Tegoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego w Polsce nie były w zasadzie wyborami do Parlamentu Europejskiego. Były rundą wstępną wyborów parlamentarnych, które odbędą się zaledwie 5 miesięcy później. Było to jasne dla wszystkich komentatorów od dawna. Pojawiały się analizy, jaki wynik obu głównych sił politycznych w maju będzie stawiać je na drodze do zwycięstwa lub do klęski jesienią. A ze względu na dorobek upływającej kadencji rządów PiS, wybory do Sejmu i Senatu 2019 dość słusznie uznano za najważniejsze polskie wybory być może od 1989 r. Tego obrazu dopełniła nienaturalnie wysoka frekwencja, która potwierdziła, że także obywatele uznali to głosowanie za coś więcej niż zwyczajne i wcześniej niezbyt dla nich istotne wybory europejskie.
Wpływ wyniku niedzielnych wyborów na jesienne szanse głównych partii nie wyraża się jednakże tylko w znanych nam już cyfrach, ale może nawet w większym stopniu we wnioskach, które z tych cyfr wyciągną główni aktorzy polskiej polityki. Z punktu widzenia zwolennika opozycji, kilka dni po ogłoszeniu jej kiepskiego rezultatu z 26 maja, konstatuję niestety, iż zanosi się na to, że wnioski liderów opinii w i wokół Koalicji Europejskiej są jeszcze o wiele bardziej katastrofalne aniżeli wyborczy wynik.
PiS wygrał wybory europejskie mobilizacją swojego elektoratu, zaś KE przegrała je mierną mobilizacją swojego. To jest raczej jasne, gdyż przepływy wyborców pomiędzy elektoratami tych dwóch bytów to dzisiaj zjawisko zdecydowanie unikatowe. Pojawia się pytanie o przyczyny tej mobilizacji i demobilizacji. Może ich być cały szereg, ale liderzy KE i ich oddani zwolennicy z kręgów publicystycznych nie zdecydowali się na głębsze analizy. Z miejsca, „na czuja”, wydali nieznoszący sprzeciwu werdykt. Wygodny dla siebie samych, bo pomijający z jednej strony beznadziejny poziom przygotowania do kampanii w terenie, a z drugiej hipotezę o fiasku – jakże usilnie od dobrych 2 lat promowanej – strategii zjednoczenia całego elektoratu wszystkich partii KE dzięki ich fuzji na jednej liście. Tym bardziej nikt z nich nie był gotowy oddać honor udanej kampanii PiS, która niezwykle skutecznie rozbroiła naczelny oręż motywacyjny KE i oddaliła do partii władzy podejrzenie o skryte sprzyjanie polexitowi.
Otóż zdaniem liderów opinii w obozie KE o klęsce zdecydowała tylko i wyłącznie obrona przez PiS atakowanego przez liberałów Kościoła. Zdecydował zbyt liberalny przekaz kampanijny KE, sugestie rozliczenia Kościoła za przestępstwa seksualne, spojrzenia na jego finanse, większej konsekwencji przy realizacji dziś istniejącego w Polsce tylko na konstytucyjnym papierze rozdziału „tronu od ołtarza”. Zdecydowały rzekomo hasła społecznej modernizacji, zakończenia niespotykanej prawie nigdzie w Europie już dyskryminacji homoseksualistów. Generalnie zaszkodził liberalizm. Odpowiedzią powinien być konserwatywny zwrot KE, zbliżenie do pozycji PiS, tak aby wierny Kościoła uznał, że w tych sprawach obie partie trzymają wspólny front. Nastąpiła nagła zmiana retoryki. Tomasz Lis, którego tygodniki w przeszłości publikowały okładki z ministrantem klęczącym przed księdzem w pozie sugerującej tzw. inną czynność seksualną, zażądał nagle na Twitterze szacunku dla wiary i tradycji oraz potępił tych, którzy w ostatnich tygodniach krytycznie wyrażali się o naszych biskupach. Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz w zaskakująco ostrych słowach potępiła autorki feministycznego happeningu w ramach marszu równości (słynna już i skądinąd niezbyt mądra „wagina w koronie” stylizowana na sztandar niesiony w procesjach kościelnych), a w jednej z cytowanych wypowiedzi zasugerowała nawet możliwość cofnięcia gdańskiego Modelu na rzecz Równego Traktowania (aczkolwiek w liście otwartym deklarowała chęć kontynuacji polityki w jego duchu). To jeszcze i tak jedna ze spokojniejszych wypowiedzi. Wielu innych zwolenników KE w mediach społecznościowych ogarnęła wręcz antyliberalna histeria. Nagle zapomniano od badaniach społecznych z ostatnich tygodni (CBOS zanotował w tygodniu przed wyborami spadek pozytywnych ocen hierarchii Kościoła z 57 do 48%; 80% nie ufa Kościołowi ws. rozliczeń pedofilów i domaga się niezależnej komisji; ponad 50% popiera nawet dymisję polskiego Episkopatu in gremio; liczba uczestników mszy św. spada z roku na rok i wynosi już grubo poniżej 40%; a laicyzacja młodego pokolenia Polaków pobiła światowe rekordy).
