O narodach, kulisach procesów narodotwórczych oraz tym czym powinien być naród obecnie, prof. Marek Migalski opowiada Wojciechowi Marczewskiemu z L!
Wojciech Marczewski: Kiedy powstali Polacy?
Marek Migalski: Większość narodów kształtowała się od końca XVIII do początku XX wieku. My akurat należymy do tych narodów, które uważane są za troszkę starsze. Tak twierdzą etnosymboliści, którzy twierdzą, że narody kształtowały się z etni, czyli małych, zazwyczaj elitarnych grup etnicznych, te następnie rozszerzyły się na resztę społeczeństwa, czyniąc zeń naród. Takie narody jak Francuzi czy Polacy są tutaj uważane za wywodzące się z etni starszych. Etnosymboliści mogliby więc mówić może o XVI czy XVII wieku, choć ja uważam inaczej. Przypomnijmy bowiem, że do połowy XVIII wieku Polacy wybierali sobie na swoich królów Czechów, Węgrów, Szwedów czy Francuzów. Nikogo to nie dziwiło. Dziś byłoby to oczywiście nie do pomyślenia. Powstanie narodu nie było też losowym wydarzeniem. Ten proces zbiegł się z upowszechnieniem służby wojskowej, procesami gospodarczymi, powstaniem państwowej edukacji i kodyfikacją prawa i języka.
Wojciech Marczewski: Wspomniał Pan o etnosymbolistach. Jeden z nich, Anthony D. Smith, opisuje dwa rodzaje etni. Pozioma, arystokratyczna, taka jak w Polsce oraz stojące w kontrze do niej etnie pionowe, które wykształciły się w sposób bardziej demokratyczny i sztuczny, na podstawie podziałów lingwistycznych i religijnych. Czy można mówić o powstaniu narodu już wówczas gdy wytworzy się etnia, czy dopiero gdy rozszerzy się na całe społeczeństwo?
Marek Migalski: Proces demokratyzacji jest niezbędny do mówienia o narodach. Jeśli sięgniemy wstecz i pomyślimy o jakichkolwiek narodach kilkaset lat temu, to poczucie jakiejkolwiek tożsamości narodowej tyczyło się jedynie absolutnej elity, Smith określa te elity właśnie etnią poziomą. Nie można sobie wyobrazić, że istnieje naród, do którego członkostwa nie poczuwają się masy. Takie procesy jak demokratyzacja, urbanizacja, industrializacja, powszechna edukacja i obowiązkowa służba wojskowa kształtowały narody.
Wojciech Marczewski: Na myśl przychodzą polscy pozytywiści, ale czy udało im się stworzyć naród, czy jednak naród rozumiany w ten całościowy sposób powstał nieco później? W swojej książce sugeruje Pan, że miało to miejsce dopiero po II wojnie światowej.
Marek Migalski: Zwłaszcza w odniesieniu do chłopów. Rzeczywiście stawiam taką tezę, w oparciu o pamiętniki Witosa, którego naprawdę trudno posądzić o antychłopskość. Otóż on pisze, że jeszcze w czasie Wielkiej Wojny „Chłopi bali się Polski niesłychanie”. Może zabrzmi to paradoksalnie, czy nawet szokująco, ale chłopów Polakami uczynili dopiero Hitler i Stalin. Zwłaszcza Hitler, który potraktował ich jako Polaków. Chłopi do tego momentu, gdy nie byli mordowani i represjonowani jako Polacy, mieli jedynie tożsamość klasową i lokalną.
Wojciech Marczewski: Chciałbym jeszcze wspomnieć o jednym z najbardziej wpływowych teoretyków – Erneście Renanie. Renan wprowadził teorię codziennego plebiscytu, według której być albo nie być narodu zależy od codziennych decyzji ludzi.
Marek Migalski: Tak jest. Również podzielam tę koncepcję. Zakłada ona, że naród się stwarza, że nie jest fenomenem statycznym, danym raz na zawsze i istniejącym od zawsze. Renan w tym swoim aforyzmie pokazał, że naród stwarza się każdego dnia w procesach politycznych i społecznych, a nie jest bytem samodzielnym i obiektywnym. W kontrze do tego subiektywistycznego postrzegania narodu stoi właśnie szkoła obiektywistyczna. Zakłada ona, że naród to jest jakaś grupa społeczna, która charakteryzuje się rasą, językiem, terytorium czy religią, i jest bytem obiektywnym i odwiecznym.
