Do tej pory myślałem, że lewica (zwłaszcza jej młodsza część) krytykuje lustrację z poważniejszych powodów niż doraźne korzyści polityczne. Jednak, jak tylko nadarzyła się okazja, żeby zlustrować przeciwnika, zrobiono to natychmiast, wyjątkowo brutalnie.
Ile razy słyszeliśmy, że lustracja jest niesprawiedliwa; że najlepiej byłoby w Polsce postąpić tak jak w Niemczech, gdzie spalono akta Stasi (co, swoją drogą, nie jest informacją prawdziwą)? Jak często lewica przekonywała, że współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa jest bardzo trudno udowodnić? Setki razy słyszeliśmy, że nie można lustrować zbyt pochopnie, niszczyć kogoś po wielu latach na podstawie kilku, znalezionych w archiwum, świstków.
To wszystko prawda – lustracja w takiej formie, w której poznaliśmy ją najlepiej, nie przynosi żadnych korzyści. Mało ma wspólnego z sądem, przypomina raczej publiczne linczowanie kolejnych przeciwników politycznych na podstawie przypadkowo znajdowanych dokumentów. Trudno nawet policzyć, ile razy informowano o domniemanej współpracy rozmaitych osób publicznych z Służą Bezpieczeństwa. W przytłaczającej większości zupełnie nic z tego nie wynikało – czasami po prostu widzieliśmy na TVN24 czerwony pasek o kolejnym odkrytym TW, inny razem oglądaliśmy wielodocinkowy (a czasami – jak w przypadku Lecha Wałęsy – nawet wielosezonowy) serial. Ostatecznego rozwiązania nie było niemal nigdy.
Przyczyna lustracyjnych niepowodzeń związana jest z banalną prawdą: świat nie jest czarno-biały; ludzi nie da się, tak jak w bajkach, podzielić na dobrych i złych, moralnych i niemoralnych, bohaterów i złoczyńców, tych, którzy nie współpracowali z tajnymi służbami i tajnych współpracowników. Podczas lustracji pojawiają się dziesiątki odcieni szarości – począwszy od ludzi, którzy raz podpisali jakiś dokument, przez tych, którzy współpracowali ze strachu o swoich bliskich, skończywszy na fikcyjnych TW, którzy zostali stworzeni przez esbeków, żeby poprawić statystyki.
Nie oznacza to, oczywiście, że lustracja jest z zasady zła – musi być jednak przeprowadzana bardzo delikatnie i merytorycznie, a przede wszystkim możliwie jak najszybciej. Należy także pamiętać , że część (nie wszyscy) współpracowników to ofiary dyktatur – ludzie, którzy zostali postawieni w sytuacji bez dobrego wyjścia. Inaczej lustracja skończy się tak, jak w naszym kraju: blisko dwudziestoletnim okładaniem teczkami, o którym zapomniano, gdy pojawił się bardziej interesujący temat: katastrofa smoleńska.
W ostatnim tygodniu przypomnieliśmy sobie o tym problemie. Nowego papieża z radością lustrować zaczęły przede wszystkim te środowiska, które do tej pory zdecydowanie opowiadały się przeciwko rozliczeniu przeszłości. Lewica zaczęła się przekrzykiwać, pokazując kolejne – wyciągnięte najczęściej prosto z Wikipedii – informacje o współpracy z juntą wojskową. W mgnieniu oko zapomniano o wszystkich argumentach przeciwko lustracji.
Dlatego trzeba przypomnieć – dzika lustracja jest złym zjawiskiem zawsze, a nie tylko wtedy, gdy dotyczy osób, które cenimy. Piszę „dzika”, ponieważ nie wierzę, żeby ktokolwiek w Polsce starał się i miał możliwość głębszego zbadania tej sprawy. W większości oparto się na internetowych informacjach, z których wyciąganie kategorycznych wniosków jest niemożliwe. Nie da się tej sytuacji ocenić także w drugą stronę, dowodząc stuprocentowej niewinności nowego papieża, jednak – żeby oskarżać – należy mieć znacznie silniejsze dowody. Zwłaszcza, że – przypominając chociażby o wypowiedziach Adolfa Péreza Esquivela (laureata Pokojowej Nagrody Nobla) oraz Francisca Jalicsa (jednego z księży porwanych przez juntę) – cała ta sprawa na pewno nie jest jednoznaczna.
Do tej pory myślałem, że lewica (zwłaszcza jej młodsza część) krytykuje lustrację z poważniejszych powodów niż bieżące zyski polityczne. Jednak, jak tylko nadarzyła się okazja, żeby zlustrować przeciwnika, zrobiono to natychmiast, wyjątkowo brutalnie, wytaczając działa największego kalibru. Szkoda, że zapomniano o tym, że lustracja jest czymś innym niż ocena historyczna. W tej drugiej możemy sobie pozwolić na pewne uogólnienia – chociażby takie, że Kościół katolicki podczas wojskowej dyktatury w Argentynie odegrał negatywną rolę; podczas lustracji – takie osądy uderzają w konkretnego człowieka.
Wojciech Młynarski pisał dwadzieścia lat temu: Gruz do wywózki jest, kochani / gruz zaległ polski mózg i ziemię / i raczej woźmy go taczkami, / miast ciskać w siebie odpryskami, / które zostały po systemie. Od zeszłego tygodnia polska lewica rzuca odpryskami razem z Antonim Macierewiczem – tylko każdy w inną stronę.