Wszyscy zresztą na poziomie czysto instynktownym czujemy, że możność zaufania drugiemu człowiekowi bez poczucia zagrożenia lub dużego ryzyka, iż nasze zaufanie zostanie sprzeniewierzone, niezwykle ułatwia codzienne funkcjonowanie we wszystkich w sumie kontekstach.
Od kilku, jeśli nie kilkunastu lat żyjemy w czasach silnego powrotu tzw. wartości miękkich do centrum uwagi w debacie o meandrach współżycia społecznego. W ludzkim postrzeganiu świata słabnie co prawda pozycja nauki, liczb i autorytetów merytorycznych, których głos w zgiełku typowym dla mediów społecznościowych staje się głosem jednym z wielu, bynajmniej nielegitymującym się większym posłuchem od zagregowanego głosu tysięcy „ekspertów od wszystkiego”. Równocześnie jednak coraz więcej spośród nas akcentuje znaczenie takich zjawisk jak solidarność i zaufanie międzyludzkie dla jakości naszego codziennego życia w społeczeństwie. Kolejne analizy pokazują (co nie powinno w sumie nijak zaskakiwać), że im większe istnieje w danej społeczności zaufanie pomiędzy ludźmi, grupami społecznymi, organizacjami czy instytucjami, tym łatwiej jest zadbać o dobrobyt i wysoką jakość życia. Wszyscy zresztą na poziomie czysto instynktownym czujemy, że możność zaufania drugiemu człowiekowi bez poczucia zagrożenia lub dużego ryzyka, iż nasze zaufanie zostanie sprzeniewierzone, niezwykle ułatwia codzienne funkcjonowanie we wszystkich w sumie kontekstach.
Z punktu widzenia jakości funkcjonowania państwa i sfery publicznej, ważny jest także poziom zaufania obywateli wobec instytucji, wobec osób zajmujących pozycję władzy, czyli najprościej mówiąc wobec polityków i urzędników. Podczas gdy w Polsce mamy obecnie do czynienia z głębokim kryzysem zaufania zarówno na linii człowiek-człowiek (spowodowanym nadmierną głębokością politycznych podziałów), jak i na linii obywatel-polityka, tak w większości krajów liberalno-demokratycznych, nawet nieborykających się z podobnymi kryzysami rozpadu społeczeństwa na wrogie „obozy”, poziom zaufania obywatela do władzy jest niski. Zwykle jest to krytykowany stan rzeczy, zaś wśród przyczyn – najzupełniej słusznie – wymienia się długą litanię „tradycyjnych” przewin ludzi polityki: korupcję, prywatę, nadużycia prerogatyw, karierowiczostwo, przerost ambicji nad kompetencjami, arogancję, ignorancję i zwyczajne chamstwo.
Realia polskiej polityki pokazują jednak, że nie tylko brak zaufania bywa problemem. Problemem, i to poważnym dla skutków wywieranych przez procesy polityczne na funkcjonowanie całego państwa, bywa także (może i paradoksalnie)… nadmiar zaufania na linii obywatel-polityk. Jeśli spojrzymy na przypadek wyborców PiS (naturalnie nie wszystkich, a tylko tych, których ocenia się jako „twardy trzon” elektoratu partii władzy, który to trzon jednak politolodzy wyceniają na ponad 20% aktywnego politycznie społeczeństwa, czyli kilka milionów osób!), to z łatwością wskażemy na negatywne skutki nadmiernego, powiedzmy: „ślepego” zaufania tych ludzi wobec liderów ich uwielbionej partii. Od ponad 6 lat PiS rządzi Polską i bynajmniej nie jest to okres, posłużmy się eufemizmem, wolny od afer, skandali i nadużyć. Ich wymienianie zajęłoby teraz całą resztę dzisiejszego dnia roboczego i ten artykuł nie byłby w stanie dotrzeć do meritum. Ważna jest jednak konstatacja, że cały ten natłok informacji o nadużyciach ludzi PiS nie robi na „twardym trzonie” elektoratu partii najmniejszego wrażenia. Oczywiście wiąże się to z różnymi czynnikami zabezpieczającymi, które PiS wbudował w debatę publiczną, jak odcięcie „twardego trzonu”, czyli zasadniczo widzów TVP, od informacji o aferach ludzi władzy, czy też zastosowanie swoistej „szczepionki”, a więc pozbawienie każdego, kto przekazuje tego rodzaju informacje, wiarygodności w oczach trzonu.