Wojciech Marczewski: Ale to już mówimy o naprawdę starych niemieckich teoriach.
Marek Migalski: Tak i dziś wiemy, że tak nie jest. O istnieniu narodu, jak w teorii Renana i polskim hymnie, decydują ci, którzy jeszcze żyją. O tym, czy naród istnieje, czy nie, decydują ludzie, którzy chcą bądź nie chcą do niego przynależeć. Wcześniej narody były zwyczajnie niepotrzebne. Przed nastaniem kapitalizmu, gospodarka rolna nie wymagała takiej kooperacji, nie wymagała koncentracji w takich miastach jak Łódź, w której dziś jesteśmy. Gdy ci wieśniacy z całej Polski przyjeżdżali do Łodzi, to mówili różnymi językami czy dialektami. Dlatego była konieczność kodyfikacji języka. Gdy mieszkali u siebie na wsi, to byli tamtejszymi. Tym samym, przyjeżdżając tutaj, utracili swoją poprzednią tożsamość. Byli więc chłonni, potrzebowali przyjęcia nowej tożsamości, która mogłaby wypełnić tę próżnię aksjologiczną, w której się znaleźli. Nacjonalizm wychodził naprzeciw tej potrzebie.
Wojciech Marczewski: W ramach swojego plebiscytu Renan zakłada jeszcze dwie podstawowe cechy narodów. Po pierwsze zapomnienie.
Marek Migalski: Jako konieczny warunek.
Wojciech Marczewski: On przytoczył przykład bodajże Burgundczyków. Nikt z Île-de-France nie ma dziś pretensji do Burgundczyków za wydanie Joanny d’Arc. Tak samo my na Mazowszu nie mamy pretensji do Wielkopolan za podboje Mieszka. Więc po pierwsze zapominamy poprzednie identyfikacje i waśnie, po drugie chcemy wspólnie iść dalej i tworzyć wspólnotę.
Marek Migalski: Do tego dochodzi jeszcze kwestia mitotwórstwa. Każdy naród musi zapomnieć o tym, co było negatywne, ale musi również wytworzyć mity. Zarówno na temat swojej przeszłości, tego kim byli, od kogo się wywodzą, jak i przyszłości, czyli ku czemu dążą. Narody nie mogą istnieć bez mitów. Każdy naród żyje w jakimś poczuciu swojej niewinności, świętości, wyjątkowości.
Wojciech Marczewski: Wyrządzonej krzywdy.
Marek Migalski: Dokładnie. Zarazem jest bardzo mało narodów, które przyznają się do krzywd przezeń wyrządzonych. Dziś podobno staramy się to robić, ale proszę sobie przypomnieć, z jakim kłopotem Polacy przyznają się, że to oni zamordowali Żydów w Jedwabnem, czy w jak krwawy sposób tłumiliśmy powstania kozackie. Jest jednak kilka narodów, które dobrze się z tym uporały. Ja wiem, że to teraz jest niepopularne, ale Niemcy są najlepszym przykładem narodu, który rozliczył się ze swoją przeszłością, przepracował swoją historię i który naprawdę wie, za co ma się wstydzić. W przeciwieństwie do Anglików, Francuzów czy Amerykanów. Chociaż Amerykanie teraz bardziej przerabiają własną, wewnętrzną historię.
Wojciech Marczewski: Ameryka jest narodem, który kształtował się z wielu różniący się od siebie narodowości i grup etnicznych. Jest to odosobniony przypadek?
Marek Migalski: To jest właśnie klasyczny przykład tego, jak robi się narody. Zapytał mnie Pan, kiedy powstali Polacy. Wydaje mi się, że pierwsi Amerykanie powstali w tym samym momencie, czyli pod koniec XVIII wieku. Z tym że oni mieli pełną świadomość tego, jak sztuczny jest to proces. Oni oparli swoją tożsamość o ideę. To jest naród zbudowany na idei. Na sprzeciwie wobec metropolii, na wolności, na demokracji, ale przede wszystkim na konstytucji, która gwarantuje wszelkie inne swobody. Oni wiedząc, jak bardzo różnią się religijnie, etnicznie czy rasowo, zrozumieli, że trzeba znaleźć mity, które będą ich jednoczyć. Jednym z tych mitów jest właśnie konstytucja i dlatego jest dla nich taką świętością. Konstytucja jest fundamentem nie tylko kraju, ale i narodu. To gwarantuje też jej stałość, gdyby z niej zrezygnowali, to wyciągnęliby sobie jeden z fundamentów własnego narodu.
