„Islamscy imigranci i prawa kobiet – tych dwóch rzeczy nie da się pogodzić”, raczył powiedzieć w Łomży premier pisowskiego rządu Mateusz Morawiecki. To kolejna haniebna wypowiedź z długiej serii cytatów, które układają się w standardowe już dla PiS rozsiewanie nienawiści, ksenofobii, rasizmu i wrogości. Tym razem jednak jest to wypowiedź szczególnie obrzydliwa.
Morawiecki wrzuca do jednego wora wszystkich wyznawców islamu, którzy potencjalnie mogliby przyjechać i zamieszkać w Polsce. W tej narracji nie ma żadnego przebłysku racjonalnej refleksji – wyznawca Allaha, każdy jeden, to chodzące zagrożenia dla europejskich kobiet, zapewne przede wszystkim zagrożenia w sensie seksualnym. Pobrzmiewają tutaj nie tylko tony wynurzeń Donalda Trumpa, który ryczałtowo określał Meksykanów jako „gwałcicieli”, ale także i nazistowskiej retoryki, która to Żydów portretowała jako niebezpiecznych drapieżników czyhających na niemieckie kobiety. Narracja Morawieckiego ma jasne pierwowzory.
Posługiwanie się tego rodzaju myśleniem, ukazywanie ludzi danego koloru skóry, pochodzenia etnicznego czy wyznania jako kulturowo niezdolnych do zachowania się w cywilizowany sposób, obraża inteligencję wszystkich odbiorców słów premiera. Są one nie bardziej wyrafinowane niż sugestie, że powodowane restrykcyjną etyką seksualną i starające się w związku z tym zachować dziewictwo do ślubu katoliczki są ekspertkami w dziedzinie seksu oralnego. Jeśli Morawieckiemu nie pasuje postawienie jego tyrad w jednym narożniku z nazistowskim antysemityzmem, to mogę mu w najlepszym razie zaproponować towarzystwo takich „żartownisiów”. Pasuje, panie premierze?
Szacunku dla kobiet nie posiada tylko pewien odsetek muzułmanów (podobnie jak i pewien odsetek katolików zresztą). W ostatnim roku w Iranie dość dobrze było widać, że tego szacunku brakuje przede wszystkim najbardziej pobożnym spośród nich, którzy o „cnoty niewieście” usiłowali dbać w sposób dość podobny do niektórych fantazji pisowskich akuszerów patriarchatu.
Prawa kobiet da się pogodzić z islamem. Walka kobiet i młodych w Iranie o powrót do realiów społecznych tego kraju sprzed rewolucji 1979 r. to tylko jeden z przykładów. Nie każdy muzułmanin jest ajatollahem, nie każdy jest w ISIS, nie każdy jest talibem. Tak samo jak nie każdy polski katolik popiera Ordo Iuris, Opus Dei czy arcybiskupa Jędraszewskiego.
Natomiast ostatnie osiem lat dość dobitnie pokazało, że prawa kobiet są co najmniej niekompatybilne z rządami pisowskimi. We Francji czy w Holandii na ulice nie wyszedł żaden tamtejszy Strajk Kobiet, aby protestować przeciwko polityce migracyjnej tamtejszych rządów. W Polsce natomiast wielomilionowy Strajk Kobiet wyszedł na ulice, domagając się upadku rządu PiS. A było to jeszcze zanim kilka Polek umarło na polskich porodówkach z powodu zmian, jakie w prawie o aborcji przeforsowała bezduszna i maczystowska polska prawica.
Premiera pozostaje prosić, aby – za pewnym przeproszeniem – gęby swojej sobie prawami kobiet nie wycierał. On i jego ministrowie nie mają najmniejszego tytułu, aby o prawach kobiet się wypowiadać. W roli ich obrońców są równie wiarygodni, co Kaczyński w roli primabaleriny.
Autor zdjęcia: Zuza Gałczyńska