Tak czy inaczej, PiS potrafił zbudować sobie tytanowy elektorat, miliony ludzi, którzy wierzą jego liderom w sposób bezgraniczny i bez najmniejszej dozy sceptycyzmu lub krytyki przyjmują każde padające z ich ust kłamstwo. Oto ciemna strona zaufania. Ślepota obywatelska, która z każdym rokiem, z każdym przetrwanym kryzysem, rozzuchwala rządzących polityków coraz bardziej. Słowa „ciemny lud to kupi” nie wzięły się znikąd. To cyniczne wykorzystywanie zaufania ludzi zmanipulowanych oraz po prostu naiwnych. Zresztą, ludzie ci autorowi słów o nich, jako o „ciemnym ludzie”, nadal bezgranicznie ufają, gdy kieruje on ich głównym kanałem „informacji”, a więc TVP.
Zamiast zaufania
Podsumowując, dobrze jest (móc) ufać i warto to robić. Ale tylko i wyłącznie pod takim warunkiem, że równocześnie się sprawdza. W realiach politycznego obszaru życia państwa narzędziem, które pozwala budować zaufanie obywatela do polityka – oparte nie na „przeczuciu”, pięknych oczach ze spotu wyborczego, okrągłych hasełkach czy głęboko odczuwanej wręcz „miłości” wobec lidera przypominającej bardziej relacje z guru wewnątrz para-religijnej sekty, a na bazie sprawdzania prawdziwości deklaracji oraz efektywności działań – jest tworzenie programów i realizacja polityki oparta na dowodach empirycznych, znana najlepiej pod angielskim pojęciem evidence-based policy (EBP).
Owszem, EBP to przysłowiowy króliczek, którego raczej się goni niż dogania. Idealna realizacja heurystycznego przedstawienia EBP niewątpliwie okaże się nieosiągalna w związku zarówno z czynnikiem ludzkim, jak i negatywnie oddziałującymi siłami wynikającymi z logiki politycznych zmagań pomiędzy kluczowymi aktorami w poszczególnych obszarach. Jednak samo „gonienie króliczka”, czyli teleologiczne podejście do zasad uprawiania polityki, które EBP ze sobą niesie, stanowi perspektywę radykalnego podniesienia jakości politycznego decydowania, a równocześnie szansę na redukcję emocjonalnego napięcia w politycznych sporach.
Podstawowym wymogiem stawianym przez EBP przed aktorami polityki jest oparcie procesu budowy programów politycznych (a także – na drugim końcu cyklu – procesu ewaluacji ich rezultatów) na rygorystycznie ujętym pozyskiwaniu danych z profesjonalnych badań. Rygoryzm ten ma służyć stałemu zwiększaniu niezawodności i wiarygodności zebranych danych i doradztwa politycznego na nich opieranego. Kluczowe znaczenie ma tutaj dobór metodologii gromadzenia, interpretacji i stosowania dowodów empirycznych jako fundamentu rozumienia celów polityk. Nowoczesne podejście do EBP dodatkowo odpowiada na zasadne uwagi w postaci przestróg przed nadmiernym opieraniu się wyłącznie na liczbach, czyli przedkładaniu technik analityki kwantytatywnej. Współczesna socjologia wskazuje na metody wzbogacania podejść ilościowych, typowych dla ekonomii i statystyki, miksem z udziałem czynnika badań jakościowych, preferowanych zwłaszcza w naukach społecznych i uwzględniających aspekt postaw, motywacji, rozumienia znaczeń i kontekstów przez ludzi mających polityki wdrażać lub z nich korzystać. Miks metodologiczny w idealnej formule generuje ostatecznie swoją „hierarchię dowodową”, w której zebrane dane naukowe nie są równoprawne, a uszeregowane tak, aby na realizację zadania największy wpływ miały dane uzyskane metodami o najbardziej rygorystycznym podejściu do zbierania informacji.