Wojciech Marczewski: Z drugiej strony mamy ideę wolności, której miejsce w micie narodowym USA utrudnia dyskusje o jej stanie faktycznym. W wielu aspektach w USA wolności bardzo brakuje. Przyznanie tego oznaczałoby posypanie się idei narodu.
Marek Migalski: Mają też absolutne poczucie wyjątkowości i misyjności, oni są tym rozświetlonym miastem na wzgórzu i sami ulegli tym mitom. Jak się zapyta Amerykanów, to oni naprawdę uważają, że są państwem, w którym żyje się dziś najlepiej na świecie, że to jest zwieńczenie historii, że współczesna Ameryka jest najlepszym państwem w historii. Do nich nie przemawiają argumenty dotyczące długości życia, nierówności, ubóstwa.
Wojciech Marczewski: HDI czyli wskaźnik rozwoju społecznego mają na poziomie Polski.
Marek Migalski: Naprawdę?!
Wojciech Marczewski: Przy uwzględnieniu nierówności społecznych.
Marek Migalski: Pod niektórymi względami Stany naprawdę są państwem Trzeciego Świata.
Wojciech Marczewski: Z paskiem Gucci.
Marek Migalski: Oraz ze spadającą długością życia, uzależnieniem od opioidów, milionami bezdomnych, fatalną służbą zdrowia, oraz jedną czwartą wszystkich osadzonych na świecie, włączając w to Chiny, Indie i wszystkie dyktatury na globie.
Wojciech Marczewski: Chciałbym przejść teraz do Ukrainy. Ukraina jest dziś świetnym studium przypadku powstawania narodów. Wydaje mi się, że do 2014 trudno mówić o spójnym narodzie ukraińskim. Na pewno na wschód od Dniepru.
Marek Migalski: Zaznaczając, że nie jestem specem od Ukrainy, to rzeczywiście ja również mam takie wrażenie. Po pierwsze, przed 2014 było to społeczeństwo dwujęzyczne. Oczywiście, to samo w sobie nie stanowi problemu. Kanadyjczycy mówią dwoma językami, Belgowie trzema, a Szwajcarzy aż czterema, jednak taka sytuacja zawsze zmusza do refleksji, czy na pewno mamy do czynienia z narodem. Po drugie, na wschodzie część ludzi miała tożsamość sowiecką. Uważali, że są tak naprawdę porzuconymi sierotami po Związku Radzieckim, nie czuli się ani Rosjanami, ani Ukraińcami tylko po prostu byłymi obywatelami ZSRR. Pewna część mieszkańców wschodniej Ukrainy naprawdę nie czuła się Ukraińcami i nie czuła się lojalna wobec państwa ukraińskiego. Rzeczywiście można powiedzieć, że paradoksalnie działania Putina tworzą dziś ten naród.
Wojciech Marczewski: Czyli Hitler stworzył Polaków, Putin tworzy Ukraińców.
Marek Migalski: Pięknie powiedziane. Szkoda, że to Pan sformułował ten parodoksik, a nie ja. Zazdroszczę.
Wojciech Marczewski: Narodowość ukraińska ma jeszcze drugi aspekt, ważny zwłaszcza dla nas, Polaków. Dziś Polacy zachowują się wspaniale i niosą ogromną pomoc dla Ukrainy i Ukraińców. Pojawia się tu spory dylemat, bo tożsamość ukraińska, czy zachodnio-ukraińska, która dziś poszerza się o mieszkańców lewego brzegu Dniepru, została stworzona vis-à-vis polskości, jest historycznie antypolska, to co definiuje Ukraińca to to, że nie jest Polakiem. Pytanie, czy to może się zmienić?
Marek Migalski: Trzeba będzie bardzo uważać, bo wydarzenia, których jesteśmy dziś świadkami, mogą zafunkcjonować bardzo trwałymi procesami, ale mogą się też cofnąć. W historii wielokrotnie widzieliśmy takie rzeczy. Rzeczywiście jest tak, że ta zachodnia ukraińskość była kształtowana w opozycji do Polaków i dzisiejsze zachowanie Polaków i państwa polskiego, faktycznie zmienia perspektywę. Ja na początku konfliktu zbadałem nawet wzajemne nastroje. Była bardzo duża dysproporcja między podejściem Polaków do Ukraińców i Ukraińców do Polaków. 90% Ukraińców wyrażało absolutną sympatię wobec Polaków, natomiast wśród Polaków jedna trzecia stwierdziła, że ma do Ukraińców sympatię, jedna trzecia stosunek ambiwalentny, a jedna trzecia negatywne podejście. To jest bardzo duża dysproporcja. Ja z resztą wtedy przewidywałem, na całe szczęście na razie błędnie, że będziemy obserwować rosnącą niechęć Polaków do Ukraińców.
