W mojej bańce „klasyczny” negacjonizm klimatyczny, czyli taki, który prymitywnie zaprzecza rzeczywistości – już poległ – i to bynajmniej nie na polu chwały. W bańce Jakuba Wiecha walka z klasycznym negacjonizmem dopiero się jednak rozkręca, czego dowodem jest jego wydana niedawno książka Globalne ocieplenie. Podręcznik dla Zielonej Prawicy.
Jaka to bańka? Zgodnie z tytułem – prawicowa, w której wciąż nie przyjęto do wiadomości antropogenicznej zmiany klimatu, a kto ma inne zdanie, ten kończy z etykietką lewaka. W debacie o kryzysie klimatycznym arsenałem konserwatystów są, jak pisze w pierwszym rozdziale Wiech, „bon moty, dawno obalone tezy, niepoparte żadnymi dowodami stwierdzenia czy niekiedy nawet – zwykłe kłamstwa.” Polemika z wszelkiej maści manipulacjami stanowi ważną część książki i dostarcza sporej satysfakcji czytelniczej. Szczególnie ciekawe są cytaty z polskich prawicowych publikacji, ukazujące stopień zakorzenienia antynaukowych narracji w tym środowisku. Wiech rozprawia się z nimi ze swadą, dostarczając przy tym zgrabnego przeglądu wiedzy naukowej na temat globalnego ocieplenia.
Ale nie wszystko styka, nie wszystko gra. Może nawet nie większość.
Osadzając debatę w uproszczonych kategoriach sporu lewica-prawica, gdzie ta pierwsza w wyniku kombinacji różnych czynników weszła ponoć niezasłużenie w posiadanie prawdy o kryzysie klimatycznym, do której z racji swych przyrodzonych cech bardziej predestynowana miałaby być ta druga, Wiech szkodliwie polaryzuje scenę ideologiczną. Jak to w recenzji na łamach Kultury Liberalnej ujmuje Kacper Szulecki, „Wiech maluje tu całkowicie fałszywy – przynajmniej w polskich realiach – obraz rzekomej dominacji ‘lewicy’ w dyskursie publicznym, a prawicę utożsamia z ‘merytorycznym, krytycznym filtrem’, choć całe dwa poprzednie rozdziały rozprawiał się z antynaukowymi bzdurami wyrosłymi właśnie na prawicy. Tworzy tym samym sztuczną dychotomię ‘prawicy, ale tej rzetelnej’ [s. 90] oraz ‘populistycznej lewicy’.”
Wiech przestrzega przed różnego rodzaju błędami poznawczymi, które sprawiają, że interpretujemy informacje na swoją korzyść, utwierdzamy się w narracjach, które nam odpowiadają, i tak dalej. Serwując jednak obficie negacjonistyczne wypowiedzi prawicowych publicystów, ryzykuje, że jeszcze bardziej je rozpropaguje i umocni pośród prawicowych przecież czytelników, do których adresowana jest książka. Jego polemiki mogą po prostu wypaść blado w porównaniu z atrakcyjnymi dla wielu odbiorców „bon motami” Korwina-Mikke et consortes. Co więcej, Wiech krytykuje dziennikarzy, którzy postępują wedle zasady „jeśli ktoś mówi, że jest dzień, to zaproszę do programu osobę, która powie, że jest noc”, choć ich rolą „nie jest zestawianie przeciwstawnych opinii, tylko dążenie do poznania prawdy i przedstawienia jej odbiorcom”. Dotyka tu bardzo ważnego problemu w debacie publicznej, który ja interpretuję jako niezdolność do odróżnienia neutralności od obiektywizmu. Ta pierwsza polega otóż na równym traktowaniu rozbieżnych opinii bez względu na ich wartość merytoryczną, ten drugi zaś na uczciwym rozstrzyganiu, gdzie leży prawda, i jasnym opowiedzeniu się za nią. Nie tylko dziennikarze biorą często neutralność za obiektywizm i traktują oczywiste bzdury na równi z faktami. Co gorsza, słychać czasem głosy, że trzeba porzucić obiektywizm jako rzekomo hamujący postęp, co bierze się z tego samego mylenia obiektywizmu z neutralnością. Tu Wiech ma rację – ale wygłosiwszy tę słuszną przestrogę, zaraz w kolejnym akapicie zaczyna długą wyliczankę przekłamań, uproszczeń i błędów popełnianych przez drugą stronę klimatycznego sporu. W ten sposób de facto robi to, przed czym przestrzega: buduje iluzję dwóch wartych siebie nawzajem przeciwieństw. Wobec tak przedstawionej dychotomii między zakłamaniem po prawej i lewej stronie, po której ostatecznie opowie się prawicowy czytelnik, do którego Wiech kieruje swą książkę?
