Światopoglądowo sprofilowane gazety codzienne i tygodniki istniały na długo zanim w obszarze telewizji suche, obiektywne i skupione na faktach serwisy informacyjne dużych stacji ogólnokrajowych (najczęściej publicznych) zostały wyparte przez kablowe telewizje informacyjne nadające newsy przez całą dobę i każdego dnia w sposób coraz jaskrawiej zdradzający partyjno-ideologiczny przechył.
„Bańki internetowe” i (rzadziej stosowane) „komory pogłosowe” stały się w ostatniej dekadzie niezwykle istotnymi pojęciami w odniesieniu do problematyki debaty publicznej. Już w epoce blogów i internetowych forów dyskusyjnych personalizacja treści informacyjnych i filtrowanie przekazów, jakie dopuszczamy do siebie, zaczęły stanowić czynniki różnicujące informacje ze świata przyswajane przez różnych obiorców. Był to nowy etap procesu, który zachodził jeszcze w erze analogowej, przez wiele dziesięcioleci. Światopoglądowo sprofilowane gazety codzienne i tygodniki istniały na długo zanim w obszarze telewizji suche, obiektywne i skupione na faktach serwisy informacyjne dużych stacji ogólnokrajowych (najczęściej publicznych) zostały wyparte przez kablowe telewizje informacyjne nadające newsy przez całą dobę i każdego dnia w sposób coraz jaskrawiej zdradzający partyjno-ideologiczny przechył. Ostatnim kamykiem tej lawinowej przemiany na dzień dzisiejszy są oczywiście media społecznościowe, które nie tylko za pomocą algorytmów automatycznie profilują podsyłane nam na timeline treści, ale także dają nam do ręki narzędzia, aby w ogóle nie wchodzić w kontakty z użytkownikami o poglądach odmiennych od naszych. Do pierwszego celu służą facebookowe polubienia i kliknięcia linków. Do drugiego możliwość akceptowania znajomych lub followowania na Twitterze określonych użytkowników, a wyciszania lub blokowania innych.
Bańka przytulna, kojąca
Filtrująca dopływ wiadomości bańka internetowa jest więc zjawiskiem, które narzuca nam algorytm społecznościowego medium, a także wyszukiwarki Google (niekiedy w sposób przez nas nieuświadomiony, ale w zasadzie zawsze nie do końca uświadomiony co do zakresu skutków). Komora pogłosowa jest natomiast produktem naszych własnych zachowań w sieci i stanowi zwykle trzon bańki internetowej. Za sprawą internetowej rewolucji informacyjnej ilość wiadomości dostępnych w sieci stała się zbyt wielka, aby jakakolwiek jednostka ludzka była w stanie je samodzielnie przetwarzać, czy nawet selekcjonować. Pojawienie się filtrów było więc kwestią (niedługiego) czasu. Problem z zamknięciem użytkownika w bańce internetowej polega – z liberalnego punktu widzenia, gdzie wolność i dostęp do wiedzy stanowią ważne wartości – na tym, że nie mamy nad tym kontroli. Zostajemy zaszufladkowani jako ci, którzy nienawidzą Kaczyńskiego i nie lubią Kościoła, zaś lubią prawa osób LGBT i kochają Trzaskowskiego (i, oczywiście, na odwrót), co prawda, w oparciu o nasze wcześniejsze wybory, zachowania i komentarze w sieci. Jednak skutkiem tego jest wyfiltrowanie z miejsc w sieci, do których codziennie uczęszczamy, w zasadzie jakichkolwiek informacji, które mogłyby nas skłonić do poddania w wątpliwość dotychczasowych poglądów. Politycy przeciwnej strony urastają w naszych oczach do rangi potworów, gdyż docierają do nas wyłącznie negatywne wiadomości na ich temat. Najgorsze jest to, że nie wiemy, co zostało wyedytowane z naszego walla na Facebooku czy z wyników naszego wyszukiwania w Google. Nie wiemy, czy rzeczywiście wszystkie tamte „ukryte” przed nami informacje nie wywarłyby na nas żadnego wpływu, czy nie tracimy od czasu do czasu dostępu do rzeczy, które byłyby dla nas relewantne, gdyby do nas w ogóle dotarły.
