Lubię gotować i tworzyć niecodzienne, inspirowane kuchniami świata potrawy. Do ich przygotowywania potrzebne są rozmaite narzędzia i urządzenia. Dzisiejszy świat oferuje ich mnóstwo, ale wciąż najważniejszym i podstawowym jest… nóż. Przez dziesięciolecia moich kulinarnych doświadczeń używałem już zapewne kilkunastu rozmaitych noży. Niektóre mam do dziś, jednak większości już się pozbyłem, czyli zużyłem, wyrzuciłem, oddałem komuś, zgubiłem itp. Niedawno uświadomiłem sobie, że musiałem wydać na nie sporą sumę, za którą mógłbym wejść w posiadanie wspaniałego uniwersalnego noża na całe życie. Mało tego, mógłbym kupić taki, który po mnie mógłby przejąć mój syn, a po nim któreś z jego dzieci. Gdybym zrobił to u zarania dorosłego życia, nie zanieczyściłbym świata kilkunastoma zbędnymi przedmiotami zawierającym nierozkładalne w naturalnym środowisku tworzywa sztuczne, z których robi się rękojeści tanich noży. Na dodatek oszczędziłbym światu wielu zanieczyszczeń, do których doszło w procesie ich wyprodukowania. Są one niezaprzeczalnym faktem, nawet jeśli trudno oszacować ich skalę.
Od dnia, w którym przyszedłem na świat w Polsce urodziło się około 25 milionów ludzi. Każdy z nich zamiast jednego dobrego noża używał kilku albo kilkunastu słabych albo przeciętnych. Większość z nich wylądowała gdzieś na wysypisku albo wśród nieużywanych, niepotrzebnych rupieci. Jeśli przyjmiemy, że każdy Polak „zużył” w tym czasie pięć noży – to musimy się zgodzić, że wyrzuciliśmy ich w tym czasie około stu milionów. Nikt nie wie, jak wygląda zebrane w jednym miejscu sto milionów kiepskich noży z rękojeściami z tanich materiałów. Trudno sobie to nawet wyobrazić. Nie można sobie również wyobrazić ilości trujących substancji wyemitowanych w czasie ich produkcji do atmosfery oraz fabrycznych odpadów, które wylądowały z tego powodu na wysypiskach. Patrząc na ekonomiczno-społeczny aspekt wytwarzania noży – my, ludzie, nie wiemy, bo nie policzyliśmy tego, ile rodzin utrzymało się z produkcji tanich, wytwarzanych seryjnie noży, a ile utrzymałoby się z rzemieślniczej sztuki kucia mistrzowskich egzemplarzy? Górę nad efektem ekologicznym i społecznym wziął zysk właścicieli fabryk noży, które zalewają nasz świat swoją „tanią”, choć suma summarum wcale nie tańszą niż rzemieślnicza, produkcją.
W naszym świecie większego dochodu można się spodziewać ze śmieciowej produkcji noży niż z mistrzowskiej sztuki kowalskiej. Tymczasem intuicja mówi mi, że ten dochód jest dzielony bardzo niesprawiedliwie i jest obarczony kosztami społecznymi i ekologicznymi, które są rozkładane na wszystkich. Właściciel fabryki noży, czerpiący z tej produkcji największy zysk, ponosi takie same indywidualne koszty zanieczyszczeń, jak zwykli pracownicy jego zakładu i użytkownicy jego produktów. Czy to jest etyczne, żeby wszyscy ponosili równy koszt, a zysk kumulował jeden? Dobre pytanie! Czy gdyby zamiast kilku fabryk ich produkcją zajmowało się tysiące mistrzów kowalstwa, ekologiczne i społeczne koszty byłyby niższe i sprawiedliwiej rozłożone? Nie ma nauki, która zajmowałaby się liczeniem tego typu kwestii. Żaden człowiek czy przedsiębiorca nie ma bowiem bezpośredniego interesu, żeby to liczyć. Jednak ludzkość powinna tego typu rachunki prowadzić, bo skutki obecnych zasad gospodarowania i bezwzględnej pogoni za zyskiem, doprowadziły nas wszystkich na skraj globalnej katastrofy. Tymczasem pogoń za zyskiem trwa w najlepsze, bo pieniądz jest silniejszy niż etyka, a ludzkość dzieli się nierówno zyskami i kosztami.