Wojciech Marczewski: Czy pomoc części Polaków nie jest umotywowana bardziej niechęcią do Rosji niż altruizmem i troską o Ukrainę?
Marek Migalski: Tego nie wiem, ja przyjąłem dwie rodziny ukraińskie i w moim wypadku nie było to zachowanie antyrosyjskie, ale mam świadomość, że nie jestem metrem z Sèvres polskości.
Wojciech Marczewski: Nasza niechęć do Ukraińców była spowodowana kultem UPA. Czy ten kult nie wynika trochę z braku alternatywy? Ukraińcy nie mieli innych bohaterów, do których mogliby się odwoływać. Dziś tacy bohaterowie się pojawiają, jest Wyspa Węży, jest Duch Kijowa, jest sam Zełenski. Czy ta na nowo kreująca się tożsamość może odciąć się od UPA, czy jest to tak głęboko zakorzenione, że są to płonne nadzieje?
Marek Migalski: Co warto zaznaczyć te dwa mity, o których Pan wspomniał, są też całkowicie zmyślone. Duch Kijowa to zwyczajna bajka, natomiast mit obrońców Wyspy Węży jest dokładnie tym – mitem. Ci żołnierze po tym, jak powiedzieli brzydkie słowo, po prostu się poddali. Ja ich oczywiście nie potępiam, bo jestem większym tchórzem niż oni i prawdopodobnie nawet nie zdążyłbym rzucić mięsem tylko od razu bym się poddał. Pragnę jedynie zaznaczyć, że na tym micie można zbudować właśnie nową tożsamość, nowych bohaterów. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby Banderę zastąpili obrońcy Wyspy Węży. Ja uważam, że to jest historyczny moment i nie możemy go zaprzepaścić. Warto wykorzystać ten straszny konflikt do przemyślenia rachunku krzywd po obu stronach i zbudowania czegoś, co może nam na trwałe zapewnić bezpieczeństwo.
Wojciech Marczewski: À propos bezpieczeństwa, jest Pan europejskim federalistą?
Marek Migalski: Jeśli definiować to tak, że chciałbym zaniku granic na rzecz wzmacniania kontynentalnej tożsamości europejskiej, to tak. Chciałbym też tutaj zaznaczyć, że ta szalona idea, że granice państw muszą pokrywać się z granicami występowania narodów, ma dopiero sto lat. To jest koncepcja Wilsona i jest to koncepcja, i mówię to z całą mocą, zbrodnicza. Za wszystkie czystki etniczne i miliony zmarłych w wojnach trzeba oskarżyć Wilsona i jego naśladowców.
Wojciech Marczewski: Massimo d’Azeglio, jeden z ojców zjednoczonej Italii powiedział „Stworzyliśmy Włochy, teraz musimy stworzyć Włochów”. Czy musimy najpierw stworzyć Europę, żeby stworzyć Europejczyków?
Marek Migalski: Tak. Ja uważam, że to państwo stwarza narody, a nie odwrotnie, wobec czego, żeby stworzyć Europejczyków, trzeba wykorzystywać narzędzia paneuropejskie do tworzenia tej tożsamości. To już się dzieje, tyle tylko, że te działania są mało skuteczne. Gdy dziś patrzymy na tożsamości, gdy zapytamy milionów Europejczyków, kim się czują, to naprawdę zdecydowana mniejszość powie, że na pierwszym miejscu czują się Europejczykami. Tak się dzieje nie dlatego, że tożsamości narodowe są tak fantastyczne, tylko po prostu państwa działają od kilkudziesięciu czy kilkuset lat na rzecz tego, żeby wytwarzać w nas te tożsamości. Przy pomocy narzędzi państwowych bądź ponadpaństwowych można budować te tożsamości, oczywiście z mniejszym lub większym sukcesem. Związek Radziecki stworzył tożsamość sowiecką, Czechosłowacja czechosłowacką, Jugosławia jugosłowiańską. Jednak z drugiej strony USA zbudowała tożsamość amerykańską, Francja francuską, Włochy włoską. Warto również zaznaczyć, że te nieudane próby też nie były kompletną porażką. W Czechach w dalszym ciągu są osoby utożsamiające się z ideą Czechosłowacji, a jak już mówiliśmy, we wschodniej Ukrainie dalej mieliśmy do czynienia z tożsamością sowiecką.