Analiza ludzkiej psychologii podpowiada, że sami tego chcemy. To niewłaściwy moment na tradycyjne pomstowanie na „złe” koncerny internetowe, które nas krzywdzą. One pogłębiają problem, który jednak sami stworzyliśmy. Otóż nie chcemy słuchać polityków czy publicystów, którzy reprezentują „drugą stronę” światopoglądowego sporu. Odczuwamy wobec nich niechęć, skręca nas na sam ich widok. Gdy ktoś mówi rzeczy podważające nasze głęboko zakotwiczone poglądy, neguje nasze wartości, ubliża naszym świętościom, czujemy ów okropny dysonans poznawczy, cierpimy, że są ludzie, którzy nasze zdanie mają sobie za nonsens lub przejaw głupoty, nie chcemy, aby skłaniano nas do rewizji przekonań, siano w nas wątpliwość. Powtórna analiza własnych fundamentów ideowych to wysiłek intelektualny, jest męcząca, nieprzyjemna, obrazoburcza wręcz. Ale byłaby raz po raz nieunikniona, gdybyśmy pozwalali sobie samym natrafiać na dobrze skonstruowaną kontrargumentację.
Dlatego preferujemy pozostać w orbicie treści i komunikatów, które nasze poglądy wzmacniają. My chcemy, aby ten algorytm filtrujący działał i zapewniał nam psychiczny komfort oraz spokój ducha człowieka pewnego swych racji, który na koniec dnia może zasnąć niezmąconym snem sprawiedliwego. Jeśli już w naszej bańce mają się pojawiać argumenty strony przeciwnej, to tylko te absurdalne, na pierwszy rzut oka kretyńskie, wypowiedzi nieudane, nieskładne, sepleniące i dukające niczym Andrzej Duda po angielsku. Wiadomo, przekonanie, że po drugiej stronie są sami głupcy, to niebagatelne wzmocnienie już posiadanych poglądów. Media społecznościowe pozwalają nam wzmocnić ten filtr. Jesteśmy tam już nie tylko w bańce internetowej, ale tworzymy swoja osobistą komorę pogłosową, gdzie wpuszczamy tylko tych autorów komentarzy i treści, którzy nam najbardziej odpowiadają, którzy potrafią najsilniej utwierdzać nas w naszych postawach, którzy zawsze niezawodnie na każde nasze „Iksiński jest pajacem” odpowiedzą „Zaiste, niesamowitym pajacem”, dodadzą kolejny argument za liberalizacją prawa aborcyjnego (albo za zaostrzeniem) czy za obniżeniem podatków dla małych przedsiębiorców (albo za podwyżką).
