Przedsiębiorcy i rząd grają w tchórza. Jadą na siebie w pełnym pędzie, a my obserwujemy, kto pierwszy mrugnie. Obie strony zapewniają o pełnej determinacji, z drugiej strony nikomu nie zależy na zderzeniu. To jednak ma pełną szansę się wydarzyć, bo jednej stronie sterowność zakłóca potężna dawka niekompetencji, drugiej szuryzm i schizofrenia.
Początek pandemii został przez nasz rząd – jak w przypadku wielu innych populistów – zignorowany i zbagatelizowany. W odróżnieniu jednak od ideowych pobratymców w USA i UK nasz rząd dość szybko się przestraszył i zareagował radykalnie. Dziś wiemy, że zbyt radykalnie i całkowity lockdown nie był konieczny. Jednak wtedy tego nie wiedzieliśmy, zaś w warunkach niepewności lepiej zgrzeszyć po stronie ostrożności, zamiast jak w Szwecji czy Wielkiej Brytanii liczyć ofiary z powodu podejmowania ryzyka.
Równolegle rząd ruszył z falą dofinansowania dla przedsiębiorców by zapewnić im przetrwanie. Pieniądze polały się szeroką falą. Co ciekawe jak na polskie warunki poziom biurokracji był umiarkowany i z czasem nawet obniżany. Nie znaczy to, że uniknięto całkowicie absurdów i idiotycznej papierologii. Jeśli ktoś próbował pod koniec roku dostać się do notariusza to zastawał kolejki przedsiębiorców chcących notarialnie potwierdzić swój podpis by wypełnić idiotyczny wymóg z tarczy PFR złożenia jednego oświadczenia, bo inaczej musieliby zwrócić całą pomoc. Abstrahując od tego, że można by sobie ten papierek w ogóle podarować to (w pandemii!) utrudniono złożenie go elektronicznie. Po prostu bez bumagi się u nas nie da.
Masowość i szybkość działania spowodowała, że pomoc popłynęła także tam, gdzie nie była potrzebna. No ale znowu z dwojga złego lepiej było zgrzeszyć po stronie prostoty niż wymyślać skomplikowane kryteria, bo to nigdy nie kończy się dobrze (o czym więcej dalej). Gdyby pandemia skończyła się późną wiosną można by powiedzieć, że przeszliśmy przez nią stosunkowo bezproblemowo. Oczywiście wielu firmom było ciężko, większość jednak dała radę przetrwać te trudne 3 miesiące.
Rząd odtrąbił zwycięstwo nad wirusem – by zachęcić seniorów do uczestnictwa w wyborach. Co gorsza w swoją propagandę partia rządząca sama uwierzyła. Skupiła się na wewnętrznych gierkach, utarczkach Mateuszka ze Zbyszkiem i różnych innych przetasowaniach. Co więcej uświadamiając sobie, że wiosenne restrykcje poszły za daleko zaczęto promować tzw. „model szwedzki” – czyli utrzymywanie restrykcji na niskim poziomie. W pewnym momencie obostrzenia w Polsce były mniejsze niż w Szwecji, która wtedy zaczęła się sama z tego modelu wycofywać (na jesieni rząd w Sztokholmie przeprosił swoich obywateli za eksperyment, którego się podjął).
Jesień przyniosła bolesne zderzenie z rzeczywistością. Liczba chorych wystrzeliła w górę, a służba zdrowia się załamała. W sumie w roku, który właśnie się skończył zmarło najwięcej Polaków od II Wojny Światowej. Restrykcje wróciły – szybko, chaotycznie. Nikt nie wiedział czego się spodziewać. W listopadzie rząd przedstawił plan obostrzeń uzależniony od liczby nowych zakażonych. Wdrożenie tego planu poszło równie dobrze jak wdrożenie Planu Morawieckiego…
Obostrzenia znowu poważnie dotknęły przedsiębiorców – tym razem jednak bez szerokiego wsparcia. Budżet obciążony szeregiem wydatków (w tym wcześniejszymi tarczami) świeci pustkami i nie było szans na pomoc na skalę podobną do tej wprowadzonej na wiosnę. Zaczęły się mnożyć wymagania, a przy tym poziomie niekompetencji nie uniknięto nieprzemyślanych kryteriów. Ograniczenie wsparcia do konkretnych branży wydaje się na pierwszy rzut oka słuszne – bo nie wszyscy przedsiębiorcy są dotknięci przez pandemię jednakowo. Tylko, że to nie takie proste. Po pierwsze przyporządkowanie do branży za pomocą PKD jest w Polsce fikcją. Coś tam się wpisuje przy rejestracji firmy, a potem nikt się tym nie przejmuje mimo, że z czasem profil działalności ulega zmianie. Nagle ten, często dość losowy, wybór stanowi o życiu i śmierci firmy. Co gorsza sami dostawcy do tzw. branż dotkniętych przez pandemię sami często znajdują się poza listą firm, którym należy się pomoc. Dla przykładu: handel hurtowy żywnością ma się świetnie, tymczasem handel hurtowy artykułami spożywczymi dla restauracji dogorywa – a znajdują się przecież w tej samej branży.
