„O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona.” Te słowa Bismarcka spopularyzowała książka Stanisława Cata-Mackiewicza pod tym właśnie tytułem, a teraz znakomicie obrazują one wynik negocjacji dotyczących Brexitu. Politycy stosujący bluff i maskaradę zostali zdemaskowani, a wyjście z UE okazuje się dla Wielkiej Brytanii upokorzeniem, a nie triumfem.
Obietnice szybkiego i korzystnego dla Wielkiej Brytanii rozwodu z UE, cóż za niespodzianka, nie sprawdziły się. Dwa i pół roku po referendum wynegocjowano zaledwie „porozumienie tymczasowe”, które ma obowiązywać do czasu wynegocjowania ostatecznej umowy handlowej. To może potrwać nawet kilka lat, choć obie strony deklarują, że zdążą w kolejne dwa. Jak będą wyglądały w tym czasie relacje Wielkiej Brytanii z Unią?
-
Będzie unia celna
Powstaje tymczasowa unia celna między UE a Zjednoczonym Królestwem. Zasady wzajemnych relacji reguluje obszerna niemal 600-stronicow umowa, a konflikty ma rozstrzygać sąd arbitrażowy. W kwestiach dotyczących bezpośrednio prawa europejskiego, a jest ich w umowie wiele, sąd arbitrażowy musi odwołać się do unijnego Trybunału Sprawiedliwości TSUE.
Unia celna oznacza, że Wielka Brytania nie może nawiązywać osobnych porozumień handlowych z krajami trzecimi, musi stosować unijne stawki i regulacje celne. A przecież jednym z naczelnych argumentów zwolenników Brexit-u była perspektywa zawarcia dwustronnych umów handlowych z USA, czy Chinami, na korzystniejszych warunkach. Tego nie będzie. Wielka Brytania będzie musiała dostosowywać się do reguł unijnych w tym zakresie, bez realnego wpływu na ich kształt.
-
Będzie specjalny status Irlandii Północnej
Irlandia Północna zostaje we wspólnym rynku, na bazie specjalnych przepisów tzw. „protokołu irlandzkiego”. Co do zasady będą na jej terenie obowiązywać wszystkie reguły jednolitego rynku, a także orzeczenia TSUE. Towary z Irlandii Pn. będą inaczej oznaczane „UK(NI)”, dzięki temu mają zapewniony swobodny dostęp na rynki krajów unijnych. Towary z oznaczeniem UK będą przechodziły kontrolę przed wjazdem na teren Irlandii Północnej, prowadzone przez służby brytyjskie, ale nadzorowane przez Brukselę. De facto dzieli to więc kraj na dwie części, o różnych reżimach prawnych. Wydaje się, że będzie to bardzo trudne do zaakceptowania przez unionistów, bo może być postrzegane jako krok w stronę rozpadu kraju.
-
Będzie wielka niepewność
Ewentualne wejście w życie porozumienia uspokoi nieco przedsiębiorców, ale nie wyeliminuje niepewności. W kluczowej dla gospodarki brytyjskiej kwestii dostępu do unijnego rynku usług finansowych, tekst traktatu przynosi niewiele. Londyńskie City, będące europejskim centrum finansowym, dostało mgliste i oględne zapewnienie o wzajemnym uznawaniu regulacji. Bruksela ma jednak możliwość jednostronnego wycofania uznania, informując o tym zaledwie trzydziestodniowym wyprzedzeniem. Banki i inne firmy sektora finansowego będą więc kontynuowały proces przenoszenia swojej działalności, a co za tym idzie miejsc pracy, na Stary Kontynent.
Porozumienie ma charakter „lose-lose”. Z pewnością nie cieszy ono nikogo w Brukseli, która wchodzi w skomplikowany system powiązań z byłym krajem członkowskim. Straty dla Londynu są jednak dużo większe. Konia z rzędem jak ktoś wskaże jakie korzyści wynikają dla Wielkiej Brytanii z nowego statusu relacji z Unią, w porównaniu do członkostwa. Zamiast obiecywanych oszczędności okazuje się, że muszą Unii zapłacić 40 miliardów EUR. Zamiast oczekiwanej „suwerenności” jest, prawdopodobnie wieloletnie, przywiązanie unią celną. Zamiast wzmocnienia państwa, jest dzielenie go specjalną granicą na Morzu Irlandzkim.
BrexitDeal jest w tej formie teoretycznie nie do zaakceptowania przez żaden z brytyjskich obozów politycznych. Nie wydaje się jednak, aby realna była zmiana wynegocjowanego z takim trudem porozumienia. Brytyjski parlament ma więc teraz niewielkie pole manewru. Alternatywą dla propozycji przyjętej przez rząd Teresy May jest katastrofa (którą spowoduje brak porozumienia), nowe wybory lub drugie referendum. Gra jest skończona, przyszedł czas decyzji.
