Niemal od samego początku swoich rządów, Prawo i Sprawiedliwość jest na ścieżce wojennej z zachodnim światem, jego instytucjami, a przede wszystkim z Unią Europejską. W ciągu tych 6 lat konflikt ten rozprzestrzenił się na wiele frontów, tak że obecnie nie widać już jakiejkolwiek innej motywacji, dla której PiS miałby deklarować chęć pozostania w UE, poza pobieraniem niebagatelnych środków z funduszy unijnych.
Pomimo tego, za każdym razem, gdy jedna czy druga emocjonalna i pełna jadu antyunijna wypowiedź polityka PiS rozogni dyskusję o perspektywie polexitu, ze strony Nowogrodzkiej nadchodzi dementi. PiS uporczywie deklaruje, że Unii opuszczać nie zamierza, a tylko odrzuca wykonywanie wyroków TSUE, grozi zawieszeniem wpłacania składki członkowskiej, sypie piach w tryby strategii klimatycznej i porównuje instytucje Unii do wszelkich krzywdzicieli Polski z ostatnich kilku wieków. Instynktownie wyczuwamy, że asekuracyjna postawa przywództwa PiS jest zrodzona nie ze szczerego przywiązania do ideałów integracji europejskiej, a raczej wyrasta z wyników badań opinii publicznej na temat ewentualności polexitu. Ponad 80% zwolenników pozostania w Unii, w tym ich przewaga także w obrębie elektoratu PiS, potwierdzone wieloma badaniami, nie pozostawiają na ten moment pola do polexitowego manewru bez postawienia na szali partyjnej popularności i interesów reelekcyjnych.
Istnieją więc dwa hamulce dla pisowskiej tendencji do sprzyjania wizji polexitu, która czytelnie wyziera z licznych wypowiedzi polityków obozu władzy. Strach przed elektoratem i potrzeba uzyskania europejskich pieniędzy, które mają ustrzec budżet państwa przed smutnymi konsekwencjami ekspansywnej polityki socjalnej, która z kolei także stanowi fundament strategii utrzymywania się u sterów. To dwa bardzo mocne powody, nawet jeśli osamotnione. Stopniowo jednak wzrasta liczba i znaczenie impulsów, które potencjalnie mogą skłaniać PiS do zwrotu o 180 stopni. Do zwrotu, który byłby zgodny ze skrywanymi oczekiwaniami wielu działaczy i otwarcie formułowanymi poglądami coraz większej liczby prawicowych publicystów.
Od kilku już lat jasnym jest, że członkostwo w Unii Europejskiej stanowi barierę dla realizacji pisowskiego programu przejęcia przez egzekutywę (czyli, w praktyce tego modelu sprawowania władzy, przez rządząca partię) kontroli nad sądownictwem i treścią wydawanych w Polsce wyroków. Ostatnie 6 lat to okres nieustannych zmagań rządu i partii z instytucjami europejskimi o interpretacje zmian realizowanych w polskich sądownictwie, w ramach rozwlekłych, nużących i formalistycznych procedur. Dla strony pisowskiej istnienie tych zjawisk jest oczywistym ucieleśnieniem owego mitycznego już niemal „imposybilizmu”, który rzekomo krępuje wyłonioną przez suwerena większość partyjno-polityczną i nie pozwala jej realizować programu, którego ów demokratyczny suweren jakoby dogłębnie pragnie. W kontekście „niepolskości” instytucji europejskich jest to równocześnie „zamach na polską suwerenność”. Polexit pozwoliłby polskiej władzy zrzucić z siebie w końcu ciężar tych ograniczeń, położyłby kres „wtrącaniu się obcych w nasze polskie sprawy”, a może nawet sprowadziłby na dalsze losy polskiego wymiaru sprawiedliwości błogosławione désintéressement krajów Zachodu. Mówiąc wprost, byłaby szansa na to, że się wreszcie odczepią i pozwolą polskiej władzy w sposób zupełnie dowolny dysponować wolnością polskiego obywatela.
Drugim impulsem, zresztą doskonale wykładanym przez radykalnego posła Kowalskiego z Solidarnej Polski, jest możliwość całkowitego odrzucenia celów polityki klimatycznej w UE. Od dopiero kilkunastu tygodni w kręgach pisowskiej władzy narasta świadomość, że czynnikiem który może doprowadzić ją do upadku jest inflacja. (To zresztą dość pocieszne, gdy wspomnieć, jakimi pełnymi pogardy prychnięciami ludzie PiS reagowali na przestrogi, że ich nazbyt ekspansywna polityka socjalna doprowadzi do takich właśnie skutków, gdy pojawi się sytuacja kolejnego, nieuniknionego przecież kryzysu makroekonomicznego, a taki przyniosła pandemia). W pisowską narrację o świecie doskonale wpisuje się koncepcja obarczenia cen energii lwią częścią winy za przyspieszanie inflacji (zwłaszcza że przecież nie jest to argument całkowicie chybiony). Kowalski już ukuł więc zgrabne pojęcie „zielonej inflacji” i mocno bije w bęben utrzymania polskiego wydobycia węgla, już nie tylko w imię zbyt ulotnej „niepodległości energetycznej”, ale po prostu z bardziej zrozumiałym dla każdego wyborcy zamiarem ograniczenia wzrostu cen. Tymczasem jasnym jest, że Polska pozostająca członkiem UE będzie musiała przestać wydobywać węgiel. Nawet znana jest już data graniczna – o nią potoczy się zapewne spór, ale nawet w najbardziej, z punktu widzenia lobby węglowego, „optymistycznym” scenariuszu będzie to 31.12.2049. Polexit otwiera możliwość wycofania się z tych porozumień i stworzenia w Polsce czegoś na kształt antyekologicznego skansenu w centrum Europy, gdzie co prawda ludzie będą żyć znacząco krócej niż w krajach ościennych, ale gospodarka może skorzystać z przyciągania produkcji taniochy ignorującej wyśrubowane normy ekologiczne. Wyrwanie się z „więzów” europejskiego zielonego ładu będzie zresztą oznaczało uzyskanie przez polski rząd wolnej ręki w kreowaniu zrębów wielu różnych polityk, które w innym razie byłyby związane wspólnymi normami. Takie sytuacje jak problemy wokół kopalni w Turowie przeszłyby do historii.