Po pewnym czasie zrodzi się w nas przekonanie, że druga strona nie ma żadnych argumentów, że po jej stronie nie istnieje żadna racjonalność. Że są to ogarnięci aberracją umysłową ludzie, którzy albo celowo chcą szkodzić krajowi i innym (nam), albo są ofiarami propagandy takich typów spod najciemniejszej gwiazdy. Zjawisko baniek sprawia, że dokładnie to samo myślą o sobie obie strony. Oczywistym skutkiem (to już widzimy w wielu krajach, w Polsce od w zasadzie kilkunastu lat) jest zanik możliwości i celowości prowadzenia jakiejkolwiek debaty publicznej. Obrazują to choćby próby organizacji debat przed wyborami prezydenckimi 2020 r. – regres nawet wobec sytuacji z roku 2015 był widoczny gołym okiem. Cała polityka opiera się na mobilizacji, rozognieniu emocji ludzi we własnej bańce, aby niezawodnie stawili się w lokalach wyborczych, a także na walce o głosy ludzi z grupy polityką niezainteresowanej. Ludzie w bańkach politycznych polaryzują się do granic możliwości. To spirala. Im większa niechęć wobec kontrargumentów, tym szczelniejszy filtr izolacyjny i tym mniejsza zdolność w ogóle dostrzeżenia obywatela o przeciwnym poglądzie. Tak pogłębia się polityczny podział społeczeństwa, tak generują się te zjawiska, z którymi boryka się Polska – realia „dwóch plemion”, autentyczna wzajemna nienawiść, wulgaryzacja dyskursu (gdy nie ma debaty, poglądy nie potrzebują argumentu, tylko siły wybrzmienia), gotowość do rozwiązań siłowych. Za pośrednictwem narzędzi internetowych rzeczywistość ta z poziomu od zawsze skonfliktowanych politykierów schodzi na poziom zwykłych ludzi, a niechęć Iksińskiego wobec Malinowskiego staje się równie mocna, co jego niechęć wobec Kaczyńskiego lub Tuska. Nie daje się razem pracować, biesiadować, nawet czasem jechać jednym autobusem.
Zamknięcie ludzi w bańkach ułatwia także zadanie propagandystom. Gdy nie słychać dementi drugiej strony, stosowanie fałszywych informacji, wyssanych z palca oskarżeń i słynnych fake newsów staje się dziecinnie proste. Po pewnym czasie ludzie zaczynają żyć w dwóch równoległych, niestykających się ze sobą kosmosach, a okazjonalne przypadki dobrej woli w postaci chęci wysłuchania kogoś z drugiej strony wymagają najpierw przebrnięcia przez ustalenie „wspólnych faktów”. Zaufanie międzyludzkie spada do zera, szerzy się paranoja.
Ja i moi ziomale
Im silniejsza wytwarza się tak polaryzacja społeczna, tym silniejsze jest poczucie więzów wspólnoty z innymi ludźmi z naszej bańki internetowej, a zwłaszcza tych najbliższych – z naszej komory pogłosowej. Kiedyś ludzie mieli różne poglądy na aborcję czy prawa zwierząt, ale spotykali się chętnie w tzw. realu, bo spajało ich zainteresowanie pokerem, wódką, ploteczkami z sąsiedztwa, albo meczami lokalnego klubu piłkarskiego. Przy okazji darli o politykę koty, najczęściej kończąc obróceniem dyskusji w żart i machnięciem ręką na niemoc obywatela wobec politycznej machiny. Dzisiaj coraz rzadziej jesteśmy w „realu”, a coraz częściej w sieci, na profilach społecznościowych. Tam zaś polityka podzieliła ludzi. Najbardziej lubimy tych, którzy mają najbardziej podobne poglądy do naszych (przymykamy oko zaś na to, że kibicują nie tej drużynie piłkarskiej, co trzeba). Bańka internetowa stała się jedną z najważniejszych wspólnot, do których należymy. Obracamy się w niej codziennie, często co kilkadziesiąt minut, to w zasadzie permanentna obecność. Dobre relacje z ludźmi z tej samej bańki stają się dla nas co najmniej równie ważne, jak poprawne relacje w rodzinie, miejscu pracy, czy kiedyś dobre relacje w licealnej sieci grup rówieśniczych.
Potrzeba poczucia mocnej, ugruntowanej przynależności do wybranej bańki kieruje często zachowaniami online. Pierwszy tweet podany dalej przez Leszka Balcerowicza, polubiony przez Adriana Zandberga lub pozytywnie skomentowany przez Krystynę Pawłowicz potrafi przyprawić nieomal o palpitacje. Cieszy, gdy tweety dostają wiele polubień, w tym przede wszystkim gdy rośnie grupa użytkowników, którzy „polubiają” prawie każdy nasz wpis. Jesteśmy wśród swoich, zdobywamy uznanie, budujemy pozycję, nasz głos staje się wyznacznikiem dla rosnącej grupy ludzi. W bańce nie zmieniamy co prawda niczyich poglądów, ale je wzmacniamy, czasami nieznacznie modyfikujemy, uzupełniając katalog obowiązujących prawd bańkowych o nowe elementy. Oto my i nasi ziomale – współbańkowicze.
