Mam wątpliwości co do zgodności z prawem zakazu Marszu Niepodległości wydanego przez Prezydenta Wrocławia, a dzień później przez Prezydent Warszawy.
Rzekoma podstawa prawna wydaje się podobna do tej, którą liberalna opozycja słusznie krytykowała przy Marszu Równości. „Zagrożenie ewentualnymi zamieszkami” nie może być pretekstem do zakazu, bo takie zagrożenie można łatwo sprowokować – wystarczy, że przeciwnicy zapowiedzą „będziemy tam i spuścimy wam łomot”.
W ten sposób można skutecznie zablokować każdą demonstrację.
Środowiska, które dziś przyklaskują temu zakazowi były niejednokrotnie po drugiej stronie „barykady” – to im zakazywano manifestowania, to ich wynoszono siłą. Dziwie się niezmiernie liderce OSK Marcie Lempart, która dziś przyklaskuje Dutkiewiczowi. Nawet Adam Bodnar, który przecież jest dla „naszego” środowiska autorytetem niekwestionowanym, ostrzegał przez prewencyjnym zakazem manifestacji i marszów. Podobną opinię wyraził tak uwielbiany przez nas, opozycję obywatelską, Marcin Matczak. Czemu dziś o tym milczymy? Bo jest to nam na rękę?
Na koniec – ja sam zareagowałem entuzjastycznie na decyzję ogłoszoną przez Jacka Sutryka. Te marsze to często ohydny pokaz faszyzmu, ksenofobii, przemocy. Po chwili jednak przyszła refleksja – zakaz wydany przez władze miast to w istocie umywanie rąk.
Miasto powinno wydać zgodę na marsz, bacznie się mu przyglądać, a w razie stwierdzenia łamania prawa rozwiązać i pociągnąć organizatorów do odpowiedzialności.
Zakaz prewencyjny jest ucieczką od odpowiedzialności i precedensem, który NA PEWNO obróci się przeciwko nam, jeśli tylko władza zmieni się na sprzyjającą nacjonalistom.
I obstawiam, że zostanie uchylony przez sąd.