Wojciech Marczewski: Inflacja w Polsce sięga już prawie 18%. Przy 5% Francuzi wychodzili na ulice. Duże protesty miały też miejsce w Czechach, Wielkiej Brytanii i Niemczech. Skąd w Polakach tyle spokoju i cierpliwości?
Paweł Wojciechowski: Mnie również to absolutnie zaskakuje. Jeśli popatrzymy na ceny żywności to w ciągu roku wzrosły aż o 22%. Pensje nie rosły w takim tempie, więc realne wynagrodzenia spadają już o 5%, a w pierwszym kwartale przyszłego roku będzie jeszcze gorzej. Mamy więc do czynienia z erozją siły nabywczej. W przypadku Francji pierwsze pytanie, jakie pojawiło się w trakcie debaty prezydenckiej, dotyczyło właśnie siły nabywczej. Protesty żółtych kamizelek zaczęły się od podwyżek cen benzyny. W Polsce nie dochodzi do takich turbulencji, chyba dlatego, że wszystkim się wydaje, że jakoś sobie z tym poradzimy, łudzimy się, że to będzie chwila i inflacja zaraz odpuści. Na początku problemów z inflacją rząd uprawiał propagandę wokół „putinflacji”, nie racząc wspomnieć, że jeszcze przed agresją Rosji na Ukrainę inflacja była wysoka. Rząd podtrzymuje tę narrację nawet teraz, gdy ceny energii już się ustabilizowały, a nawet spadają.
Wojciech Marczewski: Inflacja jednak wciąż rośnie.
Paweł Wojciechowski: Głównie za sprawą inflacji bazowej, która nie zawiera cen energii i żywności, a która przekroczyła już 11%. Ona pokazuje, jak ceny energii rozlewają się szeroko po innych cenach i świadczy o błędach w polityce makroekonomicznej, której największym problemem jest brak spójności. Polityka fiskalna jest nadal mocno ekspansywna, a zacieśnianie, już nieekspansywnej, polityki pieniężnej jest daleko niewystarczające. Na początku cyklu podwyżek stóp procentowych różnica między główną stopą procentową a inflacją wynosiła 6 punktów procentowych. Obecnie urosła ona do 11 punktów procentowych. Dopóki Prezes Banku Centralnego będzie sprzyjał rządowi, zwłaszcza poprzez monetyzowanie długu publicznego, to trudno pokładać nadzieję na szybki spadek inflacji.
Wojciech Marczewski: Zatem wysoka inflacja zapewne pozostanie z nami do najbliższych wyborów parlamentarnych. Czy PiS jest jeszcze w stanie odwrócić ten trend, czy jest już skazany na porażkę?
Paweł Wojciechowski: Głównym problemem jest to, że wzrost cen jest korzystny dla rządu. Inflacja umożliwia zwiększenie przestrzeni fiskalnej, ponieważ dochody budżetowe rosną szybciej niż wydatki. To ukryta nikczemność, która w sposób niedemokratyczny zwiększa przestrzeń fiskalną na nowe wydatki, które mimo szalejącej inflacji, będą przedstawiane jako sukces dobrego rządu na trudne czasy. Nie jestem pewien, czy przy zmasowanej propagandzie, ludzie zrozumieją, że za tę dodatkową inflację odpowiada właśnie rząd. Ta pozorowana walka z inflacją to ciąg dalszy innych pozorowanych ruchów przez ostatnie 7 lat, takich jak naprawa sądownictwa, która nie tylko doprowadziła do paraliżu wymiaru sprawiedliwości, ale też zablokowała dostęp do unijnych funduszy. Problem polega na tym, że ludzie nie są w stanie ocenić dewastującego wpływu łamania zasad praworządności na gospodarkę, a więc na dobrobyt obywateli.
Wojciech Marczewski: Jednak z tymi problemami Polska boryka się praktycznie od samego początku rządów PiS. Rząd zaczął spadać w sondażach, dopiero gdy pojawiły się poważne problemy gospodarcze. Czy to oznacza, że ludzie jednak głosują portfelem?
