Współcześnie, zwłaszcza w Polsce, trzeba na to umieć twardo odpowiadać, że obowiązkiem obywatela nie jest kryć swój własny rząd i udawać przed światem, że żadnego zła nie czyni. Przeciwnie: powinnością każdego przyzwoitego człowieka jest tą nieprawość obnażać i wymuszać zmianę.
„Gdy mijam próg mojego biura, wkraczam na terytorium wroga”, powiedział kiedyś zachodnioniemiecki prokurator Fritz Bauer. Jego życiowe zmagania są, jak mało która inna historia, doskonałą ilustracją stosowanego i dzisiaj przez tzw. patriotów moralnego szantażu. Gdy w imieniu wynoszonej przez nich ponad wszystko „ojczyzny” ludzie władzy dopuszczają się czynów niecnych czy nawet zbrodniczych, to bojownikom o elementarną prawdę, sprawiedliwość i moralność, takim jak Fritz Bauer właśnie, przypisuje się zdradę narodową i nielojalność wobec własnego państwa, stają się „ptakiem kalającym swoje gniazdo”. Współcześnie, zwłaszcza w Polsce, trzeba na to umieć twardo odpowiadać, że obowiązkiem obywatela nie jest kryć swój własny rząd i udawać przed światem, że żadnego zła nie czyni. Przeciwnie: powinnością każdego przyzwoitego człowieka jest tą nieprawość obnażać i wymuszać zmianę. To czynił Fritz Bauer, wbrew wszystkim niemieckim „patriotom”.
Fritz Bauer urodził się jako poddany cesarza Wilhelma II w Stuttgarcie, w 1903 r., w rodzinie żydowskiej, praktykującej liberalny judaizm, lecz sam od młodych lat był zadeklarowanym ateistą. Po studiach m.in. w Heidelbergu i Monachium ukończył prawo i doktoryzował się w wieku 25 lat. Rozpoczął karierę asesorską, aby już w 1930 r. zostać najmłodszym sędzią w całej Republice Weimarskiej.
Jego poglądy polityczne stopniowo ewoluowały, aby ostatecznie uczynić zeń – pomimo mieszczańskiego pochodzenia – umiarkowanego socjaldemokratę i członka SPD. Bauera do tej partii przywiodła jednak przede wszystkim jej pozycja najsilniejszej struktury opowiadającej się po stronie młodej republiki. Angażował się także w aktywność pro-weimarskiego zgrupowania „Reichsbanner Schwarz-Rot-Gold”, a także w stowarzyszeniu republikańskich sędziów. Tak więc jego losy po roku 1933 są łatwe do przewidzenia. Z powodu zaangażowania w plany strajku generalnego przeciwko przejęciu władzy przez nazistów został aresztowany rekordowo szybko, bo w marcu 1933, i jako jeden z pierwszych politycznych wrogów reżimu został osadzony w obozie koncentracyjnym. Zwolniono go pod koniec roku, wcześniej wymuszając podpisanie in blanco „lojalki”, która w pierwszej fazie funkcjonowania obozów koncentracyjnych dla politycznych przeciwników nazistów była narzędziem SS i SA, aby propagandowo wykorzystywać rzekomą „słabość byłych socjaldemokratów”, którzy w zamian za wyjście na wolność mieli wyrzekać się jakoby swoich przekonań. (W przypadku Bauera naziści pokpili zresztą sprawę, bo zrobili w jego papierach literówkę w nazwisku, wobec czego nie było jasne, o kogo chodzi).
Na wolności Bauer został naturalnie natychmiast pozbawiony prawa wykonywania jakiegokolwiek zawodu prawniczego. W 1936 r. wyemigrował do Danii i kolejne 9 lat skupiał się na staraniach o przetrwanie nazistowskiego panowania nad większością Europy: po zajęciu Danii przez III Rzeszę został pozbawiony prawa pobytu i ponownie umieszczony w obozie koncentracyjnym, z czego wywikłał się dzięki fikcyjnemu małżeństwu z Dunką. Gdy jednak w 1943 r. rozpoczął się proces deportacji i „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” na terenie okupowanej Danii, uciekł potajemnie do Szwecji, gdzie współpracował z Willym Brandtem przy wydawaniu pisma „Trybuna socjalistyczna”.