To nakreślenie zrębów stosowania EBP natychmiast przywołuje na pierwszy plan potencjalne problemy i zagrożenia. Nawet jeśli miks metodologiczny pozwoli rozwiać obawy o deficyt jakościowego podejścia w gromadzeniu danych, to i tak możliwe jest zjawisko wyłonienia się konkurujących ze sobą i (przynajmniej częściowo) ze sobą sprzecznych zestawów danych i dowodów, które ostatecznie będą optować za innymi wersjami działania w tym samym obszarze politycznym. Wówczas w tą przestrzeń natychmiast wejdą zjawiska generowane przez polityczny business as usual. Aksjologiczne preferencje po stronie kluczowych dla danego procesu politycznych decydentów, ich osobiste i subiektywne sądy co do wykonalności proponowanych strategii, ich wątpliwości co do politycznej legitymizacji podjęcia niektórych działań – wszystkie one mogą prowadzić do wyboru wariantu opartego o mniej rygorystycznie pozyskane dane, a nawet do nawrotu politycznego myślenia życzeniowego. Urzędnicy rządowi i przywódcy partyjni są dodatkowo – co o tyle zrozumiałe, iż wynika z logiki bezlitosnej walki politycznej – wrażliwi na perspektywę wystawienia się na krytykę opinii publicznej na wypadek słabych rezultatów lub słabych pierwszych rezultatów wdrożenia opartego na EBP programu lub pilotażu. Stąd tendencja, aby do zwłaszcza bardziej nowatorskich propozycji podchodzić w stylu psa zasadzającego się na jeża. Przekonanie niektórych polityków o własnej wszechwiedzy niestety prowadzi do tego, że od politycznego ryzyka podjęcia się realizacji programu wypracowanego przez zespoły ekspertów operujące w rygorze EBP wolą oni forsować wdrożenie ich autorskich, nawet niekiedy samodzielnie nakreślonych programów, a ich ewentualne klęski amortyzować, przerzucając winę na podwładnych, na tzw. zderzaki.
Daleka droga
Niewątpliwie założenia EBP o wiele łatwiej – dzięki redukcji w ten sposób politycznego ryzyka – realizuje się politykom w sytuacji istnienia obejmującego wszystkie partie polityczne (a przynajmniej wszystkie poza ruchami skrajnymi po obu stronach politycznego spektrum) konsensusu co do zalet sięgania po programowanie oparte na dowodach i danych.
Precyzyjne badanie i ewaluacja wydajności i efektywności planowanych działań i ich alternatyw wymaga posiadania mocnych danych (które są w stanie przekraczać barierę ideologicznej fiksacji), dysponowania personelem o wysokich zdolnościach analitycznych oraz właśnie wsparcia politycznego. Ostatni element jest kluczowy zwłaszcza w przypadku outsourcingu prac nad wypracowaniem programów poza struktury stricte partyjne czy rządowe (np. do wszelkiego rodzaju think-tanków, instytutów analitycznych lub po prostu wyższych uczelni), a outsourcing taki pomaga osiągać wcześniejsze dwa wymogi silnych danych i świetnego personelu.
Proces obudowania programów przez EBP obejmuje następujące cztery etapy: a) tzw. problem-framing, czyli odpowiednio precyzyjne i rzetelne zdefiniowanie, określenie i zaszeregowanie w sieciach współzależnościowych realnej kwestii, z którą dany program ma się zmierzyć; b) wybór miksu metod zbierania i oceny danych i dowodów naukowych (przy zachowaniu stałej pieczy nad tym etapem przez zasadę rygorystycznego pozyskiwania wiedzy naukowej, źródłami danych i dowodów winny być: wiedza polityczna – swoisty problem-framing na poziomie najbardziej ogólnym, zwanym po angielsku big picture, a w polskich realiach nawiązujący do często przez polityków wypowiadanych słów: „Chcemy, aby…”; wiedza naukowa opierająca się na długofalowych badaniach specjalistów w danej dziedzinie, w tym dane statystyczne; wiedza profesjonalno-menadżerska, czyli wkład ze strony instytucji, agencji, urzędników i innych podmiotów realizujących wdrażanie polityk w danej dziedzinie; wiedza kliencka, czyli ocena, oczekiwania i krytyka ze strony obywateli, firm, NGOsów, stowarzyszeń i innych podmiotów, które będą „odbiorcami” projektowanej polityki – ostatnie dwa źródła dostarczają najwięcej danych zebranych metodami jakościowymi, bardziej „humanistycznymi”); c) transfer wiedzy do realiów politycznego podejmowania decyzji; d) ewaluacja efektywności.
Jest najzupełniej oczywiste, że EBP ma kolosalny potencjał w nadchodzących latach zmagania się ludzkości z wyzwaniami klimatycznymi, które wymagają szybkiego wyjęcia poza obręb ideologicznie sterowanej polityki. Jednak niewątpliwie EBP ma potencjał do stosowania niemal uniwersalnie. Czy to w polityce transportowej, czy handlowej, fiskalnej, emerytalnej i szeroko pojętej społecznej i socjalnej. To metoda uciekania spod pręgierza populizmu obietnic wyborczych i tzw. „prostych rozwiązań”, a także sposób na stawienie czoła ideologicznemu myśleniu w kwestiach współżycia społecznego, które nader często generuje zakazy odzierające obywateli z indywidualnej wolności.