Paweł Wojciechowski: Faktycznie, gdy wskazywało się na afery i korupcję, to ludzie odpowiadali, że wszyscy kradli, ale ci przynajmniej się dzielą. To oznacza, że jest w Polsce doza przyzwolenia dla korupcji i psucia instytucji, pod warunkiem, że rząd znajduje pieniądze na programy socjalne. Trzeba jednak powiedzieć otwarcie, że te pieniądze znajduje w sposób, który budzi ogromne kontrowersje. Dziś rząd albo nakłada podatek inflacyjny, albo znajduje pieniądze w kieszeniach przyszłych pokoleń. Obecnie każdy pracujący obywatel ma około 80 tysięcy złotych długu. Długu, który został zaciągnięty przez rząd na barki obywateli. Ponadto zostało uruchomione luzowanie ilościowe, czyli emisja obligacji gwarantowanych przez skarb państwa, które następnie nabywa NBP. W praktyce oznacza to wzrost podaży pieniądza i jego dodruk na bezprecedensową skalę. Właśnie to w największym stopniu spowodowało inflację.
Wojciech Marczewski: Ludzie zaczynają to zauważać?
Paweł Wojciechowski: Wydaje mi się, że tak. Ludzie zaczęli odczuwać to na własnych portfelach i mówią, „Co z tego, że rząd się z nami dzieli, skoro żyjemy na kredyt, a pieniądze warte są coraz mniej”. Ostatnio na stronie KPRM pojawił się wpis mówiący, że w ciągu rządów PiS emerytury wzrosły o 78%. Ja to przeliczyłem i wyszło mi, że nominalnie było to 55%, ale realnie, czyli po uwzględnieniu inflacji, to już zaledwie 6% przez 8 lat, wliczając już zatwierdzoną waloryzację na rok 2023. Trudno, aby moje obliczenia przebijały się przez zmasowany rządowy przekaz, ale i tak myślę, że ludzie, nawet osoby słabiej wykształcone w twardym elektoracie PiS, mogą odczuwać w swoich portfelach, że coś w tej propagandzie jest nie tak.
Wojciech Marczewski: Jest Pan ekspertem gospodarczym Polska2050. Jeśli PiS faktycznie przegra wybory, opozycja stanie przed ogromnym wyzwaniem gospodarczym. Sądzi Pan, że będzie jeszcze możliwe miękkie lądowanie, czy będziecie zmuszeni sięgnąć po austerity?
Paweł Wojciechowski: Przede wszystkim jakakolwiek polityka, po którą będziemy musieli sięgnąć, będzie efektem polityki poprzedniego rządu. Jeśli bardzo osłabnie wzrost gospodarczy, wzrosną koszty obsługi długu publicznego i trudniej będzie spiąć budżet to jakaś konsolidacja fiskalna może okazać się konieczna. To jednak zależy przede wszystkim od tego, jak mocno PiS nakręci spiralę wyborczych wydatków w przyszłym roku oraz jak mocno wzrośnie inflacja, bo im będzie ona wyższa, tym trudniej będzie ją wyhamować bez oszczędności, czyli odłożonego popytu.
Wojciech Marczewski: Pan sam był niegdyś powiązany z PiS. Co prawda bardzo krótko, ale był Pan Ministrem Finansów w rządzie Marcinkiewicza. Zapewne poznał Pan od środka mechanizmy funkcjonowania tej partii. Jaki jest dziś modus operandi polskiego rządu?
