Gigantycznej mobilizacji po stronie demokratycznej towarzyszyła nie mniejsza mobilizacja po stronie pisowskiej. W efekcie zrealizował się najbardziej prawdopodobny scenariusz i mamy reelekcję Andrzeja Dudy. Trzaskowski mimo, że przegrał w nierównej instytucjonalnie walce zgromadził olbrzymie poparcie, które prawdopodobnie skonsoliduje opozycję wokół PO – szczególnie biorąc pod uwagę fatalne wyniki Lewicy i PSL.
Platforma jaka jest każdy widzi, ale zmienia się na lepsze, a co ważniejsze ma zaplecze organizacyjne, pieniądze, know-how i powiązania, których PiS tak łatwo nie złamie. Nawoływania do rozwiązania PO, rozłamu czy zastąpienia ją czymś innym są ze strony opozycji niepoważne. W jej miejsce powstałoby pięćdziesiąt kanap o bardzo lokalnym zasięgu, które byłyby łatwo rozgrywane przez PiS: utrzymywane przy życiu w dużej ilości tak by promować rozdrobnienie. Jakiekolwiek próby konsolidacji byłyby szybko niszczone przez brudną propagandę i służby specjalne. Jak to działa widzieliśmy na przykładzie KOD i Nowoczesnej.
Strategia przyjęta już dawno przez PiS daje wyraźne rezultaty i jest to widoczne w wynikach. Ma ona zdecydowanie praktyczny sens: wybranie sobie dużych grup społecznych i dopieszczanie ich kosztem innych grup społecznych. Tymi pozostałymi PiS się nie przejmuje – bo do rządzenia nie są mu potrzebne. Służą one jako materiał eksploatacyjny i ich poglądy, potrzeby, problemy, odczucia są zupełnie nieistotne. Stąd też ignorowanie ich protestów, skarg bez względu na poziom ich słuszności czy racji. Rację w demokracji ma większość. Spojrzenie w ten sposób na politykę PiS czyni działania partii rządzącej zupełnie przewidywalnymi i racjonalnymi.
Jak PiS dokonał wyboru tych grup: na podstawie wielkości i różnorodności. Polska jest społeczeństwem starym i szybko się starzejącym. Zatem osoby starsze to bardzo łakomy kąsek dla partii. Obserwujemy więc eksploatację młodych w celu dopieszczenia starszych. Lista jest tu długa i częściowo oczywista: obniżenie wieku emerytalnego, emerytury stażowe, trzynasta, czternasta, piętnasta (itd.) emerytura. Problem w tych obietnicach jest jednak taki, że liczba osób, których obejmują te transfery jest tak duża, że może zachwiać budżetem – zwłaszcza w recesji. Dlatego już w dzień po wyborach strona rządowa zaczyna się z niektórych zapowiedzi prezydenta wycofywać (oraz prowadzić rozmowy w sprawie zniesienia konstytucyjnego limitu długu z PSL i Konfederacją – rozwiązanie sondowane już w liście „młodych ekonomistów”). Co ciekawe szereg z tych postulatów naiwnie popierają również młodzi nie zdając sobie sprawy, że to na ich barki spada finansowanie tych przywilejów. Na tym się jednak dbanie o najstarszych kosztem młodszych nie kończy. Bardzo ścisły lockdown podczas pandemii to gigantyczny transfer od młodych, którzy zapłacą utratą pracy, firmy czy zarobków za objęcie ochroną narażonych na chorobę starszych. I zanim ktoś się oburzy na takie postawienie sprawy proszę zauważyć, że stwierdzam tylko prosty fakt, a nie dokonuję jego oceny. A faktem tym jest, że priorytetem PiS są emeryci i osoby zbliżające się do emerytury. A są tym priorytetem, bo jest ich dużo i karnie głosują. Szczególnie jeśli całość podleje się katolicko-narodowym sosem, zaś proboszcz dołoży od siebie, że trzeba iść głosować.
Druga grupa jaką PiS dopieszcza to osoby mniej efektywne gospodarczo, zwane czasem „przegranymi transformacji”. W ich stronę płyną transfery z 500+ na czele. Ten elektorat socjalny jest zróżnicowany, ale są to raczej: mieszkańcy wsi i mniejszych miasteczek – bo tam się mniej zarabia, słabiej wykształceni – bo by zarabiać dużo trzeba być wykształconym. I ten efekt wyraźnie widać w rozkładzie poparcia: na PiS głosują raczej biedniejsi, słabiej wykształceni, z małych ośrodków – racjonalnie, bo w swoim własnym interesie. PiSowi z tej grupy udało się zaktywizować dużą grupę wcześniej niegłosujących, co tylko pogłębia nierównowagę zapoczątkowaną przez masową emigrację elektoratu liberalnego po wejściu do UE (dziś widzimy to w wynikach głosowania zagranicznego – głosuje jednak niewielu emigrantów, bo 300 tys. głosów przy kilkumilionowej Polonii to dość mizerna frekwencja na tle tego co obserwujemy w kraju). Elektorat socjalny oddaje swoje głosy za pieniądze. Niektórzy piszą o tym, że nie o pieniądze tu chodzi tylko o „odzyskanie godności”, jednak nie tłumaczą jak przejście na czyjś garnuszek tą godność zwraca – mnie się wydaje, że wręcz przeciwnie. Między bajki można też włożyć opowieści o tym jak PiSowi zależy na słabszych i biednych – słabych i biednych, ale nielicznych i niegłosujących, PiS ignoruje – jak pokazał choćby przykład protestu niepełnosprawnych.