Jakie są perspektywy EBP w Polsce? Wcześniejsza uwaga o tym, że EBP najprężniej rozkwita w warunkach pewnego politycznego konsensusu, musi być tutaj niczym kubeł zimnej wody. W polskiej polityce konsensus pomiędzy zwaśnionymi stronami jest w zasadzie niewyobrażalny i ogranicza się chyba tylko do gratulacji składanych polskim sportowcom. Nawet pobieżne spojrzenie na realia polskiego projektowania polityki pokazuje, że EBP jest zjawiskiem pomijanym szerokim łukiem. Program 500+ jest sztandarowym przykładem zignorowania EBP. Niedobór EBP jest zresztą odpowiedzialny za całą plejadę klęsk polskich wysiłków o poprawę sytuacji demograficznej naszego społeczeństwa, czego pochodną są zgłaszane nieustannie, co około dwa lata, kolejne propozycje rewolucyjnych zmian w systemie emerytalnym (i one także nie noszą w sobie większych znamion zastosowania rygorów EBP). Zupełnie aktualnie: program „Polski Ład” ujawnia, że nawet w sytuacji teoretycznego powierzenia projektowania polityki zespołom poza strukturami stricte partyjnymi orientacja na cele propagandowe, narzucenie tempa prac pod wyborczy kalendarz i (co najmniej antycypowana przez autorów programu) głuchota decydentów na uwagi skłaniające ich do zrewidowania ich oczekiwań w etapu big picture muszą prowadzić do zarzucenia myśli o nawet szczątkowym oparciu się na metodach rygoru EBP i do katastrofy projektu w zasadzie w trybie natychmiastowym. EBP jest w Polsce także całkowicie nieobecna w projektowaniu przez ministerstwo zdrowia polityki walki z pandemią: od dwóch lat obserwujemy tutaj chaos, reagowanie ad hoc i decyzyjny zygzak pozbawiony elementarnej logiki co do zakresu stosowania poszczególnych środków. Jeśli jakikolwiek przebłysk EBP się tutaj pojawia, to wyłącznie w zakresie kopiowania metod i działań podejmowanych przez rządy innych krajów, w jakoś tam podobnych sytuacjach pandemicznych.
Operowanie funduszami europejskimi w Polsce (dopóki one jeszcze nad Wisłę płynęły) stanowiło wyjątek od reguły, czyli oazę pośród wyjałowionej z EBP polskiej pustyni. Narzucone przez UE wymogi i wytyczne wydatkowania środków wymusiły od potencjalnych beneficjentów stosowanie EBP przy projektowaniu zadań finansowalnych z tych funduszy. W efekcie na samorządowym poziomie urzędów marszałkowskich i sejmików, a także miast i gmin, zaszczepiono kulturę tworzenia analiz, programów operacyjnych i tym podobnych dokumentów. Mają one też coraz częściej realne przełożenie na działania i ten ostatni aspekt odróżnia ten szczebel od szczebla rządowego, gdzie raporty może i powstają, ale ich skutki nie wychodzą poza zużycie papieru. W działaniach polskiego szczebla rządowego widać za to, że wymaga on stosowania narzędzi EBP od tych, którzy do instytucji rządowych wyciągają rękę po dofinansowanie czy grant, samorządów, NGO-sów, firm i innych, ale z podobnych wymogów administracja rządowa samą siebie woli zwalniać. Co rusz słyszymy, że alokacja finansowych środków pomiędzy strukturami rządowymi jest w zasadzie dowolna, jak plastycznie pokazała ostatnio choćby kontrola NIK w tzw. Funduszu Sprawiedliwości.
Polsce w obecnej sytuacji nie potrzeba więcej zaufania obywatela do polityków. Ten kryzys zaufania ma bowiem swoje podstawy i jest po prostu racjonalny. Zamiast wzywać: „Kochajmy się!” i wraz z każdą kolejną kadencją roztaczać przed opinią publiczną ułudę „nowego początku”, którą za chwila brutalnie weryfikuje skrzecząca rzeczywistość, potrzebujemy kopernikańskiego przewrotu w głowach aktorów polskiego życia publicznego. Oni, idąc do polityki, idą na służbę publiczną. To zaś powinno prowadzić ich do logicznego wniosku, że nie idą oni do władzy, aby realizować swoje widzimisię i inne subiektywnie sobie wyobrażone rozwiązania, których nikt inny poza nimi może nie chcieć, a po to, aby swoją rzetelną i profesjonalną działalnością polityczną ułatwiać wdrażanie realnych reform opartych na rzetelnych dowodach, które ostatecznie uczynią życie obywateli łatwiejszym i bardziej dostatnim.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl