W grudniu 2019 wydawało się, że kluczowy będzie dla nas rok 2020, a wydarzenia roku kolejnego, 2021, będą prostą konsekwencją ostatniego z ważnych werdyktów politycznych zamkniętego cyklu wyborczego – wyboru prezydenta Polski. Podczas gdy wybór na ten urząd polityka opozycji miał dawać pewną nadzieję na zablokowanie wetem dalszego procesu przekształcania ustroju Polski w kierunku autorytarnym, ewentualna reelekcja Andrzeja Dudy wydawała się tzw. zapadnięciem klamki nad polską demokracją liberalną i otworzeniem dla systemu władzy PiS ponad trzyletniego okresu pełnej swobody w budowaniu nowego reżimu. Jednak zanim ten ostatni element państwa pisowskiego udało się umocnić nową kadencją, wydarzyło się coś, co Amerykanie nazywają „wild card” – niespodziewany i niedający się zawczasu przewidzieć czynnik zmieniający równanie, zaburzający misterny plan, który odtąd nie może już zostać zrealizowany punkt po punkcie. Pojawia się oto konieczność improwizacji, a w efekcie mnożą się błędy. Epidemia koronawirusa postawiła pod dużym znakiem zapytania możliwość osiągnięcia przez PiS celu autorytarnej dekonstrukcji polskiej państwowości. I to pomimo dość gładkiej reinstalacji Dudy na stanowisku prezydenta. Rok 2021 nagle nie jawi się już jako ponury czas realizacji jasno nakreślonego, a ponurego dla obywateli planu odarcia ich z wolności. Jawi się jako czas rozgrywki, której polityczny wynik nie jest przesądzony. Jako czas arcyciekawy.
Niezależnie od tego, jak walka rządu z epidemią i jej skutkami będzie przebiegać dalej, koronawirus dokonał poważnego uszczerbku na wizerunku tej władzy. Tracą wiarę w siłę rządu zwolennicy „silnej ręki”, gdyż PiS kluczy i co chwilę zmienia zdanie co do obostrzeń. Raz ustępuje pod naciskiem mediów i społeczeństwa, aby za chwilę groźnie prężyć muskuły, co wywołuje coraz więcej politowania, a coraz mniej strachu. Tracą wiarę zwolennicy profesjonalizmu i efektywności, gdyż jasnym jest, że wyrażane (w częściowo ukrytych) liczbach rezultaty zmagań z wirusem należą do najgorszych na kontynencie, a nawet w skali świata. Reakcje rządu na wydarzenia są spóźnione, często podejmuje on decyzje po kilku tygodniach sugerowania ich przez ekspertów, niekiedy po wcześniejszym zbywaniu tych samych środków mianem niepotrzebnych. PiS zaskakuje jako miękki, słaby, źle przygotowany, chaotyczny, labilny, nieprzewidywalny i trawiony podejrzeniami o interesowność. Są to wszystko cechy, które jego zwolennicy zwykli widzieć u politycznej konkurencji.
PiS zaczyna słabnąć w sondażach i rok 2021 przyniesie odpowiedź na pytanie kluczowe: czy jest to tylko „dołek”, czy początek typowej dla Polski, niedającej się powstrzymać erozji poparcia dla ekipy rządzącej? Takiej, jaką obserwowaliśmy w latach 2000-01 w odniesieniu do AWS, w latach 2003-05 w odniesieniu do SLD, w latach 2014-15 w odniesieniu do PO, a której przyspieszenie w odniesieniu do własnej partii Kaczyński zablokował w 2007 r. przyspieszając o 2 lata wybory i oddając władzę. Obok klęski wizerunkowej w walce z wirusem pojawia się bowiem mnogość innych kryzysów politycznych, które pozbawiają PiS szans w różnych sektorach elektoratu: Strajk Kobiet i obsada MEN uczyniły z młodych wroga władzy, „piątka dla zwierząt” z rolników, nieracjonalne stosowanie lockdownu z przedsiębiorców, zaburzenie relacji z UE z wielu mieszkańców mniejszych ośrodków w tzw. Polsce powiatowej.
Jeśli styczeń i luty potwierdzą wejście w ruch procesu erozji poparcia dla PiS dwa zjawiska zmienią tok dalszych wydarzeń. Po pierwsze, PiS utraci nieformalną legitymizację dla podejmowania dalszych kroków w zakresie przemiany ustrojowej. Im bardziej kontrowersyjne będzie chciał wdrażać działania, tym silniej ta legitymizacja będzie poddawana w wątpliwość. Od odnowienia mandatu większości pisowskiej jesienią 2019 mija coraz więcej czasu, za chwilę jest półmetek kadencji. Gdyby sondaże jednogłośnie pokazywały spadek poparcia dla partii władzy grubo poniżej 30%, uprawniona stanie się teza o utracie mandatu dla głębokiego przemieniania polskiej rzeczywistości. Presja, aby PiS tylko administrował i skupił się wyłącznie na realizacji odbudowy gospodarki po pandemii, zaś porzucił cele ustrojowe i ideologiczne – jako silnie antagonizujące – będzie potężna.
Drugim kluczowym zjawiskiem będzie reakcja PiS na utratę poparcia. Czy, jak w 2007 r., PiS zdecyduje się na przyspieszone wybory, aby zminimalizować straty i oddać tylko część władzy? Takim scenariuszem byłoby de facto oddanie władzy opozycji przy zachowaniu jednak narzędzia prezydenckiego weta i nominatów w sądownictwie i prokuraturze. Przeszlibyśmy wówczas do etapu otwartej wojny różnych instytucji państwa polskiego przeciwko sobie. Wobec istnienia już od dawna dualizmu porządków prawnych, instytucjonalny rozpad państwa byłby wówczas trudny do uniknięcia. PiS wskazywałby anarchię jako jedyną alternatywę wobec własnego autorytaryzmu.