Paweł Wojciechowski: To prawda, byłem w rządzie Marcinkiewicza, chociaż on, jak wielu ówczesnych członków PiS, jest dziś bardzo krytyczny wobec rządu. Rządu, który skupia się na niszczeniu instytucji. W finansach publicznych dochodzi do demontażu reguł wydatkowych, wypychania pieniędzy poza budżet, do kreatywnej księgowości. Weźmy za przykład przenoszenie wydatków. Kiedyś przenoszenie wydatków na kolejny rok, w ramach tak zwanych środków niewygasających, było sytuacją absolutnie wyjątkową. Teraz zostało to znormalizowane i można przenosić je na cały kolejny rok, tylko po to, żeby pokazać jak ładnie wygląda realizacja budżetu. To pierwsza sprawa. Druga sprawa to mechanizm wypychania pieniędzy poza budżet. Dzisiaj już około 420 miliardów złotych zostało wypchniętych do funduszy pozabudżetowych. To jest naprawdę gigantyczna kwota, drugi równoległy budżet. Te wydatki zostały sfinansowane przede wszystkim poprzez emisję obligacji PFR i BGK, które w dużym stopniu skupił NBP, co spowodowało zwiększenie podaży pieniądza na ogromną, wcześniej niespotykaną skalę. Było to możliwe dzięki zmianom ustaw w czasach pandemii, które umieściły wydatki poza kontrolą parlamentu, pozwalając na wydawanie pieniędzy w sposób całkowicie bezkarny i bez żadnej odpowiedzialności. Do tego dochodzi kuglowanie pomiędzy różnymi funduszami. Dziś Fundusz Solidarnościowy jest finansowany z Funduszu Pracy, z którego również finansuje się Pracownicze Plany Kapitałowe. Przecież Fundusz Pracy był utworzony przede wszystkim po to, aby finansować bezrobotnych, a nie dowolne zachcianki rządu. To są piętrowe konstrukcje, które umożliwiają wydawanie pieniędzy niezgodnie z celem tych funduszy i likwidują tworzone przez wiele lat bufory bezpieczeństwa w finansach publicznych.
Wojciech Marczewski: Czym umotywowane są te decyzje?
Paweł Wojciechowski: Rząd wszystko podporządkował jednemu celowi, jakim jest utrzymanie władzy. Ponieważ cel uświęca środki, to trwa systematyczne zawłaszczanie kolejnych instytucji, o których mówiliśmy, oraz festiwal dopłat i programów socjalnych, które mają przynieść poklask wśród elektoratu. Przykładem tego jest, chociażby trzynasta emerytura. Te wydatki można by wkomponować w ramach waloryzacji, ale tego się nie robi, bo lepiej wygląda jedna kwota, która jest wypłacana na konto z mocy prawa, niż drobne podwyżki co miesiąc. Co więcej, ta jednorazowa wypłata powoduje, że wiele osób szybciej podejmuje decyzję o przejściu na emeryturę, żeby dostać trzynastkę. Wszystkie elementy polityki socjalnej są tak kalkulowane. Spójrzmy na węgiel.
Wojciech Marczewski: Przy którym rząd również zmieniał kilkukrotnie linię.
Paweł Wojciechowski: Dokładnie. Rząd mógłby zamrozić ceny węgla. Była nawet taka ustawa, według której cena miała wynosić 996 złotych za tonę. Ustawa została zmieniona jeszcze zanim weszła w życie, a na jej miejsce wprowadzono ustawę o 3000 złotych dopłaty na węgiel. Dla rządu nie ma znaczenia czy za te pieniądze ludzie faktycznie kupią węgiel. Ważne jest jedynie publiczne zademonstrowanie, że wszystkim dajemy, i co ważne, dajemy po równo. To jest zasada równościowa według PiS. Pieniądze dostają wszyscy, a nie jedynie ci, którzy tego naprawdę potrzebują. Oczywiście taka polityka ani nie wyrównuje szans, ani nie zmniejsza nierówności. Według GUS współczynnik Giniego, który pokazuje nierówności dochodowe, po 7 latach systematycznych spadków, pnie się mocno w górę. Obecnie wynosi on 0,32, a jeszcze 5 lat temu był poniżej 0,3.
Wojciech Marczewski: Mówiliśmy o inflacji, cenach energii i możliwej recesji. Są jeszcze jakieś niepokojące wskaźniki w polskiej gospodarce?