Stąd nie dziwi, że frustracja przedsiębiorców zaczęła narastać. Sam od dłuższego czas obserwuję ich nastroje na grupie Strajk Przedsiębiorców – kolejnym wehikule Pawła Tanajno w budowaniu pozycji politycznej. Same nastroje tam są radykalne, ale i głęboko schizofreniczne.
Po pierwsze mamy do czynienia ze zrozpaczonymi ludźmi, których firmy budowane wielkim wysiłkiem przez lata rozpadają się i bankrutują. Pełno tam głosów radykalnych i sfrustrowanych osób opisujących swoje położenie, szukających wsparcia. Jestem w pełni solidarny z tymi ludźmi i w pełni rozumiem ich położenie i emocje. Rozumiem także wiele z ich pomysłów, nawet jeśli uważam je za nierozważne. Na ich bazie zrodziła się akcja #otwieramy mająca być aktem obywatelskiego nieposłuszeństwa. Przedsiębiorcy chcą po prostu wrócić do pracy i zacząć normalnie funkcjonować. Tyle tylko, że to spowoduje olbrzymie zagrożenie epidemiologiczne.
Jako, że w sposób naturalny jest to zgromadzenie obywateli głęboko rozczarowanych tym co robi rząd grawitują do niego ludzie z innych powodów sceptyczni wobec rządowej polityki. Mamy tam więc zatem zjazd pełnej menażerii: antyszczepionkowców, antymaseczkowców i ludzi, którzy twierdzą, że żadnej pandemii nie ma. Pojawiają się tam wszystkie możliwe teorie spiskowe i często dobrze rezonują one z emocjami zrozpaczonych ludzi, którzy tracą dorobek życia.
Tyle tylko, że przedsiębiorcy powinni być świadomi faktu, że powrót do normalności może nastąpić tylko w przypadku, kiedy uda się program szczepień i jeśli ludzie będą stosować się do obostrzeń co zniweluje liczbę zakażonych. Wtedy znowu będzie można otwierać kolejne branże. Jednak wyraźnie bardziej atrakcyjna jest wizja zignorowania pandemii i wszystkiego co z nią związane – udawanie, że jeśli zamknie się oczy to szarżujący na nas byk po prostu zniknie. Nawet zwykle sceptyczny wobec nauki i zdrowego rozsądku Związek Przedsiębiorców i Pracodawców rozpoczął akcję zachęcającą do przestrzegania obostrzeń byle tylko znieść lockdown – strajk przedsiębiorców jednak wciąż uważa, że głównym problemem są obostrzenia a nie pandemia.
Świetnie to widać na dwóch przykładach: maseczek i zgonowej arytmetyki.
Obowiązek noszenia maseczek został wprowadzony bezprawnie – kolejny kamyczek do rządowego ogródka wskazujący na niekompetencję rządzących. Prowadzący grupę Paweł Tanajno wykładał zatem, że maseczek nosić nie trzeba i jego argumenty były prawdziwe – czego dowiodły sądy odrzucając wiele z nałożonych kar – do czasu uchwalenia ustawy maseczkowej. Właściwym miało być zatem nienoszenie maseczek – jako akt patriotyzmu i sprzeciwienie się łamaniu prawa. Problem polega na tym, że noszenie maseczek przez wszystkich jest w interesie przedsiębiorców (i nie tylko), zaś opór w tym zakresie na gruncie legalistycznym jest strzałem we własną stopę. Sam zadawałem na grupie pytanie: „czy jeśli rząd wyda bezprawnie rozporządzenie wymagające mycia rąk po skorzystaniu z toalety też w ramach protestu przestaniesz je myć?” Niestety odpowiedź brzmiała zwykle „Pisowcu TVP wyprała ci mózg”.
Tymczasem niska liczba zgonów na wiosnę okazała się argumentem na to, że choroba nie jest groźna. Zgonowa arytmetyka na cytowanym forum stała się punktem wyjścia dla licznych spekulacji i teorii spiskowych: że wpisuje się wszelkie zgony jako COVIDowe, bo szpitale za to dostają pieniądze, że na oddziałach leżą statyści, a na konto COVID idą zgony z powodu grypy, że ludzie umierają bo im zakazano wychodzić na świeże powietrze zamykając lasy, z powodu smogu, no i z powodu grzybicy płuc od noszenia maseczek i że liczba samobójstw ludzi, którym popadają biznesy wkrótce przewyższy COVIDowe statystyki. To oczywiście oderwane od rzeczywistości argumenty grupowiczów, niemniej jednak na forum dominowało przekonanie, że choroba nie jest groźna, a jeśli tak to po co ponosić tak olbrzymie koszty?