Wojciech Marczewski: Czyli jest to możliwe?
Marek Migalski: Jest to możliwe, chociaż jak widać, jest to bardzo trudne i najpierw trzeba mieć odpowiednie narzędzia. Z tym że państwa członkowskie nie są tym zainteresowane, bo chcą, żeby ich obywatele byli przede wszystkim lojalni wobec nich. Dlatego nawet te państwa, które są rdzeniem Unii, wcale nie są zachwycone tym, że instytucje paneuropejskie działają na rzecz budowania nowej tożsamości.
Wojciech Marczewski: Wróćmy na chwile do Renana i potrzeby zapomnienia. Czy wytworzenie tożsamości paneuropejskiej wymagałoby zapomnienia o lądowaniu w Normandii, o powstaniu warszawskim, o bitwie nad Sommą?
Marek Migalski: Trochę tak. Na pewno wybaczenia, zdystansowania się i mitologizacji. To mniej więcej tak jak walki między Bretończykami a Normanami. Żeby wytworzyć taką szerszą tożsamość, trzeba w jakimś sensie zapomnieć, ale przede wszystkim wybaczyć, zrozumieć, że te historie nie powinny być najważniejsze w naszych dzisiejszych stosunkach. Musimy starać się, aby tego typu tożsamość była silniejsza niż przeszłość, która nas dzieliła.
Wojciech Marczewski: Jednak to zapominanie w wypadku Francji trwało wieki. Bylibyśmy w stanie w ciągu kilku dekad dokonać czegoś podobnego?
Marek Migalski: Po pierwsze nie uważam, że setki lat. Tak naprawdę to się zaczęło od Napoleona i skończyło się sukcesem po kilkudziesięciu latach. Widziałem kiedyś dane, że w armii napoleońskiej jedynie 4% rekrutów mówiło po francusku, cała reszta posługiwała się językami regionalnych, a już w połowie XIX wieku możemy absolutnie mówić o narodzie francuskim. To nie wymaga setek lat, chociaż faktycznie musielibyśmy pracować całe dekady. Co więcej, pewne uniformizujące procesy zachodzą bez względu na wolę polityczną. Wspólność językowa pod postacią angielskiego, czy możliwość swobodnej podróży to rzeczy, które budują takie tożsamości. Ja sam od początku wojny mam poczucie jakiejś antropologicznej tożsamości i solidarności z innymi obywatelami państw europejskich, również z Ukraińcami. Gdy patrzę na braci Kliczków czy na Zełenskiego i jego żonę, to mam wrażenie, że to są ludzie, którzy mogliby mieszkać obok mnie, mogliby być moimi znajomymi. Mówił Pan, że to Putin tworzy Ukraińców. Otóż być może ta agresja rosyjska stworzy również nas, Europejczyków. Liczę na to, że w obliczu tej rosyjskiej dzikość poczujemy nagle, że coś nas łączy, że nasza tożsamość z Czechami, Szwedami czy Portugalczykami jest o wiele większa, niż do tej pory sądziliśmy.
Wojciech Marczewski: Jest to też sprawdzian z troski o idee, które wyznajemy jako Europejczycy.
Marek Migalski: Prawda? Podróżując w czasie wakacji po Europie miałem właśnie poczucie, że jestem u siebie, że to jest mój dom. Niezależnie czy jestem we Włoszech, w Polsce czy we Francji miałem poczucie, że razem lubimy napić się wina, podyskutować o sztuce i akceptujemy, chociażby to, że obok dwóch facetów idzie za rękę. Wyobrażam sobie, że taki wieczór wyglądałby zupełnie inaczej, gdybym był w Permie czy Irkucku. Tam nie mógłbym zobaczyć tych dwóch mężczyzn, raczej piłbym tanią wódkę niż wino, a po wódce raczej wdałbym się w bijatykę, niż radował fiestą. Uważam więc, że jest dziś szansa na wytworzenie jakiejś tożsamości europejskiej, czyli, przepraszam za określenie, narodu europejskiego.