Od dobrej oceny współbańkowiczów zależy niekiedy nasze samopoczucie danego dnia. Pyskówki z obcymi z innych baniek, którzy od czasu do czasu wpychają swój łeb, gdzie ich nikt nie prosił, to rzecz normalna, to spływa jak po kaczce. Jednak negatywna ocena jakiegoś pojedynczego wpisu ze strony dobrego współbańkowicza skłania do zadumy, refleksji, czasami bywa nawet źródłem udręki. Przynależność do bańki od czasu do czasu przynosi bowiem wyzwania. Pojawiają się swoiste „egzaminy lojalności”. W końcu, gdy dzień jest dobry, ulubionym politykom dobrze idzie robota, wydarzenia w kraju nie przynoszą niepokoju, nie ma żadnych większych afer, to potakiwanie swoim jest łatwe i przyjemne. Jednak prędzej czy później któryś z ulubionych polityków popełnia poważny błąd, okazuje się mieć coś za uszami, w kraju dzieje się coś niedobrego – w efekcie w bańce pojawia się wielka smuta, zwątpienie, zrezygnowanie. Wówczas dużo ryzykują ci, którzy w tak trudnej chwili sformułują krytyczną uwagą pod adresem kogoś ze „swoich”. Pokazują bowiem słabość swoich wyborów ideowych, niestabilność, która pozwala powątpiewać w ich solidność, może nawet ujawniają pierwsze jaskółki potencjalnej zdrady? Nietrudno wtedy dostrzec, że bańki internetowe stanowią idealne odwzorowanie postaw i wojen plemiennych w domenie digitalnej. Każdego dnia należy potwierdzać swoją przynależność do grupy. Skłonności transgresyjne są niewybaczalne.
Wśród obcych
Pomimo wszystkich powyższych uwag, do wrogich baniek zaglądamy. W Polsce funkcjonuje co prawda narracja o dwóch wrogich sobie obozach, ale realia życia politycznych baniek internetowych od kilku lat pokazują o wiele bardziej złożony krajobraz. Niezależnie od tego, czy powrót Donalda Tuska i histeryczna reakcja na niego ze strony rządowych funkcjonariuszy w TVP odbudują bipolarny układ na polskiej scenie politycznej (oba manewry wydają się mieć właśnie ten cel, gdyż polaryzacja na dwa wrogie obozy służy od wielu lat właśnie PiS i PO), w sieci dominuje pokolenie młode, która narzuca inną logikę. Tutaj układ jest jednoznacznie nie dwu-, a wielobańkowy. Bańki nie zawsze dokładnie pokrywają się elektoratami sześciu głównych sił politycznych (oprócz PO i PiS mamy silną reprezentację Lewicy, Polski 2050 i Konfederacji, nieco słabiej zintegrowana, ale obecna jest bańka PSL), przede wszystkim można niekiedy w ramach elektoratu jednej i tej samej partii wskazać po kilka baniek, które nie są sobie wrogie, ale odrębność ta nie bierze się z niczego i dystans jest wyczuwalny. Przy takim układzie wielu baniek zaglądanie do nieswoich baniek jest dużo trudniejsze do uniknięcia niż w systemie dwóch obozów. Jednak ktoś obcy i tak niemal od razu zostaje „wyłapany”.