Po czym nadeszły tragiczne dane z października i listopada z kolejnymi tysiącami nadwyżkowych zgonów. Początkowo te dane przyjęto jako sfałszowane, bo nie było ich na oficjalnych stronach. Kiedy jednak liczby okazały się prawdziwe konieczne stało się przemyślenie tej sytuacji i znalezienie innego wytłumaczenia. I takie się znalazło: winne jest przestawienie służby zdrowia na COVID. Jakby ją zostawić po staremu żadnych zgonów nadwyżkowych by nie było. Gdzie by się podziali ci wszyscy leżący pod respiratorami i walczący o życie chorzy na COVID? Tu odpowiedzi brak – co wyrasta znowu z przekonania, że właściwie żadnej pandemii nie ma, a nawet jeśli jest to przebieg ma zdecydowanie mniej groźny od grypy.
I na takim podglebiu wyrósł pomysł na #otwieramy. Skoro pandemii nie ma to obostrzenia są bez sensu, więc działamy jakby jej nie było. Zamykamy oczy i liczymy, że szarżujący byk zniknie – wszystko to na podstawie pseudonauki, naginania faktów i desperacji. Co więcej niewykluczone, że z prawnego punktu widzenia przedsiębiorcy znowu wyjdą z tej sytuacji obronną ręką, bo podstawy prawne zakazu działania firm są mocno wątpliwe. Do tego byłby potrzebny stan nadzwyczajny, którego PiS wprowadzić nie chce.
Z drugiej strony mamy rząd walczący o zachowanie sterowności. Masa popełnionych błędów wynikających z niekompetencji powoduje, że argumentów na to, że obostrzenia są bez sensu (a niektóre są) nie brakuje. Lockdown jest przedłużany, bo sytuacja nie jest pod kontrolą i w każdej chwili może ponownie wybuchnąć rządzącym w rękach, zaś na efekty szczepień trzeba będzie jeszcze długo poczekać (znowu z powodu niekompetencji rządu dłużej niż to konieczne – ale to już temat na osobny artykuł). Poziom niezadowolenia rośnie, słupki spadają – tym razem również w górach – zdominowanych przez PiS, a jednocześnie najbardziej dotkniętych przez obostrzenia – zaś rządzący muszą pokazać stanowczość. Jeśli obywatele wyczują słabość to reżim sanitarny zniknie i czeka nas ponowna eksplozja epidemii. Nawet Sanepid przyznał, że jeśli firmy zaczną otwierać się masowo – nie będzie w stanie nic z tym zrobić. Rząd musi więc rozbroić masowy opór, stąd też zapowiedzi o odmrażaniu od lutego oraz straszenie drakońskimi karami i odcięciem od pomocy w razie przystąpienia do nielegalnej akcji.
Póki co wygląda na to, że strategia rządowa przynosi efekty. Owszem firmy się otwierają, ale całej akcji daleko do zapowiadanej masowości. Alternatywne do Strajku Przedsiębiorców – Góralskie Veto nie wypaliło. Wielu uważa, że warto poczekać jeszcze dwa tygodnie, zamiast wystawiać się na szykany. Firmy deklarują zatem, że się otworzą, tylko data zmieniła się z 17 stycznia na 1 lutego – nie przypadkiem tą samą, którą Morawiecki obiecał jako początek luzowania obostrzeń. Skoro firm otwiera się niewiele to pojawiają się kontrole i zastraszanie. Na ile skuteczne – zobaczymy.
Zatem kolejna odsłona napięć na linii przedsiębiorcy-rząd przed nami, a na horyzoncie brak dobrych scenariuszy. Jeśli wirus się nie wycofa lub szczepienia drastycznie nie przyspieszą zagrożenie epidemiczne nadal będzie wysokie. Jeżeli rząd zdusi bunt przedsiębiorców jednocześnie limitując wsparcie ze względu na pustą kasę, czeka nas rzeź drobnych przedsiębiorców, głębsza recesja i po prostu ludzkie tragedie. Pamiętajmy, że drobny przedsiębiorca jest z punktu widzenia opieki socjalnej prekariuszem. Jeśli zaś bunt przedsiębiorców wybuchnie czeka nas kolejna fala zachorowań ze wszystkimi tego konsekwencjami. Tym razem jednak rząd nie będzie miał skutecznych narzędzi do wprowadzania obostrzeń, bo zostanie zignorowany. Pozostanie mu upaść lub wprowadzić na ulice wojsko i policję.
Autor zdjęcia: Tim Mossholder