Zamiast tego PiS mógłby wybrać trwanie. Liczyć na to, że do 2023 r. obywatele docenią (sfinansowaną przez UE) gospodarczą odbudowę, a ostateczny bilans pandemii – gospodarczy, obostrzeniowy, a także moralny – po upływie czasu przestanie być postrzegany jako fiasko. PiS mógłby zaprząc do swoich celów narrację, że poświęcił wszystko – w tym własne marzenia o przebudowie ustrojowej Polski – celowi ratowania życia seniorów, „naszych czcigodnych rodziców i dziadków” i że summa summarum przeszliśmy przez to razem, daliśmy radę i solidarnie powinniśmy zrezygnować z wzajemnych oskarżeń o to, co nie wyszło. W końcu była to największa katastrofa od czasów wojny… Ten scenariusz oznaczałby, że PiS zachowałby władzę, ale obawiał się realizować większość z agresywnych elementów przebudowy ustrojowej, aczkolwiek niektóre działania (jak obecnie – przejęcie Polska Press czy procedury dyscyplinarne wobec niezależnych sędziów) byłyby podejmowane. Narastałyby też konflikty wewnątrz obozu władzy, zarówno jeśli chodzi o kierunek i ostrość działań, jak i te czysto ambicjonalne i związane z finansowymi interesami. Prawica mogłaby przestać być zjednoczona jeszcze w 2021 r. Narastałby przede wszystkim strach niektórych figurantów reżimu przed konsekwencjami prawnymi po zbliżającej się utracie władzy. Następowałyby „zdrady” obawiających się tego i szukających możliwości wkupienia się w łaski liderów opozycji. Niechybnie towarzyszyłyby temu wycieki drażliwych tajemnic obozu władzy. Byłby to samonapędzający się mechanizm erozji i upadku.
Innym scenariuszem byłoby więc pójście przez liderów PiS na zderzenie czołowe z resztą Polski. Może więc nas w 2021 r. czekać próba błyskawicznego zamknięcia systemu autorytarnego, którego elementem będzie wykluczenie opcji utraty władzy poprzez werdykt wyborczy. Wówczas doszłoby zapewne na polskich ulicach do scen dramatycznych, brutalnej samoobrony władzy, politycznych aresztowań przywódców protestów i partii opozycyjnych, sfingowanych procesów, ale także konsolidacji wewnętrznej obozu rządzącego. Przy takim obrocie spraw rok 2021 byłby nowym rokiem 1926 w dziejach Polski.
Dla przebiegu wydarzeń i decyzji strategicznych PiS istotne będą trzy czynniki wobec obozu władzy zewnętrzne. Pierwszym jest naturalnie ciąg dalszy pandemii, gdyż ewentualna wysoka trzecia fala i zapaść systemu ochrony zdrowia, z wieloma tysiącami ofiar, pozbawiłaby jednak znaczenia wszelkie polityczne dywagacje. Drugim, siła i trwałość protestów w nowym roku. Jeśli zaczną one gasnąć (na co na razie nic nie wskazuje), albo uniemożliwi je trzecia fala epidemii, wzrośnie prawdopodobieństwo scenariusza drugiego z inercyjną erozją, dryfowaniem i wewnętrznym rozkładem obozu PiS. W przypadku dalszego silnego ataku „ulicy” na władzę rośnie – paradoksalnie – prawdopodobieństwo scenariusza pierwszego (kapitulacja PiS i wcześniejsze wybory z nadzieją na utrzymanie weta) oraz trzeciego (zderzenie czołowe). W końcu trzecim czynnikiem jest reakcja zagranicy na posunięcia PiS: z jednej strony pytanie, na ile wyglądające na powolnie mielące „młyny” unijnych procedur będą w stanie postawić PiS finansowo pod ścianą (wygląda na to, że wydarzy się to najprędzej w 2022 r.), a z drugiej jak duże będzie zainteresowanie wydarzeniami nad Wisłą w Białym Domu i nowej administracji Joego Bidena. Czy prezydent Biden zechce nawiązać do dorobku Kennedy’go i Reagana i powalczyć o demokrację w Europie Środkowej? Czy uzna może zatrzymanie autorytaryzmu w takim kraju jak Polska za ważny element strategii powstrzymywania słabnięcia demokracji w całym świecie Zachodu i za warunek zapobieżenia podobnym zjawiskom w krajach takich jak Francja, Holandia czy Niemcy, a w końcu i u siebie, w kontekście prawdopodobnego ponownego startu Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich 2024 r.? Może się okazać, że potencjalne zduszenie populizmu w Warszawie i Budapeszcie zostanie przez strategów Demokratów uznane za ważny sukces propagandowy i symboliczny przed drugą kampanią Biden vs. Trump już za 3 lata.
Rok 2021 dla Polski przynosi rekordową liczbę niewiadomych. Mimo, że nie przypadają żadne wybory, będzie to rok niezwykle ważny. Bo – wydaje się – że w ciągu tych następnych 12 miesięcy przyjdzie nam zagłosować. Tyle, że nie w lokalu wyborczym, ale na ulicy. Nie kartką wyborczą, a transparentem, megafonem, płonącą oponą, a może i czymś innym.
Autor zdjęcia: Dawid Małecki