Jeśli ten wniosek ludzi KE się utrzyma, a ma szansę, gdyż w interesie czołowych interesariuszy jest w niego brnąć, Koalicja przypieczętuje swoją porażkę jesienią. Wręcz ryzykuje oddaniem PiS większości konstytucyjnej, acz do takiego rezultatu jeszcze daleko. Chłodno rozpatrzona teza o roli etycznego liberalizmu w polskiej polityce wygląda bowiem tak, że kwestie religii – budząc naturalnie duże emocje – są ważnym motywatorem. Ale dla obu stron ideologicznego konfliktu! Motywują wielu wyborców PiS, ale także bardzo wielu wyborców opozycji. I wraz z upływem lat ta grupa po stronie liberalnej rośnie, a po stronie konserwatywno-tradycjonalistycznej maleje. Zejście KE z pola bitwy o modernizację obyczajową i miejsce Kościoła w państwie oznacza demobilizację własnego elektoratu tym narzędziem, przy jednoczesnym utrzymaniu przez PiS mobilizacji tymi tematami po własnej stronie. To samobójstwo i Himalaje politycznej krótkowzroczności. Jak pisze Marek Migalski w „Mgła, emocje, paradoksy” w polityce zasadą jest „gdzie dwóch się bije, tam korzystają obaj”. POPiS zresztą praktykuje to doskonale od ponad 15 lat. Kto nie ma jaskrawego stanowiska w ważnym społecznym konflikcie, przegrywa na starcie. A sprawy Kościoła, praw kobiet i mniejszości już są i będą coraz bardziej doniosłym konfliktem społecznym w Polsce, która się szybko modernizuje i europeizuje w tych właśnie zakresach. Gdy PO po raz ostatni wygrała w Polsce wybory, a było to w 2011 r., nasz kraj był zupełnie inny niż dziś. I nie będzie bynajmniej już do tamtych czasów i rzeczywistości wracał!
Badania pokazują mobilizację elektoratu starszego po stronie PiS w głosowaniu z 26 maja. I to w równym stopniu na ścianie wschodniej, jak i na wielu terenach Polski centralnej i zachodniej, gdzie laicyzacja zrobiła największe „postępy” przez ostatnie lata. Partie silnie bazujące na elektoracie młodym przegrały te wybory przez to zjawisko z kretesem (Konfederacja i Kukiz) lub uzyskały rozczarowujący wynik (Wiosna). A przecież PiS dał emerytom z okazji tych wyborów dodatkową emeryturę do ręki. Oto źródło sukcesu, który rząd chce powtórzyć w październiku, gdy chwilę wcześniej da rodzinom dodatkowe 500+ na pierwsze dziecko i to z wyrównaniem od lipca! Na tą metodę wygrywania boju o głosy KE musi znaleźć skuteczne lekarstwo. I to na ASAP! No, ale to intelektualnie o wiele trudniejsze niż powrót do pozycji klęczącej przed biskupem czy oskarżenie środowisk LGBT o brak szacunku dla wiary ojców…