Po co ludzie tam zaglądają? Czy nie ryzykują wspomnianych konsekwencji, z dysonansem poznawczym na czele? Niespecjalnie. Wchodzenie „między wilki” nie wiąże się z czytaniem dłuższych tekstów czy poznawaniem kontrargumentów. Format mediów społecznościowych pozwala nam wejść między wrogów i obcować tylko z ich lakonicznymi wpisami, takimi jak tweety. To krótka forma, najczęściej banalna i niezbyt przeintelektualizowana – tweet chyba jeszcze nikogo nie skłonił do autorefleksji i rewizji swoich fundamentów ideowych. Za to doskonale nadaje się jako tzw. trigger, impuls wyzwalający brutalną, polemiczną reakcję słowną. Bez wielkiego ryzyka dla własnego światopoglądu można więc wchodzić w zwarcie. A to czyni się z kilku powodów.
Po pierwsze, jak w standardowym gangu, wykazanie się agresją i niechęcią wobec wrogiej grupy jest sposobem na potwierdzenie własnej bitności, zdobycie uznania i wzmocnienie poziomu akceptacji wśród współbańkowiczów. Uzyskanie od nich feedbacku w postaci słowa „zaoranie” stanowi najwyższy wyraz uznania. Po drugie, pośród obcych wchodzimy, aby uzyskać potwierdzenie poczucia słuszności własnego wyboru światopoglądowego (i bańkowego). Widząc ich skrajnie niemądre, pełnie niechęci wobec bliskich naszemu sercu osób i wobec wyznawanych przez nas wartości wpisy potwierdzamy po raz kolejny naszą fatalną opinię o tych ludziach. Nasze uczucia pogardy i dezaprobaty wobec wrogiej bańki zostają odświeżone, nabieramy znów nowej energii, aby z nimi walczyć. „Oni naprawdę tacy są” – oto najczęściej przynoszona do swojej własnej bańki pamiątka z tego rodzaju wyprawy. Po trzecie w końcu, z głębokim zaangażowaniem politycznym wiąże się niekiedy potrzeba odczuwania bólu. Gdzieś tkwi w niektórych z nas głód odczucia pogardy skierowanej przeciwko nam samym, to także roznieca resentymenty. We współczesnej kulturze coraz bardziej pożądanym stanem jest status ofiary (a Polska to w dodatku światowa stolica martyrologii, więc ten trend ma szanse zrobić tutaj zawrotną karierę). Sprowokowane lub (nawet lepiej) niesprowokowane ściągnięcie na siebie wrogości obcej bańki, szczególnie w postaci wielogodzinnego „najazdu na profil”, to swoiste
e-sadomaso, ale także wyśmienita okazja, aby odczuć solidarność i empatię własnych współbańkowiczów, a więc tych, na których opinii nam faktycznie wyłącznie zależy.
Na „spalonym”
Z tych wszystkich powodów większość użytkowników mediów społecznościowych, mieszkańców internetowych baniek, kreatorów komór pogłosowych i uczestników tej tak specyficznej „debaty” politycznej współczesności nakłada na siebie autocenzurę i gryzie się w język, gdy zdarzy się im mieć inne zdanie od wersji obowiązującej własną bańkę. Poglądy polityczne i przekonania ideowe w coraz większym stopniu stanowią katalogi, które – takie jest oczekiwanie – należy przyjmować w całości (czy też, powiedzmy, w ponad 90%), z dobrodziejstwem inwentarza. Trudno aby w pisowskiej bańce mógł wygodnie umościć się ktoś, kto popiera „reformy” sądownictwa Ziobry, wizję szkoły Czarnka, jest bliski klerykalnej optyce polskiego Kościoła, dostrzega geniusz Polskiego Ładu, ale chce likwidacji kopalń węgla kamiennego. Trudno aby w lewicowej bańce dobrze się odnalazł ktoś, kto chce wysokiego opodatkowania firm, globalnych koncernów i polskich bogaczy, tanich mieszkań na wynajem, wyprowadzenia religii ze szkół, małżeństw jednopłciowych i praw osób transseksualnych, ale z przyczyn moralnych jest za zakazem aborcji. W bańce liberalnej niełatwo będzie miał ktoś, kto chce niskich podatków i ograniczenia transferów socjalnych do tych realnie potrzebnych, przywrócenia handlu w niedziele, pogłębiania integracji europejskiej, świeckiej szkoły, szerokich praw dla osób LGBT i liberalizacji ustawy aborcyjnej, ale równocześnie będzie popierał ograniczenia swobody mediów. I tak dalej.