Wiech powołuje się na długie „zielone” tradycje prawicy, której mamy jakoby zawdzięczać pierwszy „ekoaktywizm” w postaci dziewiętnastowiecznego ruchu „obrony środowiska przed wpływem człowieka”, dzięki któremu powstały m.in. amerykańskie parki narodowe. Tymczasem – o czym Wiech nie wspomina – sposób, w jaki owa „konserwatywna” ochrona środowiska się dokonała, pokazuje tylko zabójczą wadę w samym sercu owego ruchu. Parki narodowe w USA powstały otóż w oparciu o wizję przyrody jako bytu oddzielnego od człowieka. By ocalić kulturowo skonstruowaną ideę „dzikiej przyrody”, z terenów tworzonych parków takich jak Yellowstone czy Yosemite wypędzano plemiona indiańskie zamieszkujące te tereny od setek i tysięcy lat. Podobna postawa do dziś robi złą robotę w wielu miejscach na całym świecie, gdzie lokalne społeczności, od pokoleń współistniejące z cennymi ekosystemami, są marginalizowane i prześladowane rzekomo w celu ochrony środowiska i rozwoju. Skutkiem nie tyle ubocznym, co bezpośrednim takiej zafałszowanej dychotomicznej wizji relacji człowiek-przyroda jest wzmożona eksploatacja poprzez zintensyfikowanie turystyki – a nawet przemysłu. Na naszym własnym podwórku dewastowanie białowieskiego ekosystemu pisowski rząd uzasadniał m.in. tym, że skoro w puszczy są ślady odwiecznego osadnictwa, to nie ma mowy o „dzikiej przyrodzie”, więc harvestery mogą śmiało ruszać w las.
Na plus trzeba policzyć Wiechowi, że nie ucieka od problemu uwikłania religii w kryzys ekologiczny. Wskazuje na słynny biblijny werset o czynieniu sobie Ziemi poddaną, z którego „duża część prawicy wyimplikowała sobie, że może robić z otaczającym ją światem, co jej się żywnie podoba”. Odróżnia się tym od niektórych innych apologetów religii, którzy wychodzą ze skóry, by wykazać, jakoby inkryminowany wers oznaczał w istocie coś zgoła odmiennego. Sam proponuje, by większą uwagę poświęcić innemu biblijnemu fragmentowi, temu o „uprawianiu” i „doglądaniu” ogrodu Eden, co miałoby implikować aktywną troskę o stan środowiska, oraz powołując się na świętego Augustyna wskazuje, że „jeśli jakieś stwierdzenia Pisma Świętego stoją w sprzeczności z uznaną i dobrze ustaloną prawdą świecką, to dotychczasową interpretację Biblii należy przyjąć za błędną”, co ma oczywiste skutki dla religijnego usprawiedliwiania eksploatacji przyrody. Zostawiając na boku dyskusję, na ile te „wojny wersetowe” wystarczą, by prawidłowo skalibrować stosunek człowieka do swojego miejsca w przyrodzie (amerykańskim ekoaktywistom „doglądanie” parków narodowych przez Indian jakoś nie pasowało), warto odnotować rzeczowość takiego podejścia do religii. Wiech chętnie powołuje się też na papieża Franciszka i jego koncepcję „grzechu ekologicznego”, co jest jednak strategią ryzykowną, biorąc pod uwagę, że Franciszek szału na polskiej prawicy nie robi. Dlatego Wiech próbuje asekurować się stwierdzeniem, iż „ogólne przesłanie nauki papieża Franciszka prowadzone jest w podobny sposób, w jaki swą politykę transformacji energetycznej od dłuższego czasu przedstawiają kolejne rządy w Warszawie” (!).
Samemu Wiechowi najbliżej jest do tzw. ekomodernizmu, czyli techno-optymistycznego poglądu, wedle którego człowiek powinien przyjąć na siebie rolę menadżera planetarnego systemu klimatycznego i ekologicznego, by cywilizacja rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej. Na poparcie swych tez Wiech cytuje kilka ciepłych słów pod adresem ekomodernistów ze strony nikogo innego, jak samej Ewy Bińczyk, autorki książki Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu (tylko w nawiasie wspominając, że artykuł, z którego owe ciepłe słowa przekleił, jest w istocie krytyczny) i zachęca, by prawica czerpała garściami z programu ekomodernistów. Dla mnie osobiście ekomodernizm to jedno z oblicz negacjonizmu w wersji lite, czyli takiego, który uznając rzeczywistość kryzysu klimatyczno-ekologicznego, błędnie ujmuje naturę naszego położenia, w rezultacie postulując rozwiązania niewystarczające, a wręcz szkodliwe. Wiech niestety tylko prześlizguje się po problematycznych aspektach propagowanego przez siebie programu, wskazując na „przewrotność” epoki antropocenu objawiającej się tym, że kapitalizm, który „potrafi zdziałać prawdziwe cuda”, wymaga „pilnej korekty” z powodu niszczenia środowiska i zaburzania klimatu – gdy tymczasem owa „przewrotność” pokazuje inherentną sprzeczność systemu, podważającą jego podstawowe założenia.