Paweł Wojciechowski: Właściwie większość wskaźników bardzo niepokoi, łatwiej wskazać jeden, o który możemy być spokojni. Jest nim niska stopa bezrobocia. Tu trzeba jednak przypomnieć, że niskie bezrobocie to wynik przede wszystkim strukturalnych zmian ludnościowych. Wskutek starzenia się ludności, spada liczba osób w wieku produkcyjnym. Widać wyraźny trend spadku bezrobocia od połowy 2013 r. Poza tym wszystkie inne wskaźniki bardzo niepokoją, pokazują skalę zaniechań.
Wojciech Marczewski: Które najbardziej?
Paweł Wojciechowski: Chyba największym problemem jest brak inwestycji. Mamy problem z Krajowym Planem Odbudowy, z którego miało pochodzić ponad 5% inwestycji w Polsce. To dziś ogromny problem, bo w Polsce i tak mamy jeden z najniższych poziomów inwestycji. Dziś jest poniżej 17% PKB. Choć zdecydowana większość środków z KPO ma trafić do instytucji rządowych i samorządowych, to właśnie te inwestycje publiczne przyczyniają się do stymulowania inwestycji prywatnych. To właśnie inwestycje prywatne są papierkiem lakmusowym klimatu inwestycyjnego. Widać, że jest bardzo zły, ponieważ szoruje już po dnie w UE. Teraz tę zapaść pogłębia jeszcze brak KPO. Koszty zamachu na praworządność w Polsce są bardzo wysokie. Do kosztów kar TSUE, należy również doliczyć koszty utraconych korzyści z powodu braku inwestycji, stymulujących wzrost gospodarczy na poziomie od 1 do 3%. Łącznie brak KPO oznacza roczną stratę od 2 do 4 tysięcy złotych dla każdego obywatela. A przecież poza łamaniem praworządności od lat obserwujemy pogorszenie klimatu inwestycyjnego z powodu jednego z najbardziej skomplikowanych systemów podatkowych w Unii. W ostatnim opublikowanym raporcie Banku Światowego „Doing Business” spadliśmy z 24. miejsca na 40. miejsce. Ten ranking czasowo został wstrzymany, ale strach pomyśleć, jak Polska wypadnie w kolejnych rankingach po chaosie wprowadzonym przez flagową reformę PiSu zwaną „Polskim Ładem”.
Wojciech Marczewski: Mówiąc o inwestycjach, warto wspomnieć o sytuacji na giełdach. WIG20 spadł w ciągu ostatniego roku o 25%, S&P500 o 17%, Nikkei 225 o 5%. Czym są spowodowane te spadki?
Paweł Wojciechowski: Jest kilka przyczyn. Po pierwsze wszyscy spodziewają się stagflacji, czyli z jednej strony uporczywej inflacji, z drugiej niskiego wzrostu gospodarczego. W związku z tym rynki już przewidują słabszy wzrost gospodarczy. Drugim elementem jest wzrastająca atrakcyjności obligacji, które oferują wysokie korzyści w postaci rentowności. Część inwestorów przerzuca się na obligacje skarbowe i przenoszą swoje portfolio w tym bardziej konserwatywnym kierunku. Trzeci powód to szukanie bezpiecznej przystani, czyli ucieczka kapitału z rynków, które mają gorsze perspektywy. Bezpieczne kraje, do których ucieka kapitał, to na przykład Stany Zjednoczone. Polska należy już do państw gorzej rokujących, a prognozy Komisji Europejskiej dla Polski na przyszły rok wyglądają naprawdę źle. Gospodarka ma wzrosnąć zaledwie o 0,7%, przy inflacji 13,8%, czyli wyższej niż w tym roku. Jeśli w związku z wyborami rząd wpadnie w spiralę wydatków, to inflacja będzie jeszcze wyższa. Wtedy pojawi się problem spadku realnych płac, który wynosi już prawie 5%, a za pół roku może wzrosnąć nawet do 10%. Ostatecznie to właśnie niższy popyt z powodu spadającej siły nabywczej wynagrodzeń będzie hamował inflację.