Bańki internetowe największą krzywdę robią więc dzisiaj na poziomie blokowania samodzielnego myślenia. Dostajemy katalog obowiązujących „prawd wiary” i mamy go albo popierać, albo wyciszyć się w zakresie punktów, które nam nie odpowiadają. Najtrudniejsze chwile w mediach społecznościowych przeżywa osobnik, który ma 1-2 poglądy niepasujące do jego bański, która pod kątem innych stu spraw jest jak najbardziej właściwym dlań miejscem, a który nie zamierza tych 1-2 poglądów wyciszać, tylko pisze, co myśli. Wtedy „najazd na profil” robią mu współbańkowicze, a zwykle jest ich dużo więcej, bo nie są to obcy, którzy przypadkiem trafili na jakiś jego wpis, tylko ludzie go obserwujący i czytający na co dzień. Bardziej liczni i bardziej zdeterminowani, aby „odszczepieńca” przywrócić na wspólną linię w sensie pełnego zestawu poglądów.
Gdy Leszka Balcerowicza na Twitterze młodzi lewicowcy scharakteryzowali na przestępcę (czarny pasek na oczach i podpis „Leszek B.”) za „zbrodnie” okresu transformacji ustrojowej, lewicowa bańka ucichła, a gdy pojawiły się przeprosiny i wycofanie grafiki, odetchnęła z ulgą i jęła młodzież swą chwalić. Gdy jednak lewicowy europoseł Łukasz Kohut skorzystał z tej okazji, aby nie tylko skrytykować skandaliczny mem, ale i sformułować pozytywną ocenę planu Balcerowicza, a jego autorowi podziękować, reakcja bańki była ostra i Kohut na jakiś czas znalazł się na aucie. Nad przemianą Tomasza Terlikowskiego, choć przecież nadal wierzącego prawicowca, do dziś ubolewa połowa prawicowego internetu. Ale i w liberalnych obszarach mediów społecznościowych presja na pohamowanie wolnomyślicielskich zapędów bywa odczuwalna (a przecież to samo w sobie jest nieliberalne). Nie mnie oceniać, w ilu procentach moje osobiste poglądy są zgodne z oczekiwaniami współczesnej polskiej, liberalnej bańki. Niewątpliwie jednak mam w moim asortymencie kilka poglądów nieprzystających do preferencji większości moich współbańkowiczów i gdy tematy te poruszam, przez wiele godzin czytam ich nieprzychylne komentarze. Najczęściej dzieje się to wtedy, gdy krytykuję manię rowerową w polskich miastach i sprzeciwiam się zbyt daleko idącym utrudnieniom w poruszaniu się po mieście samochodami osobowymi. To wśród centrowych liberałów poglądy dziś już niepopularne, ale nie jest to dla mnie wystarczający powód, aby je porzucić.
Wy także nie porzucajcie swoich „nietypowych” poglądów. Choć istnieją pewne pomysły, aby ograniczyć oddziaływanie algorytmów internetowych na filtrowanie naszych informacji, to ludzkiej psychologii, która źle reaguje na styczność z poglądami sprzecznymi wobec własnych, nie da się oszukać. Być może więc łamiąc schemat dogmatów obowiązujących w każdej z naszych baniek, pokazując, że są punkty, w których zgadzamy się z ludźmi z innych, nawet teoretycznie wrogich baniek, a nie zgadzamy ze współbańkowiczami, rozluźnimy uścisk ich ścian? Owszem, może się to skończyć ekskomuniką i banicją. Ale może też – po prostu – skończyć się powrotem do ciekawych debat. Co byłby ze mnie za liberał, gdybym nie skończył sugestią, że ryzyko się opłaca?
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.
