Artykuł o seksualnych przestępstwach prałata Henryka Jankowskiego był szokujący. Jednak nie mniej szokujące są reakcje na jego treść. Jak się okazało w kolejnych dniach po publikacji, cały szereg ludzi ważnych, wpływowych i słuchanych wiedział, podejrzewał, był niemal pewien lub rejestrował wiele oznak zachowania Jankowskiego, w świetle których rewelacje z „Wyborczej” nie były żadnym wielkim zaskoczeniem. I to przez całe dziesięciolecia.
W zasadzie – można tak to odczytać – tego rodzaju publikacja była antycypowana prędzej czy później. A jednak dotąd nie postawiono tamy narracji, która z prałata uczyniła jedną z ikon polskich przemian ustrojowych i gdańskich wydarzeń lat 80-tych. Machnięto ręką na otwarty antysemityzm. Wszelkie liczne, niepokojące sygnały o niewłaściwym prowadzeniu się Jankowskiego pomijano, a przynajmniej nie wyciągano z nich żadnych klarownych wniosków. Ot, dziwactwo, ekstrawagancja. Narodowy symbol nie może przecież zostać poświęcony na ołtarzu zadośćuczynienia krzywdzie jakichś maluczkich.
Polacy mają wielki problem z przeżywaniem kultu historycznych bohaterów. Zamykamy się na prawdę o ich biografiach i nie jesteśmy gotowi na dyskusję o tym, jak zło przez tych ludzi uczynione wpływa na bilans. Gloryfikujemy, a na sugestie, że nie powinniśmy pozostawać ślepi na odcienie szarości, reagujemy z agresją. Skutkiem jest czczenie wśród „żołnierzy niezłomnych”, na równi, prawdziwych bohaterów ze zbrodniarzami i katami cywilnych wiosek, kobiet i dzieci. Milczenie o agresywnym antysemityzmie Maksymiliana Kolbego. Zachwyty nad nieudolnym przywództwem II RP w ostatnich latach jej istnienia, w tym zwłaszcza nad sejmową filipiką Józefa Becka, jednego z głównym winowajców klęski 1939 r. Wizja rozstania się z figurą Henryka Jankowskiego, jako bohatera Solidarności, również napawa dzisiaj strachem. Nie chcemy tego, boimy się tej straty, nie potrafimy się z nią pogodzić. Nadal hamletyzujemy, zwlekamy z działaniem, modlimy się, aby choć jeden z zarzutów okazał się fałszywy, co pozwoliłoby zrelatywizować wszystkie pozostałe. Kościół pozoruje jakąś reakcję.
W ten sposób wzrok nie sięga do sedna całej sprawy. A sedno to wygląda tak: krzywda uczyniona dziecku jest najważniejsza i jej naprawienie winno być jedynym zobowiązaniem, jakie mamy. Powinnością Kościoła, powinnością przyjaciół Jankowskiego, powinnością miasta, powinnością całej społeczności. Na tle krzywdy dziecka cała reszta jest bez znaczenia. Bez znaczenia jest dobre imię Kościoła. Bez znaczenia jest legenda Solidarności. Bez znaczenia są narodowe symbole i mity. Bez znaczenia jest nawet wywalczona wolność. Bo kraj, miasto, Kościół i naród, które odwracają się od skrzywdzonego dziecka, na dobre imię, wolność, piękne legendy i pomyślność po prostu nie zasługują.
To nie jest proces sądowy. Dowody nie muszą być na tyle mocne, na ile musiałyby być, gdyby miał zapadać wyrok o skazaniu lub uniewinnieniu. Tu chodzi o pytanie, czy Jankowski jest postacią pomnikową. Czy możemy w Gdańsku pokazywać naszym dzieciom jego monument i mówić im, oto bohater, oto wielki, wspaniały człowiek, bądź jak on. Tutaj nie może być cienia wątpliwości. Czy jest, to w tej chwili pytanie li tylko retoryczne. Pomnik trzeba zlikwidować, nazwę placu zmienić, a w książkach historycznych pisać pełną prawdę o człowieku i jego bilansie.
Henryk Jankowski nie jest materiałem na polskiego bohatera. Solidarność miała pecha, że trafił się jej wtedy akurat on. Był w gruncie rzeczy oszustem, ponieważ ludzie zwracali się do niego o duchowe prowadzenie, a on był immanentnie niezdolny, aby kogokolwiek duchowo prowadzić. Świadomy swojego wewnętrznego zepsucia nie odsunął się, tylko postanowił ogrzać się w blasku protestujących. Być może liczył na to, że podleczy tak swoje sumienie. Niestety mógł tylko zbrukać piękne polskie dzieło.
Legenda pierwszej Solidarności jednak do niczego Jankowskiego nie potrzebuje. Potraktowanie tej postaci w sposób, na jaki zasłużyła, nie umniejszy polskiego zwycięstwa lat 80-tych. Potrzeba po prostu tylko trochę odwagi, a być może przekroczenia barier własnej mentalności, aby dokonać koniecznej amputacji.