Z punktu widzenia narodowej dumy, która stanowi istotny fundament pisowskiego postrzegania rzeczywistości, nie wolno pominąć aspektu bolesnego przeżywania upokorzeń na arenie unijnej. Komentarze pisowskiej prasy, ukazujące się po każdym wyroku TSUE, każdej decyzji Komisji Europejskiej o wdrożeniu kolejnego etapu następnej procedury „represji” wobec polskiego rządu, każdym wysłuchaniu i debacie nad stanem polskiego państwa prawa w Parlamencie Europejskim, każdej kontroli realizacji wcześniejszych zaleceń, każdej zapowiedzi czy pogróżce sugerującej przyszłe sankcje oraz oczywiście po każdej nowej zwłoce w realizacji wypłat funduszy czy zawieszeniu procedowania polskich wniosków o wypłaty z funduszu odbudowy – komentarze te nie pozostawiają żadnej wątpliwości co do tego, że pisowska dusza cierpi i trzęsie się z oburzenia. Polexit za jednym zamachem załatwiłby wszystkie te problemy. Polski rząd, po okresie kilku ostatnich upokorzeń związanych z procesem negocjacji warunków polexitu, nie byłby już nigdy wiążąco recenzowany przez jakąkolwiek instytucję UE.
W końcu, artykuł red. Grzegorza Górnego z wPolityce.pl (https://wpolityce.pl/swiat/572327-oferta-putina-dla-zachodniej-prawicy) nie pozostawia większych wątpliwości, że przynajmniej (na razie) na obrzeżach szeroko pojętego środowiska polskiej prawicy narasta gotowość i pragnienie zwrotu geopolitycznego ku Rosji. Owszem, Rosja może nadal budzić estetyczne opory niektórych pisowców, w końcu onegdaj autentycznych antykomunistów, którzy przywykli w Moskwie widzieć zagrożenie i wroga. Ale powoli estetyczne obrzydzenie wobec zachodniej Europy (a nawet także USA) zaczyna na tyle nabrzmiewać, że chyba przewyższa już opory wobec Rosji. W końcu, jak z uznaniem pisze Górny, Władimir Putin przedstawia europejskiej prawicy atrakcyjną ideologicznie wizję „rozsądnego konserwatyzmu” i stanowi największą nadzieję na skuteczne i silne uderzenie w „zgniły Zachód” z jego polityczną poprawnością, liberalnym permisywizmem i zatraceniem tradycyjnych norm moralnych, które kiedyś decydowały o tym, że niebiali, nieheteroseksualni nie-mężczyźni znali swoje miejsce w świecie i trzymali się z dala od przestrzeni publicznej, a przynajmniej milczeli o wszystkich elementach ich tożsamości wykraczających poza moralnie akceptowany kanon. W najbliższych latach coraz więcej polskich prawicowców zada sobie niewątpliwie pytanie, czy polexit nie jest ceną wartą zapłacenia za poczucie bezpieczeństwa i sensu egzystencji, które da powrót do „tradycji ojców”, choćby i pod rosyjskim protektoratem. Jak USA rozpostarły nad zachodnią Europą „parasol ochronny” przed sowieckimi bombami atomowymi, tak teraz to Rosja może ustawić podobny „parasol ochronny” nad Europą Środkową i chronić nas przed tęczowymi ideologiami. Może nawet spłacić historyczne długi za zainfekowanie nas klasycznym marksizmem, poprzez uratowanie w obliczu seksualnego neomarksizmu?
Wszystkie te refleksje kiełkują powoli w szeregach prawicy polskiej. Mają wiele lat na zapuszczenie korzeni i stopniowy wzrost. Będą więc na podorędziu, gdy wskutek nierozwiązanych konfliktów o praworządność, wskutek kar i niezapłaconych polskich składek, które zostaną odjęte od wypłat funduszy unijnych, te ostatnie w zasadzie przestaną do Polski płynąć. Wówczas może się okazać, że z tych 80% zwolenników pozostania w Unii ostanie się tylko 55%. Znikną dwie bariery blokujące obecnie PiS-owi możliwość otwartego postawienia polexitu na politycznej agendzie. Wejdziemy w okres przedreferendalny.
Autor zdjęcia: Wesley Tingey