Wojciech Marczewski: Z kolei ceny gazu już zaczęły hamować. Ba, pod koniec października spadły poniżej zera. Czy to oznacza, że nie musimy się już martwić ciężką zimą?
Paweł Wojciechowski: Wydaje się, że tegoroczną zimę faktycznie przetrwamy, ale ciężko może być też za rok. To zależy od tego, czy znajdziemy substytuty dla gazu oraz czy węgiel dopłynie. Od wybuchu wojny wszystkie państwa starają się odejść od gazu i uruchomić stare elektrownie węglowe i atomowe. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy się zastanawiają, jak zastąpić gaz. Dodatkowo mamy kwestię dostaw z innych państw, głównie z Afryki północnej i Norwegii. Tutaj problemem są połączenia sieci transeuropejskich. Jest pewien konflikt między Francją a Hiszpanią w zakresie uruchomienia gazociągu z państw Maghrebu. Łatwiej jest z ropą, bo możemy dostarczać ją statkami. Co prawda gaz również może płynąć drogą morską, ale wtedy jest droższy i wymaga to gazoportów do regazyfikacji, jak Terminal LNG w Świnoujściu. Teraz większość państw stawia na to, żeby jak najszybciej zbudować takie terminale. Na przykład Niemcom uruchomienie pływającego terminalu FSRU zajęło jedynie 200 dni.
Wojciech Marczewski: Czyli gazu nie zabraknie?
Paweł Wojciechowski: Jeśli chodzi o gaz, to bardziej istotna jest infrastruktura niż same zakupy. Tu mamy w miarę dobrą sytuację, przynajmniej w zakresie indywidualnym. Nie mogę jednak powiedzieć, że na pewno nie będzie żadnego problemu z dostępem gazu dla dużych firm, głównie chemicznych. Pamiętajmy, że w lecie nastąpiły wyłączenia Anwilu i Azotów. Moim zdaniem to nie był efekt zbyt wysokiej ceny gazu, tylko po prostu rząd próbował oszczędzać gaz na zimę. Do tego dochodzi kwestia kontraktów. Pamiętajmy, że Polska po decyzji o embargo na Rosję postanowiła przyspieszyć podpisywanie kontraktów w ramach Baltic Pipe. Jednak Baltic Pipe jest odnogą Europipe II i to przepustowość tego gazociągu decyduje o tym, ile gazu może popłynąć do Polski. PGNiG publicznie chwalił się podpisaniem umowy z Equinorem, czyli dawnym Statoil, ale do dziś nie znamy szczegółów. Trudno powiedzieć, czy będą podpisane kolejne kontrakty i czy wystarczy przepustowości. Jest więc ryzyko, że może zabraknąć parę miliardów gazu na wiosnę, ale to dotknie to tylko przemysł.
Wojciech Marczewski: Jak to wygląda z węglem?
Paweł Wojciechowski: Tu sytuacja wygląda dużo gorzej. Nie dlatego, że tego węgla nie ma, ale dlatego, że może nie wystarczyć węgla grubego, który jest spalany w kotłach prawie 3 milionów gospodarstw domowych. To tego sortymentu węgla potrzebujemy, a nie miału. Ruchy rządu wokół węgla całkowicie zaburzyły rynek. Gdy rząd podjął decyzje o embargo na węgiel z Rosji, to nie zrobił zapasów tak jak inne państwa Unii. Wizja braku węgla wywołała popłoch, składy zostały wyczyszczone i wtedy pojawiła się obietnica rządu, że węgiel będzie tani, po 996 zł za tonę. Spółki górnicze kontrolowane przez Skarb Państwa zaczęły sprzedawać go w limitowanych ilościach przez Internet. To zaburzyło rynek, wywołało spekulację, niektórzy kupili za dużo, inni za mało i w efekcie część ludzi w zimę nie będzie miało węgla, więc będą musieli albo kupić węgiel bardzo drogo, albo palić czym popadnie, poza oponami – do czego zachęcał osobiście Jarosław Kaczyński. Skutkiem ubocznym tych działań będzie jeszcze większy smog niż zwykle.