W Polsce nie ma już nikogo, ani fabryki, ani kowala, którzy byliby w stanie wytworzyć nóż o parametrach, których potrzebuję. To znaczy o twardości większej niż 60 HRC. Mało tego, takiej twardości nie jest w stanie wytworzyć dziś żadna europejska fabryka. Klingi o twardości większej niż 59 HRC Europejczycy zamawiają na ogół w Japonii, gdzie przetrwało tradycyjne kowalskie rękodzieło na mistrzowskim poziomie oraz hutnictwo, będące w stanie wytwarzać stal o pożądanych cechach i parametrach. Będąc osobą wrażliwą społecznie i patriotyczną, wolałbym kupić wspaniały polski nóż na pokolenia, ale niestety nie mam takiej możliwości. Mogę kupić nasze wytwarzane fabrycznie noże z niezłej stali, ale nie spełniają one moich wymagań i daleko im do parametrów wymaganych przez dobrych kucharzy. Mój patriotyzm więc w tej dziedzinie nie ma szans na realizację…
Czy postąpię nieetycznie kupując japoński kuty nóż lub wyrób europejskiej marki wytworzony w Japonii? Nikt nie myśli dziś w tych kategoriach. Wszyscy uznaliśmy, że nie ma dziś żadnych urządzeń ani narzędzi wytworzonych przez jedną tylko tradycję czy konkretnych ludzi. Nawet tak prosty przedmiot jak nóż, może być składową materiałów i technologii pochodzących z wielu różnych źródeł. W czasie marketingowej obróbki jego sprzedaży – ten produkt zostaje pozbawiony swoich korzeni i zupełnie odczłowieczony, tak jakby nie był dziełem człowieka, lecz anonimowych urządzeń.
A ja szukam noża, który jest dziełem konkretnego człowieka, którego można zobaczyć, odwiedzić w jego zakładzie, poczytać o jego losach, tradycji jego rzemiosła, jego słynnych konkurentach, pochodzeniu i składzie stali na brzeszczoty jego noży; powodów dla których wybrał taki a nie inny materiał na rękojeść oraz dla których nadał swojemu dziełu taki a nie inny kształt. Szukam noża, który będzie miał kształt zbliżony do wypracowanego przez mistrza ideału, ale będzie jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny. Będzie miał unikatowe ślady kucia inne niż każdy inny tego typu nóż tego samego wytwórcy.
Oczywiście dziś trudno znaleźć prawdziwy wykuty własnoręcznie przez japońskiego mistrza nóż ze stali, której skład i sposób wytwarzania jest rodzinną tajemnicą. Kosztowałby zapewne majątek. Każdy nawet sygnowany przez jednego ze słynnych japońskich mistrzów – nóż jest dziś w mniejszym lub większym stopniu wytworem nowoczesnej – z natury anonimowej – technologii. Byłoby więc nieetyczne przedstawiać taki przedmiot jako ręcznie wykonane dzieło. Jednak Japończycy uważają, że byłoby nieetyczne odbierać autorstwo i zasługi wielkim mistrzom. Budują marketingowe instrumenty wspierające ich legendę, bo wiedzą, jak bardzo szkodliwe są góry wytwarzanych fabrycznie anonimowych śmieci. W ich pragmatyzmie jest etyka, szacunek dla tradycji i osiągnięć ich ludzi. To się może udzielać…
Wiara w zwycięstwo dobra zaklętego w mistrzowskich dziełach jest widoczna w mitach samurajskich mieczy. W komercyjnej superprodukcji „Kill Bill”, bohaterka pokonuje zło, bo ma do dyspozycji miecz wykuty przez słynnego prawego mistrza. Etyka w służbie dobra jest niezwyciężona, choć wydaje się być skazana na porażkę w konfrontacji z przeważającymi siłami zła. Widzimy na tym przykładzie, że nawet coś tak nieetycznego, jak komercyjne kino, którego głównym celem jest zysk, zawiera etyczne przesłanie. Czy równoważy ono szkody, które powoduje w postaci odmóżdżenia widzów – to kolejny dobry temat do rozważań… A może etycznym wkładem komercyjnego kina akcji jest zaspokojenie krwiożerczych potrzeb ludzi? Może dzięki temu, że się napatrzą w filmie na setki obciętych głów i kończyn, sami nie będą już mieli ochoty, żeby zadawać innym śmierć i ich okaleczać? Więc może brutalne, ociekające krwią sceny mają swój etyczny ładunek, bo zamieniają groźbę prawdziwej masakry w chęć oglądania absurdalnych scen tylko na ekranie? Może to skuteczny sposób na rozładowywanie kumulowanych w ludziach złych emocji?
Z drugiej strony jednak, to może być również rozniecanie morderczych instynktów. Zwłaszcza wśród ludzi o niskiej świadomości, ograniczonych horyzontach i niedostatecznym poziomie dojrzałości emocjonalnej. Czy jesteśmy w stanie, posługując się instrumentarium etyki, sensownie rozstrzygać tego typu dylematy? Czy to etyka powoduje, że noży, których używamy do krojenia żywności, nie bylibyśmy w stanie używać dalej, gdyby międzyczasie posłużyły w do popełnienia zbrodni? Co powoduje, że patrząc na ostry jak brzytwa nóż myślimy o tym, jak precyzyjnie można nim kroić miękkie pomidory, a nie o tym, jak wchodzi w czyjeś ciało?