W końcu jednak Hitler się zabił, „tysiącletnia Rzesza” upadła, a Bauer był nadal przy życiu. Wrócił do kraju w 1949 r., a więc w chwili powstania Republiki Federalnej Niemiec. Z tym powrotem zwlekał, bo – jak się okazało, oczywiście słusznie – obawiał się, że narodowy socjalizm nie wyparował nagle wiosną 1945 z Niemiec, niczym za dotykiem czarodziejskiej różdżki. Tacy jak on mogli wracać i poruszać się w miarę bezpiecznie po Niemczech początkowo tylko dzięki obecności i reżimowi nałożonemu na ludność przez armie zachodnich aliantów. Niewielu pośród Niemców miało odwagę popierać działania denazyfikacyjne, czy nawet wyroki norymberskie. Alianci najwyższe z orzeczonych kar musieli wykonywać ukradkiem (potajemnie i w pośpiechu budowali szubienice i je transportowali, wyroki wykonali pod osłoną nocy, oczywiście nie ujawniając wcześniej ich terminu), z obawy przed zamieszkami. Zresztą na tej pokazówce z udziałem raptem 185 osób w kilkunastu procesach kończył się zapał zachodnich aliantów, którzy znacznie bardziej woleliby dawnych nazistów mieć jako sprzymierzeńców w walce z nowym, czerwonym wrogiem.
Tak więc powroty takich postaci jak Fritz Bauer do RFN, nawet im nie były na rękę. Amerykanie otwarcie wyrażali obawę, że „żydowski prawnik” podejmie teraz motywowaną prywatnymi krzywdami wendetę na swoich niedawnych prześladowcach, na ślepo, furiacko, naginając literę prawa, a już na pewno nie bacząc na „delikatną równowagę emocjonalną” niemieckiego społeczeństwa będącego w fazie, płytkiej raczej, mentalnościowej transformacji. Do tego dochodził aspekt polityczny. Zachodni alianci stawiali na ulokowanie władzy nad zachodnią częścią Niemiec w rękach sił na prawo od centrum, gdyż lewicy nie wolno było ufać w zakresie odrzucenia współpracy z Moskwą oraz jednoznacznej orientacji na zachodnie sojusze. Oznaczało to pogodzenie się z tym, że tysiące dawnych członków NSDAP, po zmianie legitymacji na te wydawane przez CDU, FDP i pomniejsze partie konserwatywno-narodowe, obsadzi państwowe urzędy i będzie sypać piach w tryby wszelkich prób rozliczenia ludzi za ich nazistowską przeszłość. Bauer więc był nie tylko Żydem potencjalnie zorientowanym na działania w stylu Aldo Raine’a i „Żyda-Niedźwiedzia” z obrazu Quentina Tarantino, ale także działaczem SPD, której szef Kurt Schumacher od udziału w NATO wolał natychmiastowe zjednoczenie Niemiec po wcześniejszej ugodzie z Kremlem.
Tak więc w 1950 r. Bauer zostaje – jak sam mówił – „zesłany” na prowincjonalną placówkę prokuratury okręgowej w Brunszwiku, gdzie miał być szczęśliwy, acz nieszkodliwy. Nic z tego. Już dwa lata później staje się znany na cały kraj, a nawet poza nim, ze względu na treść jego mowy prokuratorskiej przed brunszwickim sądem w ramach tzw. procesu Remera. W jego skutek osiąga bowiem cel niebagatelny z punktu widzenia ocen moralnych dokonywanych na drodze prawnej – oto wszyscy, skazani przez nazistowskie „trybunały ludowe” za zdradę, aktywiści spisku i autorzy zamachu na życie Adolfa Hitlera z 20 lipca 1944, w tym hrabia Claus Schenk von Stauffenberg, zostają pośmiertnie zrehabilitowani, zaś ich próba zamordowania nazistowskiego dyktatora uzyskuje legitymizację prawną jako czyn legalny. Do historii Niemiec oraz doktryny prawa przechodzą cytaty z Bauera, iż „państwo nazistowskie nie było państwem prawa, a państwem bezprawia”, dalej – iż „państwo bezprawia, które codziennie dopuszcza się dziesiątek tysięcy mordów, nadaje każdemu człowiekowi uprawnienie, aby się przed nim bronić wszelkimi metodami”, a w końcu zwłaszcza – iż „państwo bezprawia, takie jak Trzecia Rzesza, jest [prawnie] niezdolne do dokonania przeciwko niemu zdrady stanu”.