W tym kontekście opowieści o tym, że elektorat PiS można odbić dzięki „edukacji” czy „pracy u podstaw” jest zupełnie niepoważny. Zdaję sobie sprawę z przerażających wyników badań, które pokazują, że spora część Polaków uważa, że 500+ jest finansowane z kieszeni partii czy polityków. Jednak nawet uświadomienie tym grupom szczegółów tego jak pracują te programy niewiele zmieni w ich podejściu – bo dalej będą widzieli, że na tych politykach korzystają – co najwyżej uświadomią sobie skąd te pieniądze pochodzą. Tylko co to ma za znaczenie? Pecunia non olet.
Widzimy zatem, że pomysł na politykę PiS odbiega od tego, co obserwowaliśmy wcześniej (choćby tylko deklaratywnie). Programy partii przed PiS opierały się na tym by „poprawiać Polskę” jako całość. Tak by Polakom żyło się lepiej poprzez poprawę infrastruktury, warunków życia, edukacji itd., itp. Oczywiście z tych zapowiedzi różne rzeczy wychodziły w praktyce. Nikt jednak do tej pory nie odważył się powiedzieć: głosujcie na nas to zabierzemy innym i damy wam. Was jest więcej, więc tamci nie mają szans zaprotestować – w końcu w demokracji decyduje większość. I to zadziałało. Okazało się, że polityka prezentowana jako gra o sumie zerowej sprawdza się obecnie lepiej niż przedstawianie jej jako gry o sumie dodatniej.
To zresztą też tłumaczy ciągłe szczucie na tą i wszystkie inne mniejszości: ich odczłowieczanie, wmawianie zdrady, zaprzaństwa, stwierdzanie, że są obywatelami, Polakami drugiej kategorii (czy sortu). To na wypadek gdyby odezwało się sumienie: czy to u decydentów czy też samych beneficjentów. Bogacenie się kosztem współobywateli może budzić dyskomfort. Bogacenie się kosztem „warszawki”, „genetycznych zdrajców”, „drugiego sortu”, „koderastów” itd. już nie. Ponadto, jeśli przekona się mniej zaradnych, że ich niedola wynika z żerowania na nich „łże elit”, to działania te wręcz można odczuwać jako wymierzanie sprawiedliwości dziejowej.
Każdy rok będzie dla PiS jednak co raz trudniejszy. Po pierwsze, kryzys ograniczy możliwości finansowania programów socjalnych – co widać już po natychmiastowym wycofywaniu się z obietnic z kampanii prezydenckiej. Rząd już testuje nietypowe metody finansowania głównie przez dodruk pieniądza – póki co za pośrednictwem PFR. Wyraźnie trwają też próby rozmontowywania bezpieczników w zakresie limitu zadłużenia. Jednak jak doskonale wiemy tego typu działania nie powodują wzrostu dobrobytu, a jedynie inne rozłożenie niedoli. Koniec końców i tak najwyższą cenę płacą najbiedniejsi. COVID oczywiście nie jest winą PiS, ale to poważne uderzenie w państwo wydrenowane finansowo w czasach prosperity. Brak naszej odporności na wstrząsy to już jest wina PiS.
Długoterminowe procesy również PiS nie służą. Ich baza kurczy się z powodów biologicznych, a kolejne roczniki, które będą wchodziły w kategorie 50+, 60+ są zupełnie inne i brunatny sos jaki serwuje PiS nie jest dla nich strawny. Wbrew wyobrażeniom poglądy słabo zmieniają się z wiekiem, zaś podejście społeczeństwa do różnych kwestii nie zmienia się z czasem tylko z następstwem pokoleń. PiS będzie musiał przejść do centrum – albo inaczej „znormalizować się” lub kurczyć. Jednak przesunięcie do centrum to stworzenie miejsca dla tworów takich jak Konfederacja. Oprócz samego wymierania podobny wpływ będą miały inne procesy demograficzne: urbanizacja i wzrost poziomu wykształcenia. Jedno i drugie wystawia ludzi na nowe doświadczenia i otwiera na świat oraz uświadamia konsekwencje działań politycznych. Innymi słowy buduje dystans do szczucia na mniejszości oraz pokazuje, że koszty innych działań rządzących mogą być osobiście bardziej kosztowne niż zysk z transferów jakie dostaje się do ręki. Te trendy trwają długo, ale będzie je można odczuć z każdym rokiem bardziej.