Wojciech Marczewski: Jak wpłynie to na ceny energii?
Paweł Wojciechowski: Sytuacja jest tutaj paradoksalna. O tym, jaka jest cena energii, decyduje między innymi cena najdroższego surowca. Ponieważ gaz był tak drogi, to i energia zeń produkowana była bardzo droga. To podbijało ceny energii z innych źródeł, których cena, w sensie samych surowców, nie rosła. W wyniku tego mechanizmu spółki, u nas głównie państwowe, miały bardzo wysokie zyski, ponieważ cena energii była wysoka, a koszty jej produkcji były relatywnie niskie.
Wojciech Marczewski: Dzięki wzrostom cen energii Rosja, pomimo embargo, odnotowała ogromne zyski z eksportu, głównie do Chin i Indii. Jest to jakaś długoterminowa alternatywa wobec Europy czy Rosja była z nami tak mocno powiązana, że są to złudne nadzieje?
Paweł Wojciechowski: Tak samo, jak my się boimy nadmiernego uzależnienia od paliw kopalnych z Rosji, tak samo Rosja boi się nadmiernego uzależnienia swojego eksportu w jednym kierunku, czyli głównie do Chin. W wyniku ograniczenia podaży surowców przez wojnę bardzo mocno wzrosły ceny. Gdy spojrzymy na dochody Rosji, to w dalszym ciągu są one wystarczające, żeby podtrzymać ich gospodarkę. Jeżeli jednak będą uruchomione kolejne inwestycje w krajach, które nie są przyjaciółmi Rosji, to podaż wzrośnie, cena spadnie i Rosja znajdzie się w nieciekawej sytuacji. Gdyby Saudowie nie forsowali ograniczania podaży, to już dziś mielibyśmy spadek cen ropy i jej pochodnych.
Wojciech Marczewski: To prawda. Wydaje się, że Saudowie odwracają się od Stanów Zjednoczonych. Czy ta zmiana ma podłoże ekonomiczne, czy może dalej jest to pokłosie reakcji Stanów na morderstwo Chaszukdżiego?
Paweł Wojciechowski: Tego pewnie nikt nie wie, mam jednak swoje podejrzenia. Przede wszystkim Saudowie nigdy nie prezentowali się, jako bezpośredni adwersarz Rosji i musimy pamiętać, że są niepodległym państwem. Dodatkowo Arabia Saudyjska jest cały czas w konflikcie z Iranem. W normalnej sytuacji mogliby się obawiać, że taki sprzeciw wobec Stanów Zjednoczonych mógłby popchnąć Amerykę do zbliżenia z Iranem. Dziś jednak to jest niemożliwe, ze względu na protesty kobiet związane z łamaniem praw człowieka w Iranie. Możliwe, że Saudowie właśnie w taki sposób kalkulowali, zwłaszcza że akurat ostatnio w Arabii Saudyjskiej, odwrotnie niż w Iranie, dochodzi do liberalizacji. Dlatego nie sądzę, aby ta decyzja OPEC, za którą stały interesy Rijadu wpłynęła na stosunki z Waszyngtonem.
Paweł Wojciechowski – polski ekonomista, dyplomata i urzędnik państwowy. Były Prezes PTE Allianz, Minister Finansów w 2006, w latach 2009-2010 podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, stały przedstawiciel Rzeczypospolitej Polskiej przy OECD w latach 2010-2014. Wykładał na uniwersytetach Harvarda, John Carroll oraz Akademii Leona Koźmińskiego. Obecnie jest przewodniczącym Rady Gospodarczej Polski 2050.
Autor zdjęcia: Reiseuhu.de
