Pakt lewicy z PiS oznacza dla tej formacji nowy model opozycyjności. Zamiast jednoznacznego stanowiska w sprawach fundamentalnych taktyczna współpraca tam, gdzie obu stronom się ona opłaca. Władzę raz uwiarygodnioną łatwiej jest wspierać – nawet dyskretnie – niż w otwarty sposób krytykować. Z raz obranej ścieżki zejść jest niezwykle trudno, bo pryncypialni wyborcy i tak już nie wrócą. Pozostaje liczyć, że przekona się nowych, którzy docenią możliwości jakie daje taka opozycja, która jest jednak mile widziana na salonach władzy.
Podsumujmy. Lewica dogadała się w sprawie poparcia Funduszu Odbudowy z PiS. Polska nie będzie blokować Unii Europejskiej, miliardy napłyną do Polski (chyba że np. upadnie rząd w Finlandii) – tak jak oczekują tego nasi rodacy. Polski rząd raczej nie upadnie, w każdym razie jeszcze nie teraz. Morawiecki uroczyście rozpoczyna wielką kampanię wyborczą pokazując miliardy jakie załatwił z Unii.
Platforma albo w pustym geście odrzuci Fundusz Odbudowy albo jednak przełknie tę żabę i go poprze. Strajk Kobiet będzie walił w lewicę, lewica będzie się chwalić jak okiwała “libków” i uratowała pieniądze dla Polaków. Hołownia na Facebooku będzie się troszczył o dialog i naszą ojczyznę. Ziobro będzie mógł bez konsekwencji pozostać Ziobrą, PSL – cóż, jeśli chodzi o PSL, to jedyną ich zauważalną aktywnością są epickie wpisy Janusza Piechocińskiego na Twitterze.
Jak niemal zawsze w naszej polityce musiała przewalić się ogromna burza, pełna moralnego i politycznego wzmożenia (z niżej podpisanym włącznie), tylko po to, żeby po kilku dniach, nie oglądając się wstecz, można było swobodnym krokiem przejść do kolejnego, przełomowego tematu. Emocje znalazły ujście, a życie toczy się dalej. Wszyscy pozostają zadowoleni.
Pojawiają się jednak jaskółki zwiastujące jeśli nie zupełnie nowe czasy, to przynajmniej nieco inaczej rozłożone akcenty.
Zjednoczona – strachem przed przyszłością – Prawica dostała od jeszcze bardziej pokłóconej opozycji wielkie pudełko z popcornem i pilota. Wygląda na to, że opozycja jeszcze bardziej boi się możliwości zdobycia władzy niż władza jej utracenia. Symboliczna hegemonia Platformy względem pozostałych partii okazała się jak chwile ulotne z piosenki Paktofoniki. Pewnie mało kto się spodziewał jak szybko wyborcy tej partii zatęsknią za nieefektownym, ale przewidywalnym przywództwem Schetyny.
Platforma nie może być pewna już nawet drugiego miejsca w sondażach i jeśli ta tendencja się utrzyma straci swoją podstawową funkcję, czyli głównej siły, przynajmniej teoretycznie, mogącej pokonać PiS. Po raz pierwszy od 2005 roku PO musi znaleźć dla siebie rację bytu i widać, że nie przychodzi jej to łatwo. Momentami zachowuje się jak wujek, który się wbił na imprezę i uparcie nie przyjmuje do wiadomości, że wśród dwukrotnie młodszych uczestników budzi jedynie zażenowanie.
Lewicę dziś napędza myślenie najmniejszego z jej podmiotów, czyli Partii Razem, która głównym celem uczyniła emancypację z paraliżującego uścisku libków. Lewica ma wprawdzie wyborców bardzo zbliżonych profilem do platformersów, ale jej komentariat nie potrafi ukryć swojej pogardy dla umiarkowanie progresywnej klasy średniej, z nadzieją spoglądając w kierunku “ludu”, który, przynajmniej dotychczas, pozostaje na te umizgi doskonale obojętny. Brak otwartej wrogości klas pracujących można tłumaczyć niewiedzą odnośnie szczegółowych poglądów nowej lewicy na kwestie płciowe, językowe czy podatkowe. Ale bez obaw, Jacek Kurski nie śpi.
Ostatnie działania w zasadzie przesądzają o samodzielnym kursie lewicy. Wspólne listy z PO czy w szerszym jeszcze układzie oznaczałyby konieczność mocnego odwrotu z dotychczasowego kursu, także podział wewnętrzny i pogrążenie się na dłuższy czas w tak lubianych na lewicy walkach frakcyjnych i festiwalu wzajemnego obwiniania się. Nie można więc tego scenariusza całkowicie wykluczyć.
Podjęcie gry z PiSem czy wystawienie kontrowersyjnego Ikonowicza jako kandydata na RPO pozwoliły mu wprawdzie zaistnieć medialnie, ale nie jest pewne czy działania te przełożą się na pozyskanie nowych wyborców. Lewica zamiast odbierać socliberalny elektorat PO i zapędzać ją do konserwatywno-bezideowego narożnika postanowiła się okopać w neo-lewicowej ortodoksji. Nie ma jednak żadnej gwarancji, czy poza najbardziej zaangażowanym “aparatem”, w ogóle ktoś jeszcze ma się ochotę na jej barykady wdrapywać.
Największą niewiadomą są losy Hołowni, który komentując z boku po cichutku ciuła kolejne procenty poparcia, przedstawiając czasem bardziej, a czasem mniej sensowne pomysły. Wśród ślepców jednooki okazuje się królem. Kolejne transfery są mu niezbędne do podtrzymania zainteresowania w mediach, ale grożą powtórką z Platformy – niezdolnej do podjęcia decyzji w żadnej kontrowersyjnej światopoglądowo sprawie. To mogło przejść piętnaście lat temu, ale nie dziś. Z drugiej strony fakt, że istnieje formacja, która, przynajmniej na wstępie, nie musi działać wymiotnie ani na zwolenników PiS ani PO jest samo w sobie czymś odświeżający