Jednym z tych założeń jest nieskończony wzrost gospodarczy, który rzekomo można oddzielić od eksploatacji i degradacji środowiska. Wiech odrzuca lewicowe „fantazje o degrowth, czyli antykapitalistycznej utopii jednoczesnego wzrostu dobrobytu i postępującego ograniczenia konsumpcji”, stwierdzając, że „równoczesne rozwój gospodarczy i ochrona środowiska są możliwe”. Świadomie czy nie, Wiech miesza tu wzrost, rozwój i postęp. Degrowth (przekładany czasem jako postwzrost) to przecież degrowth, nie „dedevelopment” czy „deprogress” i, jak podkreślają jego zwolennicy, promuje rozwój i postęp bez bagażu prymitywnie mierzonego wzrostu gospodarczego. Postulując „rozwiązania quasi-rynkowe”, Wiech powołuje się na problem dziury ozonowej, który udało się już (w dużej mierze) rozwiązać w warunkach gospodarki kapitalistycznej i wolnego rynku. Istotnie był czas, kiedy przykład rozprawienia się z dziurą ozonową przyświecał twórcom rozwiązań mających rozprawić się także z globalnym ociepleniem. Dziś, po kilku dekadach takich działań, sytuacja nie tylko nie uległa poprawie, ale pogorszyła się w dramatyczny sposób. Dla każdego, kto zajmuje się tymi kwestiami, powinno być już od dawna jasne, że kryzys klimatyczny i ekologiczny to po prostu zupełnie inna liga i dyscyplina, niż dziura ozonowa. Promowanie tych samych nieskutecznych rozwiązań, tyle tylko, że w wersji turbo, to kwintesencja negacjonizmu lite.
Wiech turbodoładowuje także swoją dychotomię lewica-prawica, rozwodząc się w pewnym momencie szczegółowo nad ekologicznymi zbrodniami komunizmu jako ponoć lewicowej odpowiedzi na kapitalizm. Nie dostrzega, że komunizm i kapitalizm to dwa oblicza tego samego podejścia do świata: eksploatacjonizmu. Odrzucany przezeń postwzrost nie jest odrzuceniem kapitalizmu na rzecz komunizmu, tylko odrzuceniem właśnie eksploatacjonizmu we wszelkich jego ideologicznych odmianach.
A co Wiech konkretnie proponuje obozowi prawicy w obliczu klimatycznej katastrofy? Zinterpretowanie na nowo swoich wartości tak, by ekosystemów bronić na tej samej zasadzie, co tradycji: „W gruncie rzeczy sprowadza się to przecież do tego samego: konserwowania pewnych instytucji w nadziei, że służyć będą one przyszłym pokoleniom.” Wiech przywołuje Zielony Konserwatyzm guru prawicowców, angielskiego myśliciela Rogera Scrutona i zachęca, by prawica prezentowała się jako „ojkofobi dążący do zachowania harmonii z naturą w tym najbardziej osobistym i bliskim człowieka zakresie”, choć najwyraźniej ma na myśli ojkofilię, czyli miłość do własnego domu rozumianego jako najbliższe otoczenie/środowisko, oraz troskę o ciągłość między własną przeszłością i przyszłością (w opozycji do uniwersalizmu, centralizmu i globalizmu). Dzięki takiej ekologicznej reinterpretacji prawicowe „instrumentarium światopoglądowe” miałoby przełożyć się na „doskonały zarys programu politycznego”. Prawdopodobnie po to, by zneutralizować zarzuty, że wychodzi poza ortodoksję, Wiech dostarcza swoim prawicowym czytelnikom trochę radości w postaci bezpardonowego atakowania Niemiec za forsowanie własnych interesów pod pozorem ochrony klimatu (choć nie miałby zapewne nic przeciwko temu, aby Polska czyniła dokładnie to samo w ramach własnej racji stanu).
Po tych uproszczeniach, zastrzeżeniach i asekuracjach Wiech konkluduje jednak mocno i jednoznacznie: niech prawica „robi wszystko, absolutnie wszystko, czego potrzeba, żeby tylko uchronić ludzkość oraz jej przyszłe pokolenia i cały świat, jaki znamy, przed ogromnym kataklizmem, który nad nim wisi. Inaczej trafi bezpowrotnie na śmietnik historii.” Jeśli zdarzy się tak, że z czytelnikami Podręcznika dla Zielonej Prawicy zostanie po lekturze ten właśnie ostatni akapit, kto wie – być może ostatnie bastiony klasycznego negacjonizmu niebawem padną. Debata już wyłącznie z negacjonistami litebyłaby krokiem naprzód, którego wszyscy bardzo potrzebujemy.
Jakub Wiech. Globalne ocieplenie. Podręcznik dla Zielonej Prawicy. Defence24, 2020.
__________
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest do nabycia w SKLEPIE LIBERTÉ! oraz księgarniach internetowych.
Autor zdjęcia: Guillaume de Germain