Wojciech Marczewski: Renana mamy z głowy, ale chciałbym znowu zahaczyć o Smitha. Pozioma etnia paneuropejska po prostu nie istnieje. Możliwe, że niegdyś europejska arystokracja mogła pełnić taką rolę, ale zostało to zaprzepaszczone. Narody, które kształtowały się z etni pionowych, tworzyły się jednak zazwyczaj wzdłuż linii językowych czy religijnych. To nie problem?
Marek Migalski: Możliwe, ale biorąc pod uwagę, że jesteśmy coraz bardziej zlaicyzowani, to ten element religijny coraz mniej nas łączy. Jedność w ateizmie, albo w świeckości czy humanizmie, żeby nie być tak ostrym. A druga rzecz to język, o którym też mówiliśmy. To również zaczyna nas spajać. Dziś naturalne jest, że jeśli pójdzie Pan do restauracji w Hiszpanii, to dogada się Pan po angielsku. Chociaż może Hiszpania nie jest akurat najlepszym przykładem.
Wojciech Marczewski: Nie daj bóg we Francji.
Marek Migalski: To już w ogóle tragiczny przykład. Żarty żartami, niemniej dla nas jest to już naturalne, że poza naszymi, można powiedzieć dialektami, czyli językami narodowymi, posługujemy się też dzisiejszą lingua franca, czyli angielskim. To też byłaby szansa na budowanie wspólnej tożsamości.
Wojciech Marczewski: Na koniec chciałbym wrócić do Polski. Rozpętał Pan sporą burzę swoim twittem o Idze Świątek.
Marek Migalski: (śmiech) Zazwyczaj domyślam się jakie reakcje wywołają moje twitty, ale powiem szczerze, że takiej burzy nie spodziewałem. Przypominam, że on nie był w żadnej mierze krytyką Igi Świątek, chociaż faktycznie był nieco prowokacyjny. Zapytałem w nim Polaków: Z czego się cieszą? Jakie mają prawo do sukcesu Igi? Przecież ona nie ma z nimi nic wspólnego, poza tym, że mówi tym samym językiem co oni, z tym że lepiej niż większość z nich. Nagle się okazało, że się mylę, że nie, że Iga jest ich. To świetnie pokazuje, że sport jest jednym z kluczowych elementów tworzących narody i nie da się przecenić jego roli. Dlatego państwa narodowe tak wiele wagi przywiązują do rywalizacji międzynarodowych. Notabene samo słowo „międzynarodowe” jest tu mylące, bo jednak jest to rywalizacja międzypaństwowa, co więcej ma ono zaledwie dwieście lat i zostało wymyślone przez Benthama. Rzeczywiście wygląda na to, że dotknąłem świętości i dlatego też reakcja Polaków była tak alergiczna. Powiedzmy szczerze, gdyby im zabrać Igę to byliby już trochę mniej Polakami.
Wojciech Marczewski: Nie mówiąc o Lewandowskim.
Marek Migalski: Lewandowskiego to już w ogóle. Jeśli Niemcy, zgodnie z wizją Kaczyńskiego, chcieliby wykorzenić polskość, powinni byli zatrzymać u siebie Lewandowskiego na stałe, dać mu obywatelstwo, ściągnąć do reprezentacji.
Wojciech Marczewski: Czyli Barcelona, kupując Lewandowskiego, uratowała naród polski?
Marek Migalski: No wychodzi na to, że ten transfer był dla przetrwania naszego narodu tak ważny, jak co najmniej jedno z XIX-wiecznych powstań.
Dr hab. Marek Migalski, prof. UŚ w Katowicach – Polski politolog, nauczyciel akademicki, publicysta polityczny i polityk, poseł do Parlamentu Europejskiego VII kadencji. Autor wielu książek i publikacji m.in.: „Budowanie narodu. Przypadek Polski w latach 2015–2017”, „Mgła emocje paradoksy. Szkice o (polskiej) polityce” oraz „Homo Policus Sapiens. Biologiczne aspekty politycznej gry”, „Nieludzki ustrój. Jak nauki biologiczne tłumaczą kryzys liberalnej demokracji” oraz „100 najsłynniejszych eksperymentów psychologicznych świata i ich znaczenie dla rozumienia polityki”. Wydał także trzy dobrze przyjęte powieści: „Wielki finał”, „1989.Barwy zamienne” i „Nieśmiertelnicy”.