Jeszcze jednym zasadniczym wyzwaniem stojącym przed PiS jest kwestia sukcesji. Jarosław Kaczyński ma 71 lat co oznacza, że jest to problem bieżący i palący. Jednocześnie sposób zarządzania PiS wyklucza stopniowe przejęcie władzy przez następcę – to co się stanie będzie zatem najprawdopodobniej zdarzeniem gwałtownym. Na prawicy jest jednocześnie wielu bardzo ambitnych graczy, o których wiemy i wielu, o których nie wiemy. Jednocześnie podmiotowość mogą zacząć wykazywać osoby wybrane na wysokie stanowiska (jak już widzieliśmy na przykładzie skutecznego oporu przed odwołaniem Mariana Banasia czy Adama Glapińskiego pomimo sporej presji PiS). Utrzymanie jedności Zjednoczonej Prawicy będzie niezwykle trudne.
Pomimo jedynowładztwa nadchodzące lata nie będą dla prawicy łatwe, zaś jej dalszy sukces coraz trudniejszy do utrzymania. Co jednak może zrobić opozycja? Tu kwestii jest kilka.
Po pierwsze będzie pod coraz większym instytucjonalnym naporem. Można się spodziewać obcinania finansowania, ataku na samorządy będące pod kontrolą opozycji i ciągłej szczujni w TVP. Będzie też niewątpliwie granie na rozbicie – przede wszystkim PO, bo tylko ona stanowi organizacyjne wyzwanie dla PiS. Działania opozycji powinny iść jednak w kierunku konsolidacji – w zakresie w jakim to jest oczywiście możliwe. Pierwsze komentarze po wyborach pokazują, że chyba możliwe to nie będzie. Zatem pierwszy priorytet to – wytrzymać. Rozbicie i osłabienie opozycji to prawdopodobnie obecnie największe zagrożenie ustrojowe (były większe, ale nie są już zagrożeniami, bo zostały zrealizowane).
Pozostaje pytanie jaką strategię poza tym przyjąć. Jedna z nich to czekanie nad rzeką, aż popłyną nią ciała wrogów. Czas nie działa na korzyść PiS i jego baza wyborcza będzie się kurczyć – zarówno z powodów biologicznych jak i demograficznych (młodzi też zwykle nie sympatyzują z rządzącymi). Jednocześnie mobilizacja elektoratu – jak to u władzy – zacznie spadać. Te procesy, choć nieuniknione, mają jednak swoje nie do końca przewidywalne tempo. Już w tych wyborach można było liczyć na to, że po 5 latach rządów elektorat PiS będzie zdemobilizowany, choćby zapewnieniami o utrzymaniu transferów. Tak się jednak nie stało i mimo, że strona liberalna wykazała się dużym zaangażowaniem, strona konserwatywna zmobilizowała się jeszcze bardziej. Czy zatem samo przeczekanie najbliższych 3 lat wystarczy? Prawdopodobnie tak, ale pewności nie ma.
Druga opcja to próba ponownej zmiany polityki na grę o sumie dodatniej. Odejście od paradygmatu my-oni i świętej wojny plemion, gdzie jedna grupa chce się zemścić na drugiej za wcześniej wyrządzone krzywdy w spirali nigdy niekończącej się wendetty. To sytuacja bardzo wygodna dla polityków, bo polaryzuje i zapewnia duże poparcie – zwykle dwóm dużym przeciwstawnym sobie blokom. Odejście od niej jest tak samo niewygodne dla PO i PiS i cały system jest często określany POPiSem, bo te zmagania zapewniają dominację na scenie politycznej obu formacjom. To sytuacja dość stabilna i często spotykana w świecie – większość społeczeństw dzieli się na konserwatystów i liberałów mniej więcej po połowie. Zatem na to rozwiązanie zbytnio bym nie liczył. Jest to możliwe, bo takie czasy już mieliśmy gdzie ogólny konsensus łączył nas w dążeniu do NATO czy UE. Dziś jednak takich wyzwań przed nami nie widać, a jeśli nawet są to raczej dzielą, a nie łączą (jak choćby problem katastrofy klimatycznej). Próby koncyliacyjnego podejścia prezentował Rafał Trzaskowski przyznając nawet PiSowi rację w pewnych punktach. Nie udało mu się jednak zaprezentować jasnej wizji lepszej Polski dla wszystkich i być może także dla tego przegrał. Bowiem wyborcy postawieni przed wyborem między dobrem wspólnym a własnym muszą być bardzo przekonani do tego pierwszego by, choćby czasowo, odrzucić drugie.
