Aktywiści Młodzieżowego Strajku Klimatycznego nie owijają w bawełnę: „apelujemy do Was o działanie w dalekowzrocznej perspektywie, by zapewnić nam i kolejnym pokoleniom realną szansę na przetrwanie.” Zapowiadając wielomilionowe protesty w tysiącach miast na całym świecie, w tym kilkudziesięciu w Polsce, ostrzegają, żądają, wzywają, oczekują, domagają się – i błagają.
Kogo? Polityków wszystkich szczebli. Organizacje krajowe i międzynarodowe. A także (w pewnym sensie może nawet przede wszystkim) media. O co? O to, by wreszcie potraktować jako priorytet to, co priorytetem być musi: wiszącą nad nami wszystkimi katastrofę klimatyczną. „Kwestia najpoważniejszego kryzysu, jakiemu ludzkość kiedykolwiek musiała stawić czoła, powinna być nagłaśniana codziennie”, piszą nie bez racji. „Nasze jutro”, tłumaczą dziennikarkom i dziennikarzom, redaktorkom i redaktorom, „zależy od tego, czy będziecie zdecydowanie i rzeczowo informować o kryzysie klimatycznym już dziś.”
Wszystko prawda. Ale w praktyce takie to trudne… Przecież wielu publicystów ma „swoje” tematy, na których się znają, w których się lubują, którymi wyrobili sobie już pewną pozycję, zgromadzili widownię. Przeskoczyć od specjalizacji w prognozowaniu powyborczych układów koalicyjnych czy analizowaniu nowości rynku motoryzacyjnego do klimatycznego kryzysu? Jak to? Mam przecież czytelników, którzy czekają na mój felieton o odchodzącym trenerze kadry, mam słuchaczy, którzy czekają na mój komentarz o zawirowaniach na giełdzie. Zawracać im głowę poziomem CO2 w atmosferze? Przecież to nie na miejscu…
Otóż to – nie na miejscu. Redaktor działu zagranicznego pewnego dużego polskiego pisma powiedział mi kilka miesięcy temu, że od zajmowania się zmianami klimatu jest dział Nauka. Nic to, że klimat przekłada się bezpośrednio na kluczowe kwestie polityczne, gospodarcze, społeczne, zarówno w kraju, jak i za granicą (NB, ostry podział na kwestie krajowe i międzynarodowe też jest przeterminowany) – niejeden medialny gracz nadal operuje wedle zasady „każdy temat musi mieć wydzieloną zakładkę do kliknięcia na stronie”, na wzór mentalnych szufladek, które pozwalają nam nie przejmować się za bardzo tym czy tamtym, i nie cierpieć zanadto na dysonans poznawczy.
Wydzielone pasma informacji, koncepcji, działań to zresztą przewlekła i systemowa przypadłość świata, w którym żyjemy. W serwisie informacyjnym nius o rekordowym huraganie albo nienotowanej dotąd suszy pojawi się po doniesieniu o ważkiej wypowiedzi Prezesa na partyjny temat, następnie w paśmie reklam pójdzie w najlepsze promocja na SUV-y, a zaraz potem o wyczynach naszych piłk-, siatk- i kolarzy opowie nam redakcja sportowa. Czy w kolejnym serwisie huragan albo susza pojawią się znowu, tego nie wiadomo; wiadomo za to, że coś o Sejmie pojawi się na pewno. A potem oczywiście zaryczy reklama SUV-a.
Poza tym, trzeba by się dokształcić. Jeśli nawet nie z fizyki atmosfery czy obiegu węgla w przyrodzie, to z wielopoziomowych i wieloaspektowych powiązań między środowiskiem a na pozór odrębnymi sferami ludzkiej działalności, od konsumpcji przez migrację po rozrywkę. Trzeba by na nowo przemyśleć uzgodnione od dawna „prawdy”. Trzeba by wyjść ze strefy komfortu. Trzeba by zadać sobie pytanie, co ja tak naprawdę robię, i odpowiedzieć sobie prosto, szczerze i boleśnie, że zbyt mało. Że źle.