Sąd przyjął wnioski prokuratora Bauera w całej rozciągłości i zamieścił je w wyroku, kształtując doktrynę i linię orzeczniczą sądów Republiki Federalnej na zawsze. On zaś stał się człowiekiem sławnym, którego nie dało się dłużej schować pod dywanem. Stał się ponadto być może najbardziej znienawidzonym wtedy człowiekiem w zachodnich Niemczech. Głosów uznania dla jego wpływu na przebieg procesu Remera było niewiele. Nienawiść dochodziła zaś zewsząd, na pewno ze wszystkich możliwych kierunków w światku prawniczym.
Tym niemniej, w 1956 r. premier landu z SPD, Georg-August Zinn, mianował Bauera na stanowisko heskiego prokuratora generalnego z siedzibą we Frankfurcie nad Menem. Urząd ten Bauer miał sprawować 12 lat, aż do swojej tajemniczej śmierci. Miał na nim też zasłynąć jeszcze bardziej niż w Brunszwiku. Linią jego argumentacji prawnej stał się pogląd o istnieniu nie tylko prawa, ale nawet obowiązku stawiania przez obywatela czoła państwu bezprawia. Chodziło więc już nie tylko o – teraz oczywiste – zwolnienie ludzi uznanych przez nazistów za „zdrajców” z jakiejkolwiek winy typu „zdrada stanu” czy „wspieranie wroga w toku działań wojennych”. Chodziło o ukonstytuowanie ich bohaterstwa jako modelu zachowania najbardziej właściwego wobec realiów państwa bezprawia. Drugim aspektem jego krucjaty był sprzeciw wobec, propagowanego także przez anglosaskich aliantów, tzw. „Schlussstrich-Denken”, co w imaginarium polskiej debaty politycznej można – częściowo ryzykownie, ale cóż tam… – nazwać „polityką grubej kreski” (nie w tym znaczeniu, w jakim sformułowania użył Tadeusz Mazowiecki, ale w tym znaczeniu, które zostało mu przypisane przez kłamliwą propagandę prawicy!) oraz postulatem przejścia nad minionymi krzywdami do porządku dziennego.
W 1957 r. Bauer otrzymał od żyjącego w Argentynie byłego więźnia obozu koncentracyjnego Lothara Hermanna, jak się okazało, precyzyjne informacje odnośnie miejsca pobytu Adolfa Eichmanna. Bauer, na tym etapie już doskonale świadomy, że za progiem jego biura zaczyna się „terytorium wroga”, nie podzielił się tymi rewelacjami z żadną z zachodnioniemieckich instytucji składających się na aparat ścigania. Ściągnął na siebie ponownie gromy polityków, prawników, mediów i opinii publicznej, gdyż pierwszą i jedyną instytucją, jaką poinformował, był kierownik konsularnej misji Izraela w Kolonii, co było naturalnie jednoznaczne z poinformowaniem Mossadu. Niewykluczone, że ta decyzja Bauera stanowiła dla Eichmanna różnicę pomiędzy szansą na ucieczkę do nowej kryjówki i dożycie w niej swoich dni, a całym ciągiem wydarzeń, które w rzeczywistości nastąpiły, a których ostatnim akordem było wysypanie prochów Eichmanna z helikoptera do Morza Śródziemnego, poza granicami wód terytorialnych Izraela. (Bauer zaproponował jednak rządowi federalnemu podjęcie starań o ekstradycję Eichmanna do RFN, którą to perspektywę rząd CDU Adenauera natychmiast i w panice odrzucił).
Najważniejszym aktem zawodowej kariery Bauera było jednak doprowadzenie w 1959 r. przed sąd we Frankfurcie sprawy karnej przeciwko grupie wywodzących się z SS strażników obozu koncentracyjnego Auschwitz. Rok 1963, gdy rozpoczął się pierwszy z cyklu tzw. procesów oświęcimskich, był tym momentem w dziejach Republiki Federalnej, gdy była ona co najmniej gotowa, aby o nazistowskich zbrodniach powoli zapomnieć. Wiele z nich nadal było zresztą ukryte pod zasłoną niedomówień, w końcu miały miejsce gdzieś tam na „dzikich polach” Polski czy Rusi, gdzie nie udał się projekt „Lebensraum Ost”. Tymczasem cud gospodarczy był już rzeczywistością, jego autor Ludwig Erhard właśnie zostawał kanclerzem rządu CDU-FDP, zaledwie jedną dekadę po powojennym głodzie i nędzy, dylematem wielu Niemców stał się wybór pomiędzy włoską a wietnamską restauracją na sobotni wieczór. W Berlinie prezydent Kennedy oświadczał, że jest berlińczykiem, a USA stoją z Niemcami ramię w ramię w obliczu budowy muru przez komunistów. Kto by chciał tutaj jeszcze martwić się o Auschwitz?
