich dzieci, nie tylko dla własnych. O szacunek dla odmienności, świadomość społeczną, o dialog poza bańką. O godne płace dla nauczycieli, o poprawę warunków ich pracy wszędzie. O równy dla wszystkich dostęp do planowania rodziny. O rozsądne wsparcie dla rodzin w procesie wychowania: dostępność żłobków, przedszkoli, systemowej pomocy dla rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. O dostępną kulturę.
Wracajmy do wspólnot, które nie ograniczają się do ludzi nam podobnych. Dyskutujmy, przekonujmy nieprzekonanych, przyjmujmy argumenty. Wszyscy jesteśmy ważni, chociażnie wszyscy dajemy radę. Ale tylko razem możemy coś zmienić.