Łatwiej robić wrzutki. Coś w końcu warto powiedzieć, bo presja narasta. Jeśli się nie odezwę, to dostanę etykietkę negacjonisty! Podobnie jak coraz liczniejsi politycy dopisują kryzys klimatyczny do długiej listy problemów, którymi obiecują się zająć, wiedząc, że zyska im to poklask i parę nowych głosów, coraz liczniejsi komentatorzy dorzucają tę czy inną kwestię środowiskową do swoich prognoz i analiz. W ten sposób odfajkowawszy sprawę i pokazawszy, że stoją po właściwej stronie, wracają w utarte koleiny: klimat zaliczony, można nadal perorować o zakulisowych targach w koalicji.
Można też nie robić nic. Komentatorzy po przeciwnej stronie nie tylko wprost negują kryzys klimatyczny, ale też chętnie po prostu go ignorują, w najlepszym razie z nieuświadomionego strachu, w najgorszym – ze świadomej chęci profitowania. Fajnie jest stworzyć sobie „bezpieczną przestrzeń” rozmów pełnych słusznego gniewu i kąśliwych uwag na temat tego strasznego LGBT, lewactwa, brukselskiego dyktatu, itd. Ba, także na temat samych „bezpiecznych przestrzeni” i innych zagrożeń dla wolności słowa, oczywiście wyłącznie po drugiej stronie (belka we własnym oku).
Prawda jest wszelako taka, że wszyscy w mniejszym czy większym stopniu budujemy sobie takie bezpieczne przestrzenie. Rozmowa o katastrofie klimatycznej potrafi więcej, niż wybić z rytmu czy zburzyć spokój – potrafi sięgnąć w głąb samego naszego jestestwa i coś tam nieodwracalnie zmienić. By chronić więc własną tożsamość, uciekamy w inne, oswojone tematy. Niestety, choć często same w sobie ważne – bledną w porównaniu z egzystencjalną groźbą zapaści środowiska naturalnego, do której nam coraz bliżej. „Czy w ostatnich latach, skupiona na przemianach organizacyjnych, zajęta wdrażaniem systemu bolońskiego i wprowadzaniem innych reform, pochłonięta wewnętrznymi dyskusjami na temat ewaluacji pracy naukowej i rywalizacją o wyższe miejsca w międzynarodowych rankingach, Akademia nie wycofała się ze swoich zadań społecznych?” pytają autorzy apelu o uznanie katastrofy ekologicznej za priorytet przez społeczność uniwersytecką. „Na martwej planecie nie będzie Uniwersytetu”, ostrzegają. Na martwej planecie nie będzie też wystąpień sejmowych, imprez sportowych, notowań giełdowych. Ale skupiać się na tych właśnie wystąpieniach, imprezach i notowaniach jest łatwiej i przyjemniej, niż poświęcić uwagę pękającym pod tą całą zabawą fundamentom.
Przyznaję: jest coraz więcej solidnych informacji i wartościowej publicystyki na temat katastrofy ekologicznej. To postęp. Ale choć środowisko nie jest już w debacie publicznej zaledwie przystawką, nie jest też jeszcze daniem głównym. A powinno. By nim się stało, trzeba przestać, po pierwsze, funkcjonować w obrębie naszych instynktownych schematów myślenia, po drugie, pozwalać ludziom negującym lub ignorującym katastrofę klimatyczną narzucać tematy, i po trzecie, walczyć na polu wytyczonym przez tych, którzy dążą donikąd. Trzeba wyrwać się ze ślepej uliczki odruchowego reagowania na inicjatywy drugiej strony. Nie tańczmy, jak nam zagrają. Poszerzmy nasze horyzonty, wytyczmy własne pole bitwy, narzućmy ujęcie tematu, zacznijmy promować klimat i środowisko jako absolutny priorytet.
Jak już wielokrotnie pisałem, jeszcze za naszego życia trzeba będzie uderzyć się w piersi i wyznać, co zrobiliśmy, by próbować zapobiec klimatycznej katastrofie. Warto móc spojrzeć w oczy dorosłej już wtedy dzisiejszej młodzieży i z czystym sumieniem powiedzieć prawdę.
——————————————————————————–
Photo: Flickr user Bob May