Zainicjowane przez Bauera procesy frankfurckie zburzyły ten good feeling i – wraz z procesem Eichmanna – wprowadziły do niemieckiej świadomości ogrom zła, które wydarzyło się światu za sprawą niemieckich rąk. Pewnie nie da się powiedzieć, że na stałe – w kolejnych dekadach temat ten raz po raz przycichał, ale już nigdy nie na zawsze. Elementem tożsamości państwa niemieckiego stało się przekonanie, że o zbrodniach trzeba każde kolejne pokolenie uczyć w szkołach, tak aby żadne z nich tego zła nie powtórzyło. W końcu, właśnie za sprawą procesów prokuratora Bauera, młodzieżowa rewolta roku 1968 nie dotyczyła w Niemczech tylko wolnego seksu, narkotyków i rock ‘n’ rolla (choć tych rzeczy także dotyczyła), ale była także jednym wielkim postawieniem pytania przez młodych. Pytania adresowanego do rodziców i do dziadków, które brzmiało: „A co wy, w sumie, robiliście między 1933 a 1945 rokiem?”
Fritz Bauer mawiał, że pracując w zachodnioniemieckim wymiarze sprawiedliwości czuje się równie osamotniony, jak na duńskim czy szwedzkim uchodźstwie. Ta kolosalna ilość hejtu wydawała się jednak od pewnego natężenia spływać po nim, jak po kaczce. Chyba się przyzwyczaił. W efekcie nie miał już żadnych skrupułów, aby iść na wojnę z każdą figurą o nazistowskiej przeszłości. Trzeba pamiętać, że w jego czasach taką przeszłość mieli niemal wszyscy prawnicy po trzydziestce, którzy pracowali i jakoś aranżowali się z systemem prawnym Rzeszy. Bez skrupułów kierował na przykład akty oskarżenia wobec adwokatów, sędziów czy kolegów prokuratorów, gdy jego akta wskazywały, iż dopuścili się krzywoprzysięstwa, broniąc własnego „dorobku” z tamtego okresu, lub próbując pomagać innym unikać odpowiedzialności. Podobnie traktował m.in. dyplomatów i innych urzędników państwowych, spośród których wielu miało na koncie „zbrodnie popełnione przy biurku”.
Fritz Bauer poświęcił swoje życie budowie demokratycznego wymiaru sprawiedliwości na bazie dogłębnego rozliczenia z nazistowską przeszłością. Był prekursorem działającym w czasach, gdy spotkanie się z nienawiścią za taką działalność było nieuniknione. Zbyt wielu miało zbyt wiele do ukrycia, albo miało bliskich, którzy się „umoczyli”. Była powszechna gotowość na społeczną zmowę milczenia, a ani demokratyczni politycy, ani alianci nie mieli nic przeciwko jej zaprowadzeniu. Bauer należał do garstki jednostek, które to uniemożliwiły i przerzuciły pomost do okresu, gdy nadeszła zmiana pokoleniowa, a młodzi odrzucili zmowę milczenia. Wizja moralnej i prawnej oceny nazizmu zaproponowana przez Bauera dzisiaj już nie jest podważana przez nikogo w ramach konstytucyjnego i demokratycznego konsensusu Niemiec. Bauer wygrał.
Kto tu był patriotą? On czy jego wrogowie? To pytanie powinno być retoryczne, ale chyba wcale nie jest. W Polsce „targowicą” nazywani są ci, którzy o naruszeniach prawa przez polski rząd mówią na forum europejskim. Który sposób myślenia prezentują ich krytycy? Raczej nie jest to linia Fritza Bauera, prawda?
1 lipca 1968 r. Fritz Bauer został znaleziony martwy w swojej wannie. Pobieżna sekcja wykazała zażycie środka nasennego, który zatrzymał akcję serca. Pojawiła się sugestia samobójstwa, ale pełna sekcja – która miała to potwierdzić – nie została wykonana, pomimo wniosku zastępcy Bauera o nią. Ciało szybko skremowano. Przed śmiercią Bauer miał nie wykazywać się żadnymi zachowaniami, które sugerowałyby, że targnie się na swoje życie. Czy więc pękł pod naporem „patriotycznej” nienawiści? Czy też może dorwał go ktoś, komu zaszkodził? Tego się zapewne nigdy nie